„Pan On Czas serio był stałym przebywaczem w Sklepiku z Niepotrzebnymi. Czymś w rodzaju kuracjusza nawet, jakby tak popatrzeć.
No naprawdę.
Miał walizeczkę, wiecie, do tego szlafroczek i papucie, w których paradował cały dzień. Nawet na spacery, wtedy ino skarpety i buciory zakładał takie firmowe, wiecie, gumiaczki z futerkiem nieszczutym.
Bo czuł się źle.
I chciał ozdrowienia… chociaż czasami, wydawało się mu, że może go nie chce? Może zwyczajnie sam siebie dopadł i czas na inny czas?
Czas!
Może jednak jego praca, całe te eony ciężkiej roboty, odmieżania, łapania się za łeb jak ludzie próbowali z nim kombinować, że uniwersalna stała… blah blah blah, tak naprawdę już nie można było tak mówiźć. Tak naprawdę już nie wiedział jak i dlaczego tak, ludzie go postrzegają. Jednego był pewien, że ludziom lepiej z oczu złazić. Jakoś tak wiecie, wymijać one spojrzenia, rocznice, kwiaty…
No chyba, że bardzo drogie prezenty są do nich doczepione.
To wtedy mogło się mu upiec.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Krowy…
Dobra, bo widzicie, one tam stały i się na nas patrzyły.
I to nie są takie normalne krowy.
One wiedzą. One słyszą i zapamiętują, one po prostu mają moce wszelakie przerobowe i dodatkowo jeszcze, no te grzywki no… bo widzicie, wszystko to te krowinki po wikingach, co to się u nas panoszą po Wyspie przez rok cały, bo wiadomo, wyściółkę mają na ciele super, więc… właściwie możnaby je czesać i poduszki z tego robić. A te ich kolory. No bo wiecie, to one znajome krowinki, plemię spod Hammershusa, jedna z tym paskiem białym na środku czarnego ciała, kilka czarnych, trochę rudawych no i ta niesamowita kawa z mlekiem.
Po prostu miśki takie kochane.
Boję się, ale przecież to jedyna droga. Nie będę jakoś takoś turlać się w tym błocie w dół zbocza, zresztą widzę, że jedna, oportunistka jakaś, polazła tam na dół, wiecie, po plaży sobie połazić…
Może są tu gdzieś inne?
Może są jakieś takie seryjnie wkurzone… a poza tym, czy wszystkie to krowy, czy jednak trafiają się i męskie elementy, bo serio, jakby się tak schylić… Dobrze, że się schylić nie mogę, bo błocko się zwiększa, jak zbliżamy się do plemienia. A ono się nie rozstępuje. Oj nie… wprost przeciwnie. One się na nas patrzą. I to mocno. Bardzo przenikliwie. Ale też… tak serio chcę chyba tylko poczochrać się o drzewa i tyle. Nic więcej. Bo przecież… to krowy i one wiedzą.
To wiedźmie krowy.
Oj tak…
A teraz zebrać się na odwagę, jakoś przecisnąć się przez ten aromat i wiecie… iść dalej. Jako człowiek, który przeszedł przez krowy.
Bo tak, uda nam się…
Ale nie przewidzieliśmy jednego, chociaż już udawało się nam zauważyć one braki w okolicach czosnku niedźwiedziego…
No udawało się.
Ale nie pomyśleliśmy, że one nie tylko poszerzyły drogę z lasu pod ruiny, nie tylko ją oczyściły, ale i zryły i poznaczyły swoimi odchodami. No bo przecież, to są krowy no. Jedzą i kupkują, wycierają się o drzewa i mają zabawę.
I tyle.
A teraz ty człowieku postaraj się nie wleźć w bombę, placek, nie złamać se nogi w onych poczynionych wykrotach, może jednak nie uświń się w błocku po nos, no i w końcu dotrzyj do kamienistej plaży pod ruinami, bo przecież jesteś wariat i w ten wietrzny dzień chcesz durniu zobaczyć wielkie fale. LOL
No tak.
Dotarliśmy na plażę. Tak po prostu. Jakoś się udało, chociaż ścieżka widać, że wypłukana, widać, że się zmieniła, ale moje cudowne drzewo nad rzeką prawie morską nadal stoi. Wciąż z oną szaloną fryzurką. Może przetrwa te deszcze i wiatry. Bo znowu wieje. I wieje strasznie. Nader mocno. Nazbyt mocno. Promy odwołują i wiecie… jest jak… ostatnio zwykle. Niestety…
Trochę strasznie…
Wytrzymamy na tej plaży, chociaż wcześniejsze ciepło zmienia się w dziwny, szczypiący chłód i wszystko dookoła jest tak bardzo słone i jeszcze… I jeszcze to wszystko jest tak bardzo szalone, że chcesz to zobaczyć, ale nie wytrzymujesz długo, więc wracasz, pod ruinami, obok zbiornika, w górę… przez ślady krowinek. Przez one wszelakie znaki ich bytowania tutaj.
Ale co dalej?
Szosa, czy wąwóz?
Fiolet dalej? Czy nie?