Pan Tealight i Wielki Pomarszczyciel…

Wielki Pomarszczyciel miał problem.

Widzicie, dobrał się do maseczek Wiedźmy Wrony Pożartej, no i wyszło jak wyszło. Płasko wyszło. Wyprasowanie nawet. Szczególnie te hialurony. Jakieś tam glinki i tak dalej. No chodziło o to, że gość wziął wszytsko, wymarzył sobie odświeżenie widoku własnego, znaczy zewnętrza, ale i wnętrza, na lato… no i wyszło jak wyszło. Wyszło, że Wiedźma Wrona Pożarta była kosmicznie, wszelako, nowoświatowo i pokręcenie wkurwiona.

W końcu nie stać było ją na nowe maseczki, a ile można szukać dziewic… te noworodki tak wrzeszczały, że serio nie mogła, nie była w stanie. Zresztą, małe dzieci…. yyyy, miała do nich stosunek daleki, najlepiej żeby były gdzieś za murami, kratami i tak dalej. I bezgłośne były, bezwonne, a przede wszystkim bezradosne.

Serio…

Nie, wcale nie była okrutna, po prostu ją przerażały.

Bała się ich!!!

Panicznie i pokręcenie… i tak, wiedziała, że są mikstury, Elżbieta Batory używała ich tylko pod oczy, reszta to dziewice, wiecie, wiadomo… ale jednak. Nosz kurna mać. Jeden Wielki Pomarszczyciel wpierdolił jej maseczki, dodatkowo je na siebie całego nałożył i uwalił się na tarasie.

Jeszcze jej tarasie…

Jeszcze…

Ech, czey w tym dziwnym okresie cokolwiek jeszcze ją ruszało?

Może? A może nie… czasem już sama nie wiedziała jak się wydostać z onego dziwnego, milczącego zawieszenia, jaky była w sieci pajęczej, ale pając był wegetarianinem i wciąż gotował kapustę. I to taką z piwniczki. Świeżej nie trawił dobrze, więc wiecie, o żołądek dbać trzeba…

YYYYYYYY!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Gorąco.

Chłodniejsze noce…

Czasem nawet człekowi się wydaje, że może jednak się uda i nie będzie takiego pieczenia jak przez ostatnie lata? Czasem… a potem nagle pojawia się taki dzień, że nie można oddychać, że człek się duszy, że powietrze zdaje się nie istnieć. Jakby naprawdę spadła na nas i Sodoma i Gomora i jeszcze ich cała rodzina.

No ale… lato.

Wiem, rozumiem. Tak, nie topleruję smażingu, plażingu, ogólnie nie rozumiem wyjeżdżania gdzieś by tylko leżeć na plaży i pić i jeść. No jakoś to zwyczajnie nie dla mnie. Dobrze, że pasuje wielu, bo dzięki wam istnieją gigantyczne hotele, basenowe cuda i plaże tak wielkie i tak zatłoczone… nie no, oczywiście, że lubię pływać. Uwielbiam się taplać i wiecie, jakoś człek wtedy może złapać kilka promieni, ale zwyczajowo, nie, nie opalam się. I nie, jakoś nie kojarzę opalenizny ze zdrowiem. Co to jest teraz znowu za moda na wiekuiste solarki ale ze spryskiwacza?

No wiecie, z pianki i jakiejś tam paćki czy kremu.

Hmmm… nawet te dziwne, jasne włosy do tego znowu w modzie?

Ech!

No nic to. Niech sobie będzie, ale dlaczego nam bladusom jakoś tak się wmawia, że powinniśmy być inni? Naprawdę odczuwam presję smażingu.

Brrr… bleee!!!

Jakby co, to ja ino popływać.

Tylko na chwilę, nawet w ten koszmarny gorąc. Żar, utop i potop wszelaki. Pocenie się i śmierdzenie i jeszcze te kropelki słone wszędzie. Yyyyy… jakoś serio ten sposób chłodzenia się człowieków jest mało intrygujący aromatycznie.

To na plażę!!!

Bo przecież wiecie, mieszkasz tu, masz blisko, więc zdaniem większości świata winieneś siedzieć tam przez cały czas. Jakbym nakazywała ludziom z Warszawy ciągłe siedzenie w Łazienkach czy PKiNie? Hmmm… wiecie, wszystkich nie zadowolisz, co nie? A wiecie, że w sporej części Wyspy nie da się pływać. A raczej na sporej części wybrzeża zwyczajnie władają ptaki, wody niziutko, kamienie, niebezpiecznie…

Mniejsza.

Idą na nudystową!

Bo mogę!!!

Bo tam jakoś i prawie nikogo, kurde a co jak tym razem będzie tych ludzi tam masa? No bo i sezon się zaczął i ludzie wykończeni i tak dalej? I wiecie, tego słonecznego glołu chcą na twarzy i innych członkach…

A może będą fale?

A jak fale, to nici z pływania. No sorry, ale bezpieczeństwo przede wszystkim. W końcu nikt nie chce przyrąbać w głaza. A na dodatek jeszcze i tak fale są jak prom przejeżdża… znaczy przepływa. Ekhm!!! Dlatego uważajcie. To niby pierdoła, ale głazy wylazły z piaszczystości, wciąż plaże się zmieniają i nie należy liczyć na to, że miejsce się zna. Że pływanie jest bezpieczne. Że nic się nie stanie.

Zawsze trzeba uważać.

To w końcu morze, a nie czysta przewidywalność.

Chociaż jak widziałam zasyfione jezioro Como, to zaczynam patrzeć na to nasze morze, że jakoś czyste jest. Nie no, miejscami pewno, że trzeba mocniej sprzątać, ale jednak, nie jest tak tragicznie. Chyba, że znowu coś z głebin wypłynie… trucizna, zabójca, wszelak zmora i dżuma wszelaka.

I jeszcze może coś?

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.