Pan Tealight i Wielka Myśl…

„Była tak wielka, że kurcze… na szczęście umiała się zmniejszać, więc kieszonkowo też się dawało… ale jednak od czasu do czasu po prostu musiała być sobą. Wielką, ogromną, gigantyczną. Zatrzymującą dopływ powietrza, światła i pierun wie jeszcze czego, ale wiecie, jak tak wieje wciąż i wciąż, to kurde przydatna. A, że miała kryzys samoświadomości, co w przypadku myśli zdaje się być dość irracjonalne, to jednak, no wiecie, kurcze… dziwne to wszystko, ale miała.

Czuła to w onej wielkiej sobie.

Jednakwoż tutaj, w Sklepiku z Niepotrzebnymi, to jednak wiecie, wolno jej było być sobą, jaką chciała. Jaką czuła, czy nie czuła. W końcu Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane też znowu miała się inaczej… gorzej, lepiej, pokręcenie bardziej… nie wiedzieli, ale lepiej nie było jej nazbytnio eksplorować, więc tak siedziałą w cieniu i wyciszeniu onej Wielkiej Myśli

I myślała za nią.

Bo wiecie, ona jakoś nie mogła, nie umiała przestawać, więc pasowała jej i rozmiarówka Myśli i jej dziwne… niedokończenie. No i wiecie, z jej wzrostem łatwo było się schować przy tak puchatej osobwości, która sięgała nieba, morza i rzek wszelakich… choć nie każdy był w stanie to zauważyć.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wodospad.

Ale idziemy z drugiej strony. Serio, szczerze polecam tę ścieżkę, a nie tę, którą wybierają wszyscy. Znaczy nie, że spieprzacie z parkingu i idziecie mostkiem, wzdłuż szosy, by potem wleźć na ścieżkę – uwaga błotnista – ale idźcie wzdłuż parkingu i leźcie powoli, ścieżką szaroką, którą… jak się okazuje i oczyszczono i dodanow różnorodne plakietki i stojaki z informacjami o tajemnych drzewach, które, jak się okazuje… no rosną sobie tutaj. Serio fajne drzewka z zagramanic.

I idąc tędy, no dobra, rzeczywiście skos jest większy, jest trochę mocniej pod górę, ale onych odbić od tej ścieżki cała masa, można kluczyć, można się chować i siknąć za krzaczkiem. Można tak wiele.

Ale najfajniejsze jest to iście w prawdziwej lesistości.

I ona lesistość nagle się zmienia i pojawia się półalejka tych drzew czarownych z czerwonymi pniami, tych samych, co to rosną blisko domu Hansa Rømera. Coś na kształt tuj, ale jakichś takichś wielkich. Co im się pnie nie tylko czerwienią, ale też i dziwnie pasiasto odłupują, zrywają…

Piękne są, niesamowite. A towarzyszący im szum rzeki, bo przecież tyle padało, że mamy trochę wody, nawet więcek niż trochę i one wystające, wygładzone korzenie i te liście i zieloności dzikiego czosnku i zapach i dźwięki i jeszcze te wszelakie trele i wiatry gdzieś w górze i promienie słoneczne walczące z wieczną zielenią iglastych drzew. I jeszcze to coś… COŚ magicznego.

Nienazwanego.

I człek się wspina, w końcu woda tutaj spada 20 metrów w dół.

Nie żebym sprawdzała sama.

Ha ha ha!!!

I te jedyne w swoim rodzaju buczenie, bombardowanie i fale i kamienie… i jeszcze… nagle człek wychodzi na sam szczyt i widzi to wszystko, co w dole. I są tam i mostki i drzewka, na niektórych jeszcze liście jesienne i jeszcze pojedyncze osobniki, bo to sobota była. I jeszcze… jeszcze są jakieś byty, skulone, udające i drzewa powalone i kamienne, omszałe cuda. I jeszcze…

Kamienie na górze, po których woda spływa i się burzy, są niczym uśpione olbrzymy. Wyżej nich mostek, a za nim zwykła, cichsza dolina i rzeka. Może głęboka, może i nurt wartki, ale jednak… już TYLKO rzeka. Jednakowoż, czy tutaj coś jest tylko czymś? Tylko jedną rzeczą, osobą, sprawą?

Uwielbiam to miejsce.

Tutaj skały rozwalone zostały przez drzewa, które postanowiły robić za artstycznych architektów i Rivendell się chowa! To tutaj żyją elfy!!! I to te najwyższe!!! To tutaj dzieje się magia. A przycupnięcie na skale, dziwnie prostej, dziwnie zbyt dobrze ociosanej, jakoś tak zmusza człeka do refleksji. Do pytania: po kiego grzyba innych obchodzą życia onych celebrytów, jak tutaj taka magia?

A po prawej cisza, po lewej huk wodospadu. Rzeka biegnąca do morza. Trzeba wracać. Trzeba, ale się nie chce, więc krokiem chwiejnym idziemy oną drogą znajomą, zwykle wybieraną przez większość, lub prawie każdego, bo jak się okazuje, niewielu wie, że plączące się ścieżki otulają tę rzekę.

I dolinę.

I jest błotniście… i omszałe pnie i dziwnie wyczesane skały nam towarzyszą. I jeszcze te ławeczki malutkie, mokre, no ale… i w skałach twarze… tak ich wiele. Tak wiele, jakby zaraz miały przemówić, jakby się wysuwały ze skał… jakby naprawdę wszystko zatrzymało się, a może ci, którzy przemówić mieli, którzy prawdę chcieli powiedzieć, zostali zatrzymani.

Zostali unieruchomieni.

Wrócę tutaj…

Kiedyś.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.