„Zbadania był podstarzałym kawalerem, który rzeczywiście miał tak na imię. Naprawdę, sprawdzić mu można w dowodzie.
Serio.
Zdjęcie koszmarne, tak samo w paszporcie, choć tyle razy próbował, wiecie, no chciał jakoś nie wyglądać, tym bardziej, że świat znowu się granicował, a on miał lekko oliwkową skórę, czarne, krótko przycięte włoski i jakiś taki aromat podstarzałego amanta kręcący się dookoła niego.
Kręcący się, tańczący, wszelako upierdliwie przylepiony, cokolwiek by zrobił, on zawsze tam był. Niczym cień. Cień wiekuisty, niewymagający światła, ogólnie mówiąc, no tren taki, ale wąchalny. Obecność, która wyciągała swoją ouiję i serio się dobrze z nią bawiła, więc… no cóż, musiał jakoś żyć.
Znaczy, nie musiał.
Chciał.
I chciał… rodziny.
Problem w tym, iż imię niestety zmieniło jego młodość w koszmar i by jakoś sobie z tym radzić, po prostu został doktorem nauk wszelakich i jakoś tak wszystko, no wiecie, aż nazbyt analizował. Nazbyt dokładnie, nazbyt długo. Kolejne panny znudzone pierwotną ekscentrycznością, ale i portfelem, co dziwne, odchodziły, starzały się, rodziły dzieci… umierały, a on trwał.
Coś go mumifikowała.
Pewno ona wola zbadania wszystkiego…
Albo, było w tym coś i więcej?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Opowieść o duchach” – … ojojojojjjj… żesz się ale porobiło. Rany Julek i Matko Wyspo, no!!! Jak tak można?
No jak?
Dobra, przyznaję się, że nie lubię, gdy mi coś robią z głównym bohaterem. Wiecie, takiego wielkiego coś, a takie coś się naszemu magowi przytrafiło. I na dodatek, jak się okazuje jeszcze nie wiadomo jaki to będzie tego koniec. Czy on będzie żywy, czy nie? I kto strzelał i w ogóle dlaczego…
I…
No tak, nasz niepokorny mag powraca do swojego Chicago w trochę innej formie. Oczywiście musi najpierw znaleźć sprzymierzeńców, co jest trochę trudne, gdy raczej jest się mało cielesnym. A raczej w ogóle niecielesnym. Czy mu się uda? No wiecie, niby zawsze jakoś tam sobie radził, ale bez magii? A może jednak magia jest możliwa? Może tylko trzeba jej poszukać?
Może znaleźć inną…
I co się stało z tymi dla niego najważniejszymi?
Książka mnie wciągnęła, ale wiecie, wciąż bałam się o tego mojego bohatera. Widząc go tak sfrustrowanym może trochę zmęczyć, sprawić, że zwyczajnie się wkurzycie i na niego i na siebie, ale wiecie, warto… Bo to w końcu wciąż on. Znajomy on. Bardziej znajomi niż ci, których kocha. Jemu bliscy. Okazuje się, że oni i cały świat naprawdę się zmienił. A to oznacza, że wydarzenia z tomu wcześniejszego musiały uderzyć we wszystko i wszystkich. Tylko, jak teraz to wszystko… przeżyć?
A może, jak umrzeć?
Na zawsze?
Ale przecież wyszedł już kolejny tom, więc co… sklonują go, czy co?
I wieje.
I oczywiście i do nas dotarły zmiany. Pewne zmiany. Już likwiduje się powoli przejazdy grupowe, autobusy zabierają ludzi, ale tylko na ilość siedzeń, jeśli są pełne, to wtedy nic z tego, zostajesz na przystanku.
Granice będą zamknięte.
Szkoły będą zamknięte przez 2 tygodnie.
Spotkania z tysiąca ograniczenia, teraz już schodzą do setki, ale tak serio, to najlepiej ze wszystkimi z daleka. No wiecie, na promie macie siadać daleko od siebie i ilość ludzi zostanie ograniczona… ale jak to piszę, jest 12 marca, więc… no wiecie, może za te kilka dni coś się zmieni? Na razie od 13go szkoły zamknięte na 2 tygodnie, więc oczekujmy chaosu jak w innych miejscach.
