Pan Tealight i Żabanton…

„No stał przy drodze.

Nie no, na żadnej jednej nodze, nie… chyba stał na dwóch, odwrócony onym ogoniastym tyłkiem i… chyba tylko stał. Nie żeby coś robił, czy może zamyślał, szykował się jakoś, albo, no wiecie, właściwie już był prawie przy tym, ona myśl w nim już zdrewniała… ale żadnego od dwóch lat Wiedźma Wrona Pożarta nie wiedziała, więc od razu, że Żabanton, że może, że wróżba…

Obśmiali ją, ale tak bardzo dyskretnie, bo wiecie, ona raczej wrażliwa jest i takie tam, może wieczorem też bez wyrzutów sumienia zdzielić przez łeb, niby że przypadkiem, pamiętliwa bardziej niż stado wielkich, starych słonic!!!

… ale no stał…

I następnego dnia też stał.

Już nie pamiętano czy po tej samej, czy innej stronie, ale jednak kurna, jakiś taki był nieruchawy, więc zaczęli sprawdzać, no wiecie, zaintrygowani jego postępowaniem, bo jakoś inne żabantony, żabancice i inne takie w tym stylu, to się ruszały. Mocno i bardzo widowiskowo, czasem z piór łopotem, można było wtedy fajnych uzbierać i krzykiem, wrzaskiem, darciem się wszelakim…

A ten ino stał.

I stał…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Snogebæk.

Słoneczny dzień.

Nocami wciąż zimno, ale w ciągu dnia wali słońce i susza nas dobija. Dziwne, duszne powietrze jakoś tak przytłacza, a pola walą gównem i chemią wszelaką. Oj nie, w tym roku serio sobie nie żałują onych specyfików. Widać po kolorach pól, dziwnych, nienaturalnych. Widać… czuć.

Ale raz w tygodniu człek musi uzupełnić zapasy i sorry, ale przecena na masło jest, a ceny u nas tak horrendalne, że naprawdę trzeba się pilnować. Tutaj nie ma zakupów gdy się chce, tu się je robi, jak jest wyprzedaż i tyle. Szczególnie teraz. A masło po 10 koron to po prostu tanioszka… jak człek przeliczy na polskie, to chyba drogo wychodzi, ale… ale kurnde, w Szwecji byłoby taniej…

Dlatego opłaca się mieszkać w Szwecji, a pracować w Danii.

Jakbyście mieli taką możliwość, to podrzucam, że pomysł dobry.

Ale człowiek może sobie ino na Szwecję popatrzeć z brzegu i tyle. Nic poza tym. No i na Christiansoe, unoszące się nad horyzontem niczym latające miasto z wieżyczkami, onym całym uundurowaniem murowym…

Zamknięte…

Niedostępne.

Czy naprawdę otworzą nas po świętach? Serio… chyba przestaję w to wierzyć, bo przecież większość krajów już przedłużyła czas zamknięcia do maja, więc… czyżby Dania miała przyłączyć się do Szwecji?

Hmmm…

Nie wiem, jakoś tego nie widzę.

Ale miał być Snogebæk.

No i jest.

Pusty.

Co gorsza, coś się tutaj zmieniło… i znowu dygresja… na Wyspie pojawiło się kika koszmarków architektonicznych. Jeden, to wielka, czarna szopa w Listed. Wielka, gigantyczna, koszmarna, która stoi na malej działeczce, gdzie niegdyś tak pięknie kwitły tulipany i jeszcze ine dzikie kwiaty… która była taką odskocznią, miejscem, gdzie żywiły się elfy i wróżki urządzały sabaty.

A tak, one też się sabacą.

Oczywiście, że ludzie się burzyli, że przecież to zrąbie całą architekturę uliczki, zresztą, naprawdę ślicznej, malowniczej wioseczki… mieszkałam tam przecież kilka lat. No i co, nic z tego. Pamiętajcie, że w Danii zawsze włada ten, co ma kasę. Ten może wszystko. Kompletnie wszystko. Widać i jeden z nich skołował sobie miejsce tuż obok onych starych domków rybackich, tuż zaraz koło restauracji, między wodą, a kolorami postawili wielką, naprawdę wielką, drewnianą szopę.

Gigantyczną.

Może i rzeczywiście będzie to coś na łodzie ratunkowe, może i nawet kurna Szpital Najświętszej Havfrue tam stanie, ale sam widok… przytłacza, psuje tę ulotną urokliwość, oną pustkę nawet… bo pusto jest przecież…

Pusto…

Dwie osoby w oddali coś jedzą na ławecze…

A w wodnej oddali stoi ninja… ale o nim za dwa dni. LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.