Pan Tealight i Pomigotliwianie…

„Unosiło się w powietrzu, jakoś tak niby nad horyzontem, niby na wyciągnięcię łapy… unosiło się… jako takie coś magiczne, ulotne, przepiękne, romantyczne i już od razu gotowe do złożenia się w tomik poezji.

Nawet się rymujące.

Nawet zaśpiewne.

Pomigotliwianie.

Coś, co tak naprawdę nie było czymś, osobą, bytem, ale raczej widocznym i odczuwalnym świadomie, uczuciem… mrowieniem w okolicach onych wszelakich, wielkich definicji, którymi uwielbiali się otaczać tak zwani wielcy ludzie, robiący innym z mózgów sashimi czy inne tam sushi.

Albo klopsa.

Wiecie, znacie ich. Zawsze wiedzący wszystko, chociaż gdzieś w połowie ich gadania zdajecie sobie sprawę, że przecież gdzieś to już słyszeliście, tudzież mózg się wam wyłącza i przestajecie słuchać, ale dla grzeczności, bo na nieszczęście byliście na grzecznych wychowani, klapiecie łapami jak foka jakaś. Albo inne tam zwierzątko rybką w wodzie karmione, albo kawałkami teściowej…

No co?

Że Pomigotliwianie nie istniej…

… no jak to nie? Przecież je widzę, wisi nad horyzonetem i robi to, co umie robić najlepiej. Migotliwi. I przynosi światu wsio to, co najczęściej niewidoczne dla większości, wiecie, kto by tam patrzył, każdy zasłuchany, zatelefoniony, jakoś tak, mocno zakołopotany w siebie samego i świat cały, który bombarduje go swoimi problemami, które to nagle są ważniejsze, niż te jego i…

… istnieje…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wiatr…

Czasem, a może ostatnio boleśnie nazbyt często, zdarza się, że wieje tak, iż człek już nie daje rady. Zaczyna go nosić, co w nocy raczej nie jest sprawą pożądaną… i naprawdę się nie daje, no nie daje istnieć, gdy tak wieje już od ponad miesiąca. Naprawdę od ponad miesiąca nie mieliśmy takich kilku dni kompletnej ciszy.

To takie dziwne.

Widać po ludziach, że są bardziej podenerwowani i jacyś tacy zadziwieni. Rozbici, potargani wewnętrznie i ogólnie mówiąc rozwiani. Tak naprawdę. Bo gdy nagle czujecie, że coś w ściany wali, a dach trzeszczy, to jednak się nie daje tak jakoś wytrzymać dłużej. Jakby się w człowieku coś naprawdę załamywało. Jakby się coś naprawdę kruszyło i wszelako nietrzymało pionu i poziomu tam, gdzie poziom i pion być powinien.

No naprawdę.

Sami sobie przypomnijcie, kiedy to ostatnio taki mocny wiatr czuliście na sobie i ścianach dookoła siebie. Gdzieś w psychice i wszelkiej wewnętrzności, która zaburzona oną całą cywilizacją odłączającą człowieka od natury, no jakoś tak nie kuma o co loto, i że to prawdziwa zwyczajność, i że naprawdę tak się właśnie człek winien czuć. Bo tak po prostu jest i tyle.

Jestemy my jedno…

… czy jakoś tak, by już nie brzmieć jak jakiś wielce stary i praszczurowaty szaleniec wszelakiej bezmyślności.

Chociaż, może lepiej pobrzmieć takoś jakoś?

Może?

Ech, wszelako przyznaję, że jednak do wiatrowości nie da się przywyknąć. A może raczej nie da się nauczyć ciała, by dawało sobie siana w te dnie, kiedy strasznie wieje z tej „psychicznej” strony.

No bo… człek oną wiatrowość nosi w sobie i nas sobie już od dawna. Na pewno przywykł do niej w taki sposób, iż jak za zbyt długo nie wieje, to pierdolca dostaje z całkiem innej strony. Jak wieje w ten sposób dodający energii i pedzący do działania, to się cieszy i robi co ma, ale ostatnie wiatry są takie bardzo mocno właśnie oddziaływujące na mózgownicę, więc… więc się człek męczy.

Ciekwe, czy w końcu jakoś to się unormuje chociaż?

Wiecie… no choć na tydzień? Że będzie wiało, będzie chłodno, ale może i zimowo jakoś tak? Prawdziwie? Tak by można było poszaleć w lecie i połazić i jakoś nie czuć się dziwnie i jakoś odetchnąć duchem pełniejszym, no i jeszcze na święta, czy jak to po mojemu brzmi, to wiecie, na cały grudzień, było śnieżnie i wszelako mroźnie czasami może nawet? No bo serio, naprawdę… zimy mi się chce.

Sklepowy update.

Powiem tak, jak zwykle klepię się po pleckach, że co trzeba było zrobić i skołować, to zrobiłam i skołowałam w listopadzie. Serio. Bo teraz jak się wchodzi gdziekolwiek, to nie ma nic. I nie że obniżki tego, co zostało, nie… oni zamawiają ino tyle, by z początkiem grudnia mieć puste pułki i zadziwienie na ryjach tych, którzy sobie pomyśleli, ech moż by jednak dodać tych lampek.

Bo choć wieje, to chce się przecież światełek.

Świąteczności.

W Lidlu pustki, w innych sklepach też. Znajdziecie pojedyncze rzeczy, najczęściej te najmniej lubiane, wiecie, albo i najdroższe… albo te kompletnie niechciane i tyle. Oczywiście, że może i niektórzy liczą na to, że zamówienia internetowe jednak dotrą na czas, może jednak wolą zakupy robić on line, ale…

… biorąc pod uwagę jak nasza poczta NIE działa, to wiecie…

Dziwne to wszystko.

I jak tu się uświętować, jak i świąteczmości nie ma w sklepach, ale też i jakoś ta wietrzność, no serio, nic ino stanąć i krzyczeć.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.