„Znowu na promie.
Znowu buja.
Ech, Wiedźma Wrona Pożarta wiedziała, że Pani Wyspy nie lubi, gdy ona opuszcza Wyspę, ale jednak… zbyt wiele było ostatnio nie tak.
Zbyt wiele.
I jakoś tak nie mogła już tam być. W miejscu, gdzie zbyt wiele zginęło, zbyt mało się narodziło, wciąż coś było nie tak, wciąż coś się burzyło, grzmiało, wszelako stawiało się jej okoniem, szczupakiem czy karasiem. No zwyczajnie jakoś tak, po prostu już nie mogła i chciała choć na chwilę…
Pobyć na trochę innej ziemi.
Z drugiej strony, czy tak naprawdę była to inna ziemia? Niby inaczej mówili, ale dawało się ich przeczytać, niby inaczej się uśmiechali, ale wiadomo było, że to ci sami ludzie, takie same straszności, mroczności i niepotrzebności. Tak, te ostatnie w szczególności. Bez nich i z nimi, inaczej nie można było żyć…
Ale jednak, coraz częściej Wiedźma Wrona Pożarta myślała o tym, że to, co jest teraz nie jest tym, co powinno być. I zastanawiała się, czy nie straciła czegoś najważniejszego… czasu. Ale czy żałowała naprawdę…
Nie…
Czy była wciąż Wiedźmą Wyspy?
Nie była tego pewna.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Ostatni” – … naprawdę ostatni. Koniec. Więcej nie będzie, chociaż… kończą w takim momencie, że nic już nie wiem.
Nie wiem co myśleć, co powiedzieć.
Cała akcja się rozleciała, rozpłynęła, nie znaczy to, że nie jest ciekawie, ale wszystko się urwało, nic nie wyjaśniło, więc… o co chodzi do krucafuksa? Bo one po jednej stronie, lustra wciąż nas kłopoczą, ten nie żyje, ten żyje, a na dodatek oczywiście wszyscy wiemy, że będzie jakaś ostateczna bitwa, bo wszystko do niej prowadzi, więc…
Nie ma niespodzianek.
Jest lekki wkurw, bo cała ta historia ma gigantyczny potencjał. By być większą i pełniejszą, ale jakoś rozjeżdża się na pierdołach, nie dopracowuje się w dobrych, istotnych momentach, przede wszystkim, na taką ilość bohaterów, którzy wciąż nie potrafią się zdecydować kto dowodzi… jest za krótka.
Mocno za krótka!!!
I jeszcze historia przed… zdaje się być tak zajmująca, że aż samej mi się chce ją dopisać. Bo co się stało naprawdę z tymi ludźmi, jak powstaa flaga, czemu, po co, co teraz? Sztucznie stworzony problem? No i Kowal?
Serio?
Nie rozumiem.
Ale na pewno każdy powinien przeczytać, by samemu ocenić.
Z 5 tysięcy książek zostało mi kilka. Dokładnie 6 chyba… tak, czasem tak bywa, że mieszkacie w miejscu, które potajemnie wyjada wam książki, a wy… dostajecie schizy, gdy się o tym dowiadujecie, więc…
Przyjmę książki. Nawet Harry’ego Pottera mi zjadło i załego Tolkiena… i Pratchetta… ech… nie chcę o tym myśleć. Na razie odzyskałam to.
Plus dwie nowości!
Jak tak człek dłużej popatrzy, to naprawdę jest to dziwne.
No wiecie, ta podzielność horyzontu, gdy patrzy się na niebo i morze i akurat trafi się dzień, kiedy one są kompletnie różne kolorystycznie. Góra jasna, bliżej jej bieli niż błękitowi, a dół, ciemny, zdecydowany, jasnogranatowy. I nagle czuje się człek jakby siedział w jakiejś misie, która w połowie jest oną połączoną niebieskością i w polowie niebieskim i polno-leśnym zaburzeniem pełnym…
… zaczynającej się jesieni.
No bo to już ten czas. Jabłka już upadły na ziemię. Niektóre ktoś zjadł, inne znowu wróciły do gleby. Wciąż jeszcze gdzie niegdzie jakieś boróweczki, jakieś winogronka, jakieś jeżyny, ale zjadaczy niewielu. A co… ptaki też jakoś niezbyt chętne na to, wolą czatować na żarcie po ludziach. Wiecie, widać smaki się zmieniają. A w ogródkach oczywiście karmniki. Niektóre to czynne przez cały rok!!!
A poza tym wiatr…
Wieje, duje i ogólnie mówiąc trzęsie wszystkim nadal.
Ciekawe, że jednak ono uczucie siedzenia w misce, te wszelkie otoczenie, to, jakby morze naprawdę było wygiętą membraną otaczającą nas przynajmniej od dołu… no wiecie, nawet z tymi wiatrami, nie mija. Szczególnie, jeśli człek klika przez kilka godzin i tak wiecie, kątem oka zerka ino, co tam na zewnątrz się dzieje. Że kurde listonosz jakiś nowy i na dodatek kurde w dziwnych porach przyjeżdża.
O co chodzi?
Co znowu za zmiany?
A może tylko falistość morza ponownie opóźnia nasze kontakty z kontynentem?
Wiatr…
Misa.
Wszelako myśląc o wyspie jakotakiej, każdy się pyta o oną klaustrofobię. No nie wiem, ale nigdy jej w tym akurat aspekcie nie spotkałam. Nie przytrafiła mi się, a mam z nią pewne, niezbyt miłe doświadczenia. I nazbyt częste. Może to dlatego, że tak naprawdę człek tego świata na co dzień doświadcza w małej objętości? No i tak serio, to nawet jakby się uparł eźć i dzień i noc, to może w kółko, albo ścieżynkami pośrodku, albo ino brzegiem, albo sobie wymieszać to wszystko i jakoś tak…
No nie.
Nie czujecie się przytłoczeni ni wodą, ni horyzontem tak odległym, ni na przykład nim całkiem zanikniętem, nawet jak ciemność kompletna opada na nas, to wciąż nie… bo ciemność jest normalna.
Chociaż kurde…
… chociaż naprawdę głęboka i obecnie napiernicza pełnią… wkurzające takie światło nadmierne, jak już człek się zaczyna zacieszać oną mrocznością, która opada nie w okolicach północy, ale normalniej.
Wiecie.
No wieczorem…
Ona ciemność cudowna, chowająca to, co świat uznaje za niedoskonałości, a ty za coś, czego naprawdę nie widzisz, czego naprawdę nie unajesz za coś znaczącego, co masz gdzieś, a co nagle jakoś w oko świat kole… hmmm, kurde, no przecież sam siebie nie widzisz, te lustra pieruńskie to serio źródło wszelkich niemocy własnych, więc… po co to sobie robimy. W korze drzewa też można się przejrzeć i ono…
… ma gdzieś mój wielki nos.
Fajnie!!!
Serio, ten wiatr doprawdy mi mąci w głowie. Nie lubię tych psychicznych powiewów i podmuchów, a jeszcze zmęcony z pełnią księżyca… koszmar!!! Albo wiecie, kolejny dom tudzież lepsza łódź dla psychiatry. LOL