Pan Tealight i Bogini Doniczego…

„No przecież taka też musiała być, no weźcie no.

Musiała się narodzić. I serio, za jej powstanie z niemorskiej pianki, czy raczej czegoś dziwnie bąblującego się na starej brzozie, Pan Tealight obwiniał Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki Pomordowane. Naprawdę i dosłownie. Nawet jej to powiedział… głośno!

Ale w myślach…

Bo widzicie, ona żałość w niej wciąż tak siedziała i się żałościowała, że naprawdę nie mógł, że jakoś takoś jej dosrać w twarz. Znaczy, nie no, pewno się domyślała, że on jednakowoż co do tego jej tworu nie jest nazbyt przekonany, ale jednak… ona była. Była jak najbardziej, bo świat był i Boskość Dookolności Wszelakiej.

I Pani Wyspy też.

… więc w końcu pokonany przez wszelaką kobiecość niekobiecości, Pan Tealight zwyczajnie zaczął ją karmić. Bo wiecie, inaczej się nie da. Udobruchać bóstwo znaczy nakarmić bóstwo, więc… w końcu była do niczego, więc jakoś tak, musiała istnieć. No dla balansu Wszechświata.

Wiecie…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Styczeń.

Zaczął się tragicznie dla Wyspy.

Nikt nie spodziewał się pożaru w Svaneke. I brzmienie onych syren samochodów strażackich, oraz firewerków jednocześnie jakoś tak naprawdę uświadomiła człowiekowi, że świat jest straszny. Dziwny i pokrętny.

No ale… jak na razie informacja jest taka, że wszystkiemu winna była instalacja elektryczna markizy, a naoczny świadek wspomina o płonącej markizie.. i tak nagle jakoś, wiecie, przypomniało mi się, one ludzie z wiadrami wody, no i… tak, oczywiście ten co zadzwonił na straż też nagrał filmik… I jakoś serio nie mam mu tego za złe, bo może dzięki temu straży będzie łatwiej… Może?

Ale tak szczerze… to kolejne budynki, które płoną na rynku lub w jego okolicach za mego życia. Dziwne to, ale tym razem jest to bardziej bolesne niż piekarnia… chyba, chociaż z drugiej strony ten alpenbrod… do dziś pamiętam. Strasznie dobry taki był, po prostu genialny!!!

Tym razem spłonął… chyba najstarszy sklep, w znaczeniu wciąż używany, na WYspie. I to po takich zmianach, po takiej wielkiej ilości roboty… Mam nadzieję, że uda się jakoś z ubezpieczeniem nie walczyć. Że uda się to odbudować, ale na razie i pewno na przyszły sezon, będzie to straszyć taką… umartością.

Dziwną…

Smutną.

Tragiczną nawet.

Nie wiem, ale naprawdę te wszystkie tragedie, kolejne pożary, ten cały popis radości, to co działo się w Sydney… Nie no. Nie rozumiem. Wiem, że jak coś, to trzeba rzucać wszystko i ratować, a tutaj… Czy komuś zależy?

Jeszcze?

Nie wiem.

Współczesny świat napawa mnie smutkiem.

Niestety Wyspa też się zmienia i to na gorsze. Zieleń znika, powstają i rozpadają się wszelakie nowości, idee i inwestycje… zostają po nich dziury w budżecie. No chyba że dorwie nas jakichś koleś z Indii i stweirdzi, że chce kasę z naszych podatków i oni im ją dają, bo wiecie…

No cóż, choć to trudne, to jednak tak właśnie jest.

Wyspa to też zwyczajny świat.

Jak mocno chciałbyś od niego uciec, wciąż cię znajdzie, wciąż ucapi, ułapi, wszelako zmiesza z gównem i na dodatek każe za ono gówno i całą usługę zapłacić. I to srogo!!! Bo u nas wiecie, raczej pieruńsko drogo. Nie uszukujmy się. Jak jeszcze serio PostNord nakaże nam płacić za swoje długi, to będzie ubaw roku. Wykupili pocztę duńską, ale mimo najdroższych opłat, wciąż nie umieją na niej zarobić.

Serio?

Jak wy to robicie?

Przecież nie każdy jak ja wysyła stertę świątecznej poczty ze Szwecji, no… tak, wyysłam wielkie kopy poczty stamtąd, bo zwyczajnie jest taniej. Bo znaczek zwykły na podstawową lekkość jest połową naszego!!!

No ale… największe problemy, to cięcie drzew nocą, okłamywanie udzi, no i stawianie dziwacznych, szpetnych dzieł podobno sztuki. Szukałam tej Sztuki, co za nie jest odpowiednia, ale jej sekretarka odmówiła komentarza. Rzecznik prasowy spierdolił z nią, więc… wiecie, już wszystko wiemy.

A artyści…

Wyjeżdżają.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.