„Widzicie…
… dla jednych była tylko legendą. Dla innych przekształceniem potwora z dzieciństwa, który dla wielu nie był strachem, ale przyjaźnią… trwającą przez lata, aż nagle rodzice stwierdzili, że robimy teraz chatę na rytmy japońskie i kazali spać na podłodze, więc wiecie, się musiał wymeldować…
Johnny…
No dobra, był wróżką, i żeby nie było, to jednak wróżki są zawsze wróżki, one i oni się nie odmieniają. On wróżka i ona wróżka i tyle, a że pod łóżkiem, no po prostu tak jakoś… było mu wygodniej. Rodzina go nie lubiła. On rodziny wzajemnie, a że był jedynakiem, więc wiecie, wysmyknął się niegdyś tam z ramion zbyt wielu opiekunek i poszukał sobie roboty… Akurat praca potwora spod łóżka była wolna, więc wiecie, zdecydował się. W końcu definicja pracy była płynna…
I zaprzyjaźnili się…
A potem wszystko się zmieniło.
Bardzo nagle, bo przecież dzieciom się nie mówi rzeczy, jakoś tak wcale się im nie opisuje co będzie, nie daje wyboru… Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki Pomordowane wiedziała o tym, aż nazbyt dobrze, więc gdy się poznali z Potworem, to jakoś tak zaiskryzło, jakby to była ona…
Ale łóżko było inne…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Słońce.
Wylazło.
Ale oczywiście, jak w końcu człowiek ma czas i zdjął te lampeczki z drzewek i domu, to oczywiście zaszło, więc spacer był… no wiecie, szary… ale jednakowosz wciąż niesamowity, piękny las. Tym razem trafiliśmy chyba jednak w ten jego kawałeczek, który postanowiono zostawić po huraganie, by wiecie, zbadać jak to się dzieje w naturze, że drzewa rosną i tak dalej.
I gniją.
No wiecie, będą badać normalność, ja po prostu z tymi ludźmi nie mogę. Ale, niech im będzie. Bo i u nas serio, widać ona normalność odeszła do lamusa. Lasy wyłącznie nówki, może ze dwa drzewka stare, cała reszta wiecie, po wielkim, drzewnym przewrocie mojego bohatera… więc…
… pewno jest co badać.
Pewno.
Ale nic to.
Spoglądanie na taki lasek, młodnik właściwie, ino kilka takich wyższych świerków, który powaliły wiatry, wiecie, pas zniszczeń… to jednakowoż dziwna tutaj sprawa. Na one mchy, na te kolory. Przypominanie sobie, że gałęzie nie są wcale w jednym kolorze zimą, nawet oną ciepłą i mokrą…
Ale nie ważne to, bo człek jest w lesie, a las to zawsze, wiecie, na propsie jest. I te drzewa wysokie. Ech, te poszumy w górze, akurat wiatr na chwilę zwolnił, w końcu… oczywiście tylko na dzień czy półtora dnia, ale jednak się liczy. Nie urywa łba, mchy szaleją, ale grzybki w zaniku… dzicza może to nie jest, ale samo łażenie, one kształty wszelakie gałęzi i pni, one odcienie, one szaleństwa szmerów i szelestów… Ech, las, to coś bez czego nie umiem egzystować.
Naprawdę.
Czy ludzie wciąż jeszcze potrafią żyć w przyrodzie?
Czy jednakowoż jest to dla was dziwne zachowanie, iż człek z Wyspy odczuwa właściwie ciągłą potrzebę by leźć w drzewa. A potem na skały, a potem znowu na plażę i od nowa i rzeka i drzewa… nie żeby mieszkał kurna w metropolii, sarny w końcu z jelonkami przyłażą mi pod okno. Taka tam normalność. Wiecie, nawet nie pukają, czy coś. Od razu walą na posesję, wyżerają wsio co jest i zostawiają kupy.
A zające, bo tutaj w małym zagajniku za nami to chyba mają swoją bazę takie szaraki, no i sobie robią wyścigi po uliczkach, ale kupę to przyjdą walnąć mi pod drzwi właściwie. No po prostu ubaw roku, no. Nie no, ja rozumiem, że pewnikiem nawóz z tego będzie przedni dla mojego trawniczka, ale jednakowoż…
Serio?
Tak mi srać pod drzwiami.
Naprawdę świat dziki tutaj jest ściśle związany z onym światem… hmmm, tyż dzikim. Bo przecież jak Tubylcy wyłażą na spacery, to wiecie, się nie stroją. Jak idą w dzicz, to też nie po to by selfiaka jebnąć i pokazać ałtfit, ale po to, by się wymęczyć, wyoddychać, jakby kurde, u siebie powietrze inne mieli.
LOL
No serio.
A może tu chodzi tylko o chodzenie? Naprawdę… wiecie, ono sprawdzanie, czy ona tutaj wciąż rzeczywiście jest? Wyspa… cud natury wszelakiej. Gdyby tylko pozwolić jej zarosnąć i zdziczeć i jeszcze usunąć kilka elementów wystroju wszelakiego, całkiem kontrastującego z tym, co jakoś takoś uznaje się za ekologię… to wiecie, byłoby pięknie. Te sarenki, jelonki i myszołów. Jeden ma swoje ukochane drzewko zaraz przy drodze i tylko spogląda na was, gdy przejeżdżacie.
Może sprawdza, jak tam po tych wolnych dniach ście przybrali na wadze, bo spacerów z powodu ulew i wiatrów mniej było…
Hmmm…
Coś mają w tych oczach.