I zwiększonego przepływu danych internetowych.
Gry będą się sprzedawać jak żarcie… kurde, chyba jednak trzeba zrobić zapasy onego papieru toaletowego, czy ręczników? No wiecie… może lepiej być tym Cro Magnionem niż wyważonym i artystycznym Neandertalem? Kino zamkniętę, nawet kurde biblioteki, choć u nas wypożycza się „bezludzkowo”…
Ale… najsłynniejsza Dania jest obecnie z pewnej rodziny.
Otóż bidoczki jedne, wiecie, no parka, małżeństwo, wyjechali sobie na wakację na Madeirę. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ich dziecię dopiero wróciło z Austrii, oczywiście chore i od razu wylądowało w szpitalu, więc… no wiecie, nie dość, że byli w kontaktu z zarażonym, to na dodatek olali bachora i postanowili się zabawić na całego. no przecież państwo się owocem lędźwi zajmie, czyż nie? Przecież to szkoła wychowuje, oni tylko zajmują się produkcją…
Nie wiem w jaki sposób ona dwójka przeszła wszelkie lotniskowe aberracje, bo dorwano ich dopiero w hotelu na miejscu. Tam oczywiście zamknięto ich w pokoju i tyle. Znaczy, objęto kwarantanną.
Tak to się ładnie nazywa.
Włosi pewno mają inne określenia…
Jak będzie dalej?
Kto to wie? Na razie ludzie nabijają się z innych, co to podobno poleźli i wykupili po oświadczeniu rządu wsio w Netto. Jeśli chodzi o mnie, to sprawdziłam sklepy u nas w Gudhjem, żeby nie było są ino dwa, więc… papier jest. Na wszelki słuczaj człek wziął dwie zgrzewki taniego, więc twardo będzie. No bo lepiej nie odstawać od społeczeństwa, ale żadnej paniki nie widzieliśmy.
Wsio jest.
A raczej wsio nie ma jak zwykle.
Potem pojechaliśmy do Lidla i tam jak zwykle było niewiele, za to ludzie rzeczywiście szukali toaletowego. I ten akurat wykupiony. Mamy dwie torby ryżu i makaronu… bo tak szczerze, to nie stać nas na składowanie żarcie. W znaczeniu kupowania go w większych ilościach.
I tak nie mamy zamrażarki.
… więc trza będzie kombinować wędkę.
Albo wybrać się na foki, jakby co, ale to kiepski żarcie. Z drugiej strony, jak się nie ma co się lubi, to wiecie… wieści najnowsze są takie, że wszyscy mają siedzieć w domu i tyle. Jak ktoś się kiepsko poczuje, to nadal ma siedzieć w domu i najlepiej nikomu nie przeszkadzać. Dość dziwnie to brzmi, ale nie oszukujmy się, co ma zrobić? Pewno, jak zaczniesz się dusić, to może będzie dla ciebie respiratorek, ale jest to mało prawdopodobne. Promy mają oferować przejazdy samochodowe. Znaczy wiecie, siedzicie w aucie podczas przepływu. Wersja nader ekstremalna, jeśli przypomnimy sobie jakie są one nasze najnowsze promy. Wiecie… otwarte, rąbane katamarany.
Szybkie i ochlapujące.
Ale jeśli będą chętni, to a voila!!!
Tam was nikt nie zarazi…
Tak szczerze, to zaczynam się zastanawiać jak i kiedy to się w końcu jakoś załamie. Na razie rośnie, w którymś momencie musi pierdyknąć. A wtedy co?
A najgorsze jest to, że dodatkowo ta Laura nas dojechała, wiecie, kolejny sztorm, orkanstyrke, lovely i w ogóle… ale słoneczko wali, owocowe drzewka kwitną mimo planowanych przymrozków.
Dziwnie jest.