Pan Tealight i Wątpliwość…

„Chodziło właściwie o wiele rzeczy ostatnio.

I wiele rzeczy chodziło dookoła innych rzeczy i się z nimi spotykały i jakoś tak wchodzili we wzajemne konekcje, budowały konstrukcje… ale wciąż największe i najważniejsze spośród onych rzeczy były Wątpliwości.

Czy on, czy ona, ono może… pogoda będzie a może nie, czy wyglądam, źle, nielepiej, a może jednak, niepatrzenie w lustro dostarcza większej radości, niż mi się zdawało? Czy ten siwy włos w brwi znaczy, że to już TEN WIEK? Bo przecież zawsze w onym wieku była, ale wiecie, nie było widać, więc…

… więc czy zrobić ten ktork, czy nie, czy może mnie zauważą, czy jednak nic z tego nie wyniknie? Albo co gorsza się sparzę i będzie tak bardzo bolało, iż tego nie przetrzymam… podobnie jak braku książek…

Widzieli umysł Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki Pomordowane, Wiedźmy Prawie Bezksiążkowej. Właściwie posiadającej ich tylko kilkanaście… co dla niej samej było czymć bardziej niż dziwnym, właściwie anorektycznym, zaskakująco bolesnym, ale i pokrętnie wyzwalającym…

… więc…

Widzieli go jak się miotał opętany nićmi Wątpliwości, która wsysywała w niego wszystko to, co mogła. Nawet najbardziej absurdalne pomysły. A on je chłonął, bo Wiedźma straciła swoje osłony. Nie umiała już się bronić i znowu… zanikała. Znowu niszczała. Znowu był definicją nieszczęśliwości wszelakiej i…

… bali się.

… Bali się, że już się z tego nie podniesie.

Może nawet… odejdzie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Penis za oknem.

No wiecie…

… serio. Albo dildo bardziej, bo stale sztywny, tylko czasem się buja… no i jeszcze wali po oczach, a na końcu ma takie coś, co można wziąć po ciemku czy za szarości za wiele, ale nie wimpel. Bo wiecie, on ma moc. Jak te miecze z tych tam wojen, znaczy filmu z kosmosu i przyszłości…

Znaczy tego, no on świeci.

I nie, że tak wiecie, ino świeci. Niczym ten świetlny miecz, ale bez dziwnych dźwięków. Jednostajnym światłem, które jakoś nie przyprawia cię o apopleksję, nie… ten cholernik najpierw jest dziwnie czerwono-pomarańczowy. Albo też w pewnych momentach sraczkowato brutalny. Naprawdę. Światełka jakoś tak przez siebie przechodzą, że czlek się gubi i tyle. I nagle nie wie na co patrzy, ale nie ma boja, bo zaraz czas na mieszankę niebiesko-zieloną. Osobno niebieskie i zielone światełka znowu, jakoś tak przenikające przez siebie dają dość nieciekawy kolorek.

I tak, to mam przed sobą…

I toto…

Świeci.

Jeszcze jak się tak przemienia od ciepłych odcieni w one zimne, to wiecie, no jakoś to człek znosi. Najpierw to, potem to, dociskasz żaluzje i tyle, ale w pewnym momencie wszystko przyśpiesza i przyśpiesza, i przyśpiesza i kurde wiesz, że siekiera, to za mało, bo będzie to bornholmska masakra świąteczka. Taka, co to przejdzie do historii i w annałach się zapisze boldem!!!

I na pewno w końcu będę sławnym artystą, co w końcu na amen w papcierzu i alleluje wszelakie, zwariował.

Serio, to pulsowanie!!!

Na szczęście sąsiedzi zaczęli wyłączać ono cholerstwo na noc, bo inaczej popełniłabym zbrodnię największą, czyli zaatakowałabym duńską flagę. Bo tak, oczywiście, że mówię o onym modnym od kilku lat ozdabianiu masztu flagowego.

Początkowo były to choinki, czy raczej coś na kształt szkieletu tipi, świetlnego, wiecie, miejsca spotkań starszyzny, która wiedziała co powiedzieć i jak zadziałać, ale jednak tak pod gołym niebem siedzieć jak ciągle pada. Bo tak, oficjalnie uznano listopad za najmokrzejszy od lat.

Wielu lat.

Ale wróćmy do masztów.

Po tipi zaczęły się wariacje. Wciąż jeszcze odciągano lampki nitkami od nich, ale jednak jedni bliżej inni dalej, ci zaczęli lampki kręci, tamci kombinować, plecionek nie widziałam i nie rozumiem dlaczego, ale może to problem z wiatrami. Bo wiecie, my mamy problem z wiatrmi. No wieje tutaj i tyle!!! Taki fakt… choinki, które wystawiane są w portach i na ryneczkach, zwykle nie dość, że nie mają ozdób, to na dodatek zawsze mają dziwne, brutalnie prytroczone lamki, są przywiązane, przymocowane, nasza nawet ma metaloewe linki podciągające ją z kilku stron.

Serio…

… no żeby nie odleciała i tyle.

Rozumiem to.

Ale maszty… z czasem nadeszła ona chwila. Może to był moment, może jedna osoba, ale w końcu zaczęli oplatać maszty i… Czy powinnam w tym miejscu wspomnieć o tym, że prawo odnosi się bardzo surowo do flagi na maszcie. Wimpel i wielka flaga mają wyznaczone momenty łopotania i zwisania. To naprawdę jest trudne i musisz pamiętać, by zdjąć to przed określoną godziną, a tamto powiesić i…

Oj nie.

Ale, wróćmy do świąt.

Okazało się, że maszt można obwinąć skąpo, średnio, szalenie, albo ściśle, co naprawdę daje kapitalne wrażenie. Gruby, potężny, ale wciąż dildo. Lepiej, jak flaga nie wisi na tym i tyle. Taka prawda. Niektórzy nawet nakładają jakieś takie świetlne, grube kondomy… skąd oni to biorą? Nie mam pojęcia. W okolicy jednak niewielu zdecydowało się na maszt. Wiadomo. Flaga rzecz święta, więc lepiej mieć ją tylko, wiecie, tak w oknie jak my. I tyle, i już. No wystarczy.

Naprawdę.

… więc są te maszty, są też i inne ozdoby, bo Wyspa zaczęła się rozświetlać już w listopadzie. I nic w tym dziwnego. Ciemno w końcu!!! Dla nas światełka, wszelako może zwane świątecznymi, to przede wszystkim światło!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.