„Jeden jedyny upadły… bo reszta, jakby naprawdę nie chciała opuścić drzewnej matki i zażyć wolności, wciąż jeszcze wisiała.
I była całkiem niedojrzała.
A przecież to już koniec września, więc gdzie miejsce na kasztanowe ludziki, na one dziwne plemię, które rodzi się, pląsa, a potem, jakoś tak, albo wysusza się na amen, albo wiecie, zapuszcza korzenie i jakoś tak…
Tak jakoś samo staje się drzewem.
Ot, koło życia.
Ale teraz, koniec września, a tutaj wciąż ich nie ma. Czyżby w tym roku Kasztanowy Ród nie miał się odrodzić? Czyżby kolejne plemię, cudowność jesienna, jakoś tak zanikła, nim jeszcze ktokolwiek ją dobrze poznał czy nawet zauważył? Jakoś tak Wiedźmie Wronie Pożartej tęskno się za nimi zrobiło, za tym ich klekotem, za oną cudowną gładkością świeżych kasztanów, że aż sama poszła sprawdzić, pod jeden z ostatnich Kasztanowców, oszpecony przez ludzkie zachcianki…
I znalazła tylko jedną kulę, która upadła.
I to wciąż niedojrzałą.
W środku tuliły się do siebie wciąż w połowie białe biźniaki, niechętne światom zewnętrznym, niechętne wszelkim spotkaniom i przemianom. Po prostu chcące spać dalej i nie wzrastać. W ogóle…
Wiedźma je rozumiała… też to czuła.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Tak sobie teraz myślę, że…
Przecież mieszkając we Wroclawiu, wliczając jeszcze korki, człek spędzał ponad godzinę by dojechać do IKEAi, teraz jedzie i płynie, ale czy czasu tak wele mniej mu schodzi? Nie. Zwyczajnie zmienił środek transportu. Na bardziej, ekhm, no wiecie. Szczególnie jak spoglądam na to powweekendowe morze i wspominam weekendowe, gdy to wycofali Maksa, chociaż już był na morzu… ten strach ludzi…
Nie, dziękuję.
Naprawdę mnie szokuje jak ludzie zajmujący się na co dzień transportem morskim, mogą tak bardzoe nie szanować mocy i zmienności Bałtyku. Przecież to jedno z dziwniejszych i doprawdy trudnych akwenów. Nie pływa się po nim pudełkami po zapałkach wypełnionymi samochodami i ludźmi.
Nie!!!
No ale, dzieś będzie o Szwecji, bo przecież wiecie, jak człek chce czegoś to musi tam. Nie dość, że korona szwedzka nisko stoi, to jeszcze mają sklepy. Ha ha ha!!! No wiecie, takie, jakich my nie mamy. Czyli właściwie wszystkie. Nie oszukujmy się, w końcu u nas dzicz i to jest piękne!!! Cudowne i należy to zachować, a czasem zwyczajnie i po prostu wybrać się za morze… i już. Tak wiecie, normalnie.
Najpierw Ystad, ale tutaj tylko ICA.
ICA to sieć sklepów, takich w styu naszych z Coop sieci. Wiecie, niby jest wszystko, ale… wystęują w takich różnych rozmiarach i czasem z tak zróżnicowaną zawartością, że naprawdę można poszaleć. Niektóre mają z przodu większe kwiatowe czary mary, inne znowu tylko kilka doniczek na krzyć. W niektórych oczywiście kupicie znaczki, w większości niestety nie… no taka polityka poczty, która wkurza.
I która jest i naszą pocztą.
Ale…
… potem jakieś dziwne miejsca, które dla mnie zdają się ostatbio egoztyczne, wiecie, te pola sklepów wielkich, w których właściwie wszystko i człek nagle, zaczyna… odczuwać strach, że go to zje wszystko i potraktuje dziwnie…
A potem Malmö, któremu naprawdę warto dać szansę. Szczerze!!! Podobnie jak Lund potrafi zaskoczyć jeszcze bardziej, ale tak jak Lund zaskakuje od razu, od pierwszego zerknięcia i znalezienia miejsca na siku… tak Malmö trzeba dać szansę… trzeba się trochę przełamać, trzeba trochę więcej połazić, poszukać i naprawdę omijać dziwne obrzeża, ale nie te ostateczne, bo te są dzikie…
Ale…
Widzicie, jadąc przytłaczają was te bloki, szerokie ulice, jakiś taki zwyczajny brak czaru. No miejsce, gdzie ludzie pracują i sypiają, ale… ale jeśli tylko zatrzymacie się, niełatwa sprawa, ale czasem się udaje znaleźć gdzieś jakieś miejsce, no i nie boicie się chodzenia, wtedy… ech, wtedy w końcu możecie znaleźć naprawdę niesamowite miejsca. Szczególnie na tym ryneczku z muzykantami.
O tak, to dobre miejsce, by zacząć, ale też i spędzić tam ponad godzinę spoglądając wyłącznie na kamieniczki i te detale architektoniczne. A są one fascynujące. Szokujące, bo jakoś tak nie rzuciły się wam w oczy. Albo te szklane, zdawałoby się współczesne koszmarki, ale to tylko zmyłka, bo pod tym kątem to wyłącznie lustra, które mają odbijać oną pięknotę przeszłościa.
Te dachy, te balkoniki, wykusze, te łuki…
I nagle, kurcze, gubię się.
Wlazłam gdzieś, między domy, ale tak ściśnięte, że co chwilę jestem w czymś jak rąbane atrium, ale zarazem i stoliki kawiarniane i jeszcze z góry zwisają sie na mnie roślinki z balkonów, kurcze… czyli co, to jednych podwórko innych knajpiarnia? Jak ini tutaj zachowują jakąś prywatność i zen spokojności?
Naprawdę?
Ale samo przejście, które przypomniało mi trochę Sukiennice… jest niesamowite. Szkoda tylko, że nie było puściej, bo miejsce na zdjęcia, perfekcyjne. Miejsce na wszelkie sesje, eksperymenty ze światłem…
Tylko ci ludzie…
Ech…
Człek tak bardzo lubi mury…