Pan Tealight i Zając Powielkanocny…

„Nosz kuźwa bo się spóźnił.

Znaczy spaźnił, no.

Wiecie jak to jest, szczególnie jak się jest zającem, a jednakowosz dla niektórych królikiem, no to jakoś tak się miesza pod kopułką, leki nie tak działają i… no wiecie… jest jeszcze żona. No bo przecież w jego przypadku zawsze jest ŻONA!

I to nie tylko przez duże Ż ale i drukowanymi.

Najlepiej jakby było z neonem jakimś i tak dalej. Może i rozbłyskami, fajerwerkami i koniecznie wóziem z hot dogami, watą cukrową no i może jeszcze kawą, dla tych, którzy wiecie, mają mieć z nią styczność, ale chcą bardzo, by nastąpiło to jak najbardziej, najpóźniej, naj… po prostu najlepiej w ogóle.

Ale jednak, wiecie, no był osobistością pracującą.

… więc jakby zawsze mógł do niej uciec i jakby termin zawsze go gonił i kurna, ogólnie, z tym terminem, to u niego zawsze było nie tak. Albo rodziła, albo poczynała czy poczyniała, albo co gorsza znowu gotowała zrazy z marchewki. Nienawidził marchewki. Wolał seler i cebulę, ale po cebuli, to wiecie…

… więc znosił one zrazy.

… więc znosił jej humory.

Tak jak teraz, że aż się spóźnił!!! Z jajami. No i kurna wyszły na takie twardo, że serio, te chińskie czy japońskie to przy nich parfuma!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Córka lasu” – … pierwsza. Pierwsza część cyklu i jak dla mnie będzie ostatnią. I sorry, ale porównywanie tej książki do niesamowitej Auel czy Zimmer Bradley…

Erm…

No właśnie.

Nie lubię takiego porównywania. Nie oszukujmy się, ale te autorki, to klasa sama w sobie. Jedna jest już legendą, miejscami naprawdę pokręconą, a druga, klasą, która jest naprawdę niedościgniona i trudna do wytłumaczenia, w jaki sposób, w ogóle jej się udało… no wiecie, jak… i to tak prawdziwie.

Bez dziwactwa.

… więc nie, postanowiłam mieć gdzieś to kim książkę reklamują, chciałam magii, starowierców, jak to teraz często się miesza nazewnictwa, onej słodkiej pogaańskości, no i oczywiście Jego… Hansa Christiana. I dostałam, ale tylko tak jakoś do połowy, bo coś się spieprzyło w połowie.

Oto Siedmiorzecze.

Kraina pełna bólu, ale też i radosności dziecięcej, dojrzewania i siedmiorga rodzeństwa, których ojciec wciąż pozostaje w żałobie po swej pierwszej jedynej miłości. Wczesne średniowiecze, które sprawia, że starzy bogowie, wierzenia i obrzędy są wciąż takie same. Tak, tego chciałam i to dostałam, ale… jakby odbicie dokładnie tego, które dostaję w każdej opowieści z Wikingami, czyli stara wiara i ten od nowego boga, który się uczy… no i bohaterka. Może to mój problem, bo ona zwyczajnie jest za młoda. Sorry, ale w legendzie, znaczy w bajce gdy zła królowa zmienia braci w łabędzie, ona siostra jest już na tyle dorosła by wiecie, no być seksualna.

Tak wiem, wtedy było inaczej, ale serio, nawet wtedy…

… a zresztą, po co to tłumaczyć znowu. Wiecie to. I chyba w tym jest problem, że ona jest nazbyt dziecięca, ci co ją opadają są nazbyt męscy i przewidywalni, a te różne elementy, no cóż, nasza bohaterka jest dojrzała na tyle, by być mądrą. Tylko że, strasznie dziwnie dojrzewa.

Niby można to wytłumaczyć, jeśli zna się bajkę wiecie jak to będzie…

Ale jeśli nie…

Hmmm, może to jednak nie fantasy, a opowieść, która chciała łączyć historie? Nie wiem, ale ja nie sięgnę po kolejne tomy.

Są lepsze.

Może naprawdę jestem na to już za stara?

W lesie.

No dobra, to mamy wiosnę, chociaż wciąż jakoś tak zimno.

