„Nie było wielkie, ale jak się nadmuchało, nadęło i w ogóle… to wiecie, jakoś tak się zwiększało, niczym balonik, czy jelitko dmuchane…
Lub czyjeś ego gładzone.
Kurcze, nikt się nie spodziewał, że się za Innością przytoczy, ale się przytoczyło i swoją, narzucaną na siłę, wtłaczaną upierdliwą obecnością… wkurwiało wszystkich dosadnie. Nawet stworzyli plany zatłuczenia go zdobionymi cukrowymi, całkowicie pozytywnymi i GMO free cukrowymi laskami. Co prawda z tamtego roku, ale wiecie, wciąż jeszcze były dobre i świeźość trzymały…
Pan Tealight nie rozumial dlaczego uważało, że jego miejsce jest właśnie przy Inności, która sarkała na niego, wkurwiała się i ogólnie mówiąc nabierała wysoce negatywnego wydźwięku. Szczególnie, że zakwaterowali się obydwoje w Małej Żółtej Szopie zwanej Artystyczną. No wiecie, tą, co pod Najświętszą Śliwą ptaki karmiącą sobie przycupnęła.
No z okienkiem tą…
Wiedźma Wrona Pożarta z Innością się jakoś, może nie tyle, że zaprzyjaźniła, ale wiecie, zaczęła się do niej przyzwyczajać… i jakoś tak wkurw na ono Mantrujące OMMM, pomagał. Naprawdę. Stawał się częścią pewnego zrozumienia niezrozumienia i jeszcze, coraz częściej zerkała na one największe, swoje specjalne, wyczyszczone przez nią na srebrzysty połysk, noże.
Wiecie które… te z piłką z jednej strony.
Te na wszystko…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wychodzi człek na spacer.
W oddali lekkie grzmienie, no ale przecież kurna u nas burze są tak rzadkie, że pewno to wiecie, no „na pogodę”, więc… a i tak bardzo mi się chce iść, no jak nigdy, tak strasznie, bardzo i mocno… i pewno nie będzie padać, a nawet jeżeli, to ino mżawka, bo u nas to pada od dzwonu wielkiego, a kościół ino jeden, więc…
Idzie człowiek.
Może i słońce zasłoniły chmurki, ale jednak cieniutkie one, białe na brzegach, żadnej groźnej chmury na horyzoncie, żadnej obrzydliwej groźby z niebios, czy czegoś tam, zresztą, może na początku, wiecie, jakby co, bo wiadomo, że przezorny, to zawsze ubezpieczony, najpierw kupmy chleb i ser. I może jeszcze ciastko. To jedno z tych, które to muszą odstać swoje, by się rozmrozić, wtedy, w tym ukropie wszelakim, choć trochę wieje, wiecie, ciasteczko będzie gotowe, jak wrócimy do domu…
Wychodzimy ze sklepu, w którym poza nami nie było nikogo… bo to wiecie, w końcu ten czas lekkiego oddechu, gdy napadają na człeka ino te niemieckie wycieczki i jakieś arabskie, dziwne, nie wiem dokładnie skąd, ale rzuciły się na ciuchy tak mocno, że aż człek się zaczął zastanawiać, czy u siebie sklepów nie mają. Bo ja rozumiem przeceny, ale jednak, to wciąż pieruńsko drogie, szczególnie na głównej ulicy Gudhjem.
Naprawdę.
No ale… idziemy.
Pokropiło trochę jak wleźliśmy do sklepu po kartki, bo wiadomo, trzeba się przygotować przed czasem, gdy wszystko się zamknie… zresztą, już teraz weekendy, a już na pewno niedziele, przestały być handlowe. Wiecie, w Skandynawii 1 września zaczyna się i jesień i czas poturyścizniany.
LOL
W Szwecji też z tym się zderzyliśmy.
Boleśnie.
No ale…
Przecież idziemy.
Przeczekaliśmy ten kropiący deszczyk, wyminęliśmy jakąś dziwną wycieczkę letnio odzianą, a przecież nagle zrobiło się chłodno, choć może tylko mi? Nie wiem, wiem, że pod koniec tego spaceru będę pragneła wyłącznie prysznica i tyle. No serio… takie będzie zakończenie, wot i spojler.
No i idziemy.
Tupiemy po mieście, spoglądamy na sklepy zamknięte i jeszcze na ten jeden, który możliwe, że zniknie jak inne… a może jednak nie. Nie wiem. Nigdy nie byłam do niego przywiązana, odpychała mnie obsługa… ale jednak to najstarszy sklep w Gudhjem, więc zamknięcie go będzie takie dołujące. Nie tak jak onego złotnika wiele lat temu, ale jednak będzie… Na miejscu Krankjestanu, czy jak to się zwało, dziwnie tak jakoś, przez pewien czas było dziwactwo niby dla surfowców, które zawsze ziało pustką, no ale… nowy najemca stwierdził, że galleri wystarczy w tym miejscu, więc…
… więc poszedł oczywiście w skandal.
Zamknięty od zeszłego roku jakoś tak.
Jak sprawa w sądzie? Nie mam pojęcia, już trochę mi nie zależy. Jakoś tak. Ludzie oczekują, że wsio zmieni się w złoto, srebro ino im nie wystarcza. To smutne. Naprawdę i bardzo. A już wyśmiewanie artstycznej części Wyspy, to prawdziwe świętokradztwo. Nawet nie wiem, czy były jakieś meetingy światłowe. W końcu susza i pogoda taka jakaś… i zachody słońca znikome i wschody i w ogóle…
Może zgubiliśmy już światło.
Ale zaraz, czy nie miało być o spacerze?
Nic to, dojdźmy do Bokula, a reszta w następnej opowieści. Czyli wiecie, jak to mówiąc, ciąg dalszy pewnikiem nastąpi.
Albo i nie…