Pan Tealight i Krztuśny On…

„Podobno nie zarażał, ale kurde…

Wiedźma Wrona Pożarta nie wierzyła skurczysynowi. No co. Nie spodobał się jej od pierwszego krztuśnięcia!!! Wiecie, takiego mocnego, pędzącego najpierw dziwnym pomrukiem z Dalekiego Niewiadomego, o którym serio nie chcecie mieć pojęcia, by w końcu dotrzeć gdzieś w wyższe trzewia, przełykowe czy już nawet one nazbyt bliskie ust, szaleńczo gardłowe i zabrzmieć, wybrzmieć, może i nawet nosowo lekko… prosto na ciebie. Nigdy obok.

Albo co gorsza…

… najpierw przez dłuższy czas gulgotać, niczym uwięziona mityczna potwora w gardzieli niewielkiego, pomarszczonego osobnika z fajką za uchem i fajką za paskiem, i trzecią jeszcze w zębach…

No naprawdę można ją zrozumieć, czyż nie?

Zresztą nie tolerowała palaczy.

Jak se kopcili w piecach, czy wiecie, gdzieś tam w zamkniętych pudłach, coby to do niej w ogóle nie dochodziło, to okay. W onych dziwnych domach pokrywających się powoli, lub i szybciej, dziwnie żółtym nalotem, który w końcu, z czasem, zdawał się falować i tworzyć wszechświaty bardzo zmienne, atakujące kieliszki i małe łyżeczki, szczególnie te srebrne. Wiecie, najsłodsze… Jak robili to gdzieś daleko, gdzie nie miało to na nią wpływu, choć przezieć planeta kulą, więc co odchodzi to przychodzi i wsio wspólne tak naprawdę, boleśnie, a już powietrze…

No więc, nie przypadli sobie do gustu.

Przynajmniej z jej strony.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Dobra.

Płynę…

Wiecie, z tanimi biletami jest tak, że kupujecie w ciemno. Znaczy w ciemną pogodę, ale… jak kogoś nie stać, tudzież zwyczajnie musi akurat tego dnia, to… pogodę macie losową. I niekoniecznie taką, jak pogodynka mówi. Możecie dodstać powiadomienie na telefon, że promu nie będzie, że fale za duże i tym podobne. Możecie dostać powiadomienie, że miast pudełkiem od zapałek dostaiecie Hammershusa czy Poula Ankera… którego uwielbiam, promy większe, wolniejsze, ale dostosowane do tego akwenu o wiele lepiej niż te Ekspresy czy Max… jednak… czasem po prostu podjeżdżacie i nie wiecie, czy będzie czy nie i co będzie… albo czego nie. Czy nie powiedzą wam w ostantiej chwili, dziś nie obsługujemy. No zwyczajnie nigdy nie macie pewności. Dzięki czemu nasi karykaturzyści mają tyle pracy. Serio… co rysunek to coś o Molslinjen.

No ale…

Podjeżdżadmy…

… pudełko na zapałki stoi już gotowe. Piątek rano, więc kopy lud nie ma, ale już wiemy, że wieczorem będzie nadbagaż i aut i ludzi… taka wiecie, koniunkcja, pogoda, klimat i tak dalej. Dodatkowo pełnia, więc… A skąd wiemy? Bo bilet o stówkę droższy. Ha! Co, myśleliście, że kurde tak łatwo jest?

Nic z tego.

No ale… jest pudełko na zapałki, pozwalają wjechać, kapitan życzy miłej podróży, więc wiecie co… jakieś przeczucie we mnie telepie się, klekoce pustymi oczodołami i jeszcze czuję jak mu zęby szczękają, a potem się łamią i wypadają.

No nie…

Coś jest na rzeczy.

Na początku ino buja.

Wiecie, tak lekko buja. Niby coś spadło w kuchni, ale ludzie rzucili się na żarcie, to wciąż mam jeszcze nadzieję, że może się onemu mojemu przeczuciu coś przewidziało, czy inaczej. No wiecie, tabsy na chorobę morską, znaczy Boski Aviomarin tak zadziałał… w końcu przecież kto by tak żarł o szóstej rano?

No serio!!!

Z drugiej strony oni tak zawsze.

W sklepiku promowym oczywiście nikt nie uznaje tych tam praw w stylu tu alkoholu nie wolno, tu czekolady nie, wiecie, samowolka na ałego, dzieciarnia wybiera spod uchylonych stojaczków czekolady i wpierdzielają ile wlezie. Alko chyba raczej nie, ale może i nie widziałam…

Kto tam wie.

Dziś to każdy młodo wygląda.

No ale… gdzieś tak w połowie podróży nagle statek ogarnęła szarość dziwna, deszcz zaczął chlustać, no i się zaczęło. Z prawej na lewą, poten w taki wodny lej, a potem… no właśnie, dźwięk onego pawia był dość… zaskakujący.

Dziwny nawet.

Muzyczny.

Rodzina przed nami, taka 2 plus 2 nagle doświdczyła wylewu wszekich wnętrzności ze swego, chyba starszego syna. Co dziwne, młodszemu zeżarte wcześniej słodycze nie wyszły. Może trza było go inaczej nadusić, czy coś? No ale… bujało nieźle. Do samej Szwecji już właściwie, więc się ciszej zrobiło i ludzie przestali łazić po pokładzie. Przed samym wjazdem do portu poleciałam do klopa, pustego nawet… i wiecie, numer jeden, nic dziwnego, nic zaskakującego czy gorszącego, ale… jak już się zebraliśmy i zaczęliśmy się przeciskać w kierunku auta oczom naszym, zaspanym, ukazała się OGROMNIASTA kolejka do klopa.

Tego, co dopiero pustym był…

No i to tyle z podróży, jakby co. LOL

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.