„Usiadł przy oknie i po prostu patrzył na rzeczkę, na mostek, na zmiany, które zaszły na tym okolicznym świecie i przemyśliwał wszystko po kolei. Kompletnie wszystko, więc wymagało to litrów napitków wszelakich i spokojności.
Dali mu ją.
Dali nawet ciasteczka z rodzynkami i lawendą, które przeszmuglowano specjalnie dla niego ze Szwecji… po prostu. Bo widzicie, jak on siedział i tylko myślał, to rzeczy się działy, ale czekały, aż przestanie, by samym sobą zawiadować. Znaczy pojawiały się, rodziły, tworzyły, bąblowały, ale nic poza tym…
Nie szykowały wojny, nie tworzyły państw, nie zmieniały płci…
Nie.
One tylko się spojawiały, więc można było je przez łeb, jeśli go posiadały, tudzież inną żywotność, no i na kompost, bo wiecie, ta wiosna w końcu niby była, chociaż ciągle jakoś takoś nie do końca, więc Lato się zaczęło wpychać ze swoją tłustą dupą, kompletnie wylewające się z bikini i…
No więc…
Takie czasy!
Że za wiele się myśli, nie ma się co dziwić Przedwiecznemu.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Siedzisz w domu.
Masz okna.
Co przez nie widzisz? Bo ja w dziwaczny sposób nie oddalone pola, gaardy i drzewa. Rzekę gdzieś tam się tłukącą o kamienie, sarny, zające… ptactwo. Skurczybyki znowu żrą mi roślinki w ogródku, no zeżrę je, serio!!! Znaczy nie roślinki, ino wiecie, one zwierzątka. Może się i namnożyły, ja tam jestem za, w końcu lepsze to niż jakieś dziwactwa, ale jednak serio, mój ogródek.
A sąsiadki to dopiero po opitoleniu mojego?
Bezczelność!!!
Ale miały być okna… okna kobieto, trzymaj się tego. Serio! Mogłabyś, w końcu naprawdę, co cię tak rozprasza? Ów piękny zachód, brzydal na pierdzącym motorku, słodkie domki, morze całujące niebo, te ptaszki, one trele, nie… to nie to, bo nagle przypominają ci się okna z przeszłości.
Okna twego życia.
I tak się zastanawiam…
Moje pierwsze wspomnienie? Dziwne, ale brak okien. Piwnica? A potem, wielkie okna rozciagające się za klatką schodową i ona przerwa między szybą zakrytą obleśną firanką a barierka schodów. W wielu koszmarach wpadałam tam i nie mogłam się wydostać. Jako dziecko wiedziałam, że nikt mi nie pomoże. Że dorośli mają mnie gdzieś i… mam radzić sobie sama…
Nikt mnie nie zbawi.
Żadne bozie…
A potem coś się zmieniło i nagle, miałam okna. Swój pokój, jakieś zabawki… ale za oknem był helikopter i strach, dlatego lepiej było się chować w lasku, wąwozie, albo pod ławką z purchawkami.
No tak… do dziś mam do nich sentyment.
A potem…
… zbyt wiele się zmieniało…
Zbyt wiele.
Nagle znikło okno z helikopterem i pojawiło się okno, które, właściwie, nie ważne było co mieściło się za nim, najważniejsze były światła samochodów, które oświetlały ścianę i wiecie, takiego fosforyzującego Jezuska. W dziwny sposób w końcu zaczęłam się czuć bezpiecznie, po raz pierwszy w życiu.
Zwyczajnie…
Ale znowu świat się zmienił i był barak, potem mieszkanie na dziwnej górce, pęknięta ściana, pająki wielkości kota, ale też dzikość przyrody niesamowita… i sto kilometrów do szkoły. Dobra, przesadzam, ale 5 szosą… więc tak naprawdę, byłam tam i mnie nie było dziwnie. W ogóle, to był pokręcony czas… a potem… okno nagle zniknęło. Żaluzje. Nienawidzę metalowych żaluzji! Wiem, że są użyteczne, tutaj wciąż je mamy, mam nadzieję, że do czasu, ale jednak… nagle widoku nie było. Ale parterowy wiejski domek nie potrzebował widoków. I tak wciąż człek siedział w autobusie, był na zewnątrz, pracował… czy w ogrodzie, czy w innych sytuacjach wszeako obrzydliwych.
A potem uciekł.
I chciał innych okien i dostał je.
Okna na miasto.
Cóż, tutaj pojawił się problem smogu. Oj tak, ale co tam. Na szczęście duże drzewa dawały radę. Już chyba ich nie ma i smutno mi… nie ma też tego miasta, takiego, jakim je pokochałam… potem kolejne okno na okna i zrozumienie czego się chce. Nie tego. Nie ludzi. Nie takiego życia.
Zamknięcia, odosobnienia…
Zawsze jakiejś wyspy… czegoś z dala od ludzi, ale jednak tak nie do końca, jakoś tak inaczej, ale też… Wyspy…
I to widzę patrząc w okno mojego domu.
W końcu domu…
A wy?