„Pojawiają się, najczęściej nocą.
Niby przypięte do głównych znaków, na skrzyżowaniach najważniejszych dróg. Niby pozostawione na chwilę, a jednak… lekko już wyblakłe, lekko już… zastałe? I wiesz, że nie są tutaj tylko na chwilę. Że tak zwany właściciel nie udał się w krzaczki, czy coś, na zakupy, czy jakoś złapał okazję…
Nie.
Wiesz, że to jeden z nich… zbuntowanych.
Szeroko, aczkolwiek dość cicho domagający się nie tylko niesiadania, niejeżdżenia, niewożenia, ale przede wszystim niepedałowania i pierdzenia w siodełko. Podobno chcą też częstszych oliwień i mniejszych obciążeń, ale większość, zwyczajnie chce założyć komunę, czy jakiś rezerwat na Wyspie. Wiecie, dla dzikich, czy też zdziczalych rowerów. Umęczonych człowieczeństwem, które naprawdę nazbyt, męcząco, boleśnie nawet czasem, je przytłacza.
A tak.
Rowery na Wyspie się zbuntowały.
Pragną praw, uznania ich odrębności narodowej, oraz podzwoleństwa na przytrocanie się do przeróżnego rodzaju słupków, ogrodzeń i znaków. Bo przecież, czemu nie. Śliczne są, zgrabne, więc dlaczego nie mają sobie po prostu stać? Nieujeżdżane?! Przecież one nie konie!!! Karmią się przydrożnym zapachem i mleczami, więc naprawdę, nikomu nie szkodzą, a malowniczo wyglądają.
Wiecie, takie różnokolorowe dodatki.
Zatrzymane… w końcu.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Cudowny prezent od Autora, to zawsze najwspanialsze z wyróżnień. I nie ma znaczenia, że akurat oną Autorkę znam od… jej, jeszcze poprzedniego, nieistniejącego już wydawnictwa, no ale… obserwowanie jej rozwoju, kolejne książki…
To ogromne wyróżnienie, dziękuję!!!
Spacer… brzegiem Wyspy.
To dość dziwne miejsce, naprawdę dziwne. Puste takie, skaliste bardziej, płaskawe, a jednak mięśnie zdychają, niby jakieś trzy kilometry w jedną stronę, bo wrócić trzeba, ale z tymi zakrętasami, pod górkami i tympodobnymi, to wychodzi więcej, naprawdę. No i ten piasek i te skałki i mikre drzewka i zarośla i jeszcze one pozostałości, które nazbyt archeologicznie się do mnie szczerzą.
Idziemy tak z parkingu, ale naprawdę chyba wszystko zaczyna się pod latarnią w Svaneke. Te domki znikają, ona ścieżka staje się bardziej niepewna, a i cała historia tego miejsca, która przypomina mi, jak dlugo już tutaj żyjemy. Jak bardzo to wszystko powinno być już nudne i zwyczajne, a jednak…
… nie jest.
Pamiętam jak ją sprzedawali, jak odebrali jej światło, pamiętam dokument o renowacji, a teraz mogę zajrzeć do jej wnętrza przez wielkie okna. Intrygujące miejsce i można wynająć je na tydzień, czy dłużej. Ktoś chętny? Mają nawet jaccuzi, czy jak to tam się zwie, wiecie, naz zewnątrz z bąbelkami… widoki stąd, gdy dookoła sztorm łupie w ściany musi być niesamowity. I te fale, te skały… i niestety ludzie.
No bo to w końcu ścieżka.
No i zaraz obok jest camping… i mała plaża, miejsce do zabaw wszelakich, gdzie często gęsto głośno, gdzie często ludzie zatrzymują się na dziko tak, albo zwyczajnie rozkładają się na trawie i skałach i człek ma widok. No więc może to genialne miejsce, ale jednak tam między sezonami. Jesień tu jest piękna!!!
Ale przecież nie stoję tu jak jakiś stalker!!!
Nic z tego… idziemy!!!
Dalej.
Dalej jest płasko, a raczej tak tylko się wydaje.
Po skałkach w górę i dół, między drzewami, między miejscami, gdzie wielu przed nami zakładali tymczasowe, rybackie wioski. Między skałami, które… kurcze, ale gdzie jest do grzyba marudnego morze? No gdzie? Gdzie jest moje morze zwykle mruczące, łyskające niebieskościami i szmaragdami?
No gdzie ono jest?
Nie ma.
Nie ma morza.
No dobra, jest ono morze, ale tak mocno odsłoniło Wyspę, że nagle zyskujemy całą masę nowych miejsc. Aż się chce ubrudzić w tych maziach i wiecie, poszukać czegoś z przeszłości, bo wychodzi, że jedne ze starszych wiosek mieszczą się właśnie pod wodą. To stamtąd czasem morze wyrzuca rzezane, kamienne skarby. Jeżeli ludzie pd tak dawna skłaniali się właśnie ku tym miejscom, to przecież… dlaczego nie mieliby robić tego od zawsze. Od onego mitycznego ZAWSZE?
No wiecie… dlaczego?
Ale… idziemy dalej.
Morza coraz mniej. Skały jeszcze bardziej odkryte. Miejscami widać jak głęboko wody wtargnęły tutaj, gdy tak wiało. Pozstały nie tylko starmoszone trawy i zerwane mchy, ale też i gałązki, kawałki drewna, wszelkie takie cuda, które inni zwą śmieciami. Tworzą nie dość, że intrygujący murek, czy też płotek, ale i ściółkę w miejscach, gdzie wiatr nie posprzątał.
A nie zrobił tego w wielu miejscach.
Oczywiście, że człek tupta przez Grisby do Aarsballe, ale mgła na horyzncie, żar lejący się z nieba, ale i dziwne prądy zimnego powietrza nagle podwiewające spocone plecki, oto nasza końcówka lutego. Wiosna, ale czy na pewno? Wciąż siedzą tutaj hiacynty!!! No weźcie!!! Wciąż tutaj są. Wszystko zdaje się być tak podejrzliwie i podejrzane. Tak bardzo… nawet te tłumy świąteczne, które się nam zwaliły na Wyspę… bo tak, spacerek był świąteczny, oczywiście że tak… ale wiecie, wspomnienia wciąż żywe.
A słońce wciąż pali.
Oficjalnie cała Dania ogłosiła już stan suszowy.
Żadnych petów!!!