Jakoś tak wciąż jeszcze świat nie do końca się obudził, ale jednak… ale jednak one już są. Te niesamowite białe dywany się pojawiły. Są! Po roku, czy dwóch, bez zawilców, tutaj zwanych anemonami, znowu są i kokorycze i w ogóle… ale najważniejsze są one, bo przecież to one tworzą one skupiska tak malonwnicze, od których odcinają się i te wciąż nagie drzewa i te już się liściące…

Na spacer, by zwyczajnie sprawdzić i złapać zdjęcia, bo to jest ważne. Przy tak zmiennej pogodzie, częstych przymrozkach i wszelakich powiewach, znikną szybko. I dlatego człek od razu jak tylko się skapnął, że są, to wyruszył. Na bardzo długi spacer, wzdłuż rzeki, olewając wodospad na końcu. Zafascynowany, pędzony oną chęcią zrobienia zdjęcia innego niż te dotychczas.

I jakoś poszło.

Choć nie wiem, co ważniejsze, czy spacer, zdjęcia, czy ona dzicza. Aczkolwiek, ponieważ wybraliśmy niedzielę, to na nasze nieszczęście minęło nas kilka rodzin. Ale bez żadnych tam, oni stawali, przepuszczali, my to samo, zachować odstęp, ordnung musi być, jawohl!!! Koniecznie!!! I choć Chowaniec wrócił już do pracy, co napawa mnie strachem, to jednak…

… wiecie, no ponad miesiąc to trwało…

Ale, idziemy.

Rzeka szumi, o wiele płytsza niż ponad miesiąc temu, gdy tędy szliśmy. Onego błota nie ma, susza nas dojeżdża mocno i coś czuję, że będzie gorzej. No ale, co zrobić? Jak z tym walczyć, jak kolejni idioci niszczą zieleń wszelaką.

Tym razem w samym Gudhjem, aż mnie szlag trafia, bo stare pigwowce i wielkie hortensje poszły pod nóż…

WHY!!!?

No ale, co do reszty, wciąż pozostajemy w zamknięciu i jak ministerstwo niemagii nie oogłosi inaczej, to wiecie… z drugiej strony patrząc na to, co się dzieje w innych miejscach, może to i lepiej?

Bo spuszczenie nam teraz na karka bandy Turyścizny nie byłoby dobre. Ogólna liczka zakażonych jest podobno zaniżona, czy to 30 czy 50, na intensywnej nie ma nikogo. W ogóle zwinęli namiot, bo to całe przygotowanie, to wiecie, nie ma sensu! Nikt nie umarł, no przynajmniej oficjalnie.

Ale…

Las… wróćmy do lasu, bo kwiaty układają się tam przepięknie, gorąco, słońce wali, następne dni znowu się schłodzą, więc człek idzie i cieszy się lekko mniej trudną ścieżką. Bo jednak, co jak co, ale przejście Kobbeå bez świadomości ubrudzenia się jest utopią. Seryjnie!!! Wielką!!!

Zawsze.

No ale… idziemy.

I ptaszki świergolą i niebo niebieskie, śnieg na zieleni, bo te zawilce tak wyglądają i czy one tak pachną? Bo niektóre wydają się pachnieć. Ulotnie, ckliwie i kobieco, ale z pazurkiem lekkim. A może to coś innego? A może jednak się mylę? Ale mam oną rozkminę za każdym razem, gdy spotykam zawilce, więc…

Nie wiem.

Idzie człek i ona zieleń, słońce, ciepło…

Wszystko to sprawia, że się rozluźniasz, i gdyby tylko nie ci ludzie. Co ich kurna tu nagle tak przywiało. Oni nie muszą bloga napisać i zdjęć nie robią. Hej no!!! Sio mi z kadrów rąbane bombelki!!! YYYYYY… chcę spokoju i dziczy i co zaskakujące, dostaję je dopiero w drodze powrotnej, przez pola, gdzie na drodze nie spotykamy nikogo. Może zając w krzakach, solsroty wariują i jakiś ktoś z piłą, ale dobrze zamaskowany… może i pokroił kogoś, ale co się będę wtrącać.

I internet kładą na polach.

Cóż, widać rzepak i ziemniaki też mają telefony!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.