„Każdy się zastanawiał czasem, jak oni w ogóle sobie radzą.
Bo przecież i dom ogrzać i ludzi nakarmić, bestie odziać czy jakoś tak…
… a przecież nie sprzedawali, a wciąż przyjmowali nowe. Bo ludzie wiedzieli, ci okoliczni i ci dalsi, że to miejsce od zawsze było zarezerwowanego dla tego, co zwyczajnie bardzo jest dziwne. Czemu się zbyt długo nie wolno przyglądać, bo nagle widzi się rzecy i srpawy, które nie istnieją, a takie widzenie nie jest dobre. No i paplanie o tym, co się zobaczyło, czy usłyszało też nie… no i wiecie, zawsze mogą przyjść i zapytać o szklankę cukru czy soli, białych świec i niepoświęconej kredy, więc może lepiej nie… lepiej w ogóle udawać, że się ich nie widzi i tyle. Naprawdę lepiej tak właśnie żyć w okolicach Sklepiku z Niepotrzebnymi.
Być, ale i nie być.
Wiedzieć, ale naprawdę lepiej nie reagować.
Przymykać ślepia, zwężać nozdrza i udawać, że nagle bardzo zainteresował was ten liść na drodze, tak bardzo, że chcecie z niego utworzyć ambasadora swej sztuki wszelakiej, która to dopiero się wam co prawda w trzewiach rodzi, która buzuje, ale nawet nie pączkuje jeszcze… ale wiecie, myśleć można…
Bo może i w łeb potrafią wam zaglądać, ale to oni się do tego głośno nie przyznają, więc względnie jesteście bezpiecznie.
Choć, czy względnie wystarczy?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Runa” – … hmmm. Nie wiem co powiedzieć. Naprawdę. Oczywiście, że człek kieruje się opisem przed wyborem danej lektury, gdy nie zna autora, ale…
Tym razem opis nie oddawał tego, co jest w środku. A może raczej jak najczęściej to bywa, po prostu znowu nie do końca, tudzież słowami, stworzono rąbaney trailer z wybranych elementów i… i z jednej strony czuję się zawiedziona, a z drugiej, to nie jest zła książką, naprawdę. Po prostu inna, niż myślałam.
Powieść obiecywała psychiatrię z alchemią, ale prawda jest taka, że sama książka zawiera w sobie kilka książek, kilka historii, których potencjał nie do końca został wykorzystany. Bo po co w ogóle ta Runa? Po co to, co z nią związane? Nie mogę napisać zbyt wiele, bo przecież pojawia się ona w połowie tomu, więc… nie zdziwcie się. Najpierw przygotujcie się na opowieść chłopca, który nie wie czego chce, potem na nienawiść, która się w was zrodzi w kierunku lekarzy, aż dotrzecie, jeśli jesteście kobietą w szczególności, do nienawiści ukierunkowanej w stronę całego rodzaju męskiego…
… a potem będzie ktoś. Nie mam pojęcia kto: chórzysta, czytelnik, pisarz… i namiesza wam w głowie. A dziewczynka, tytułowa Runa… hmmm, nie wiem czy w ogóle istnieje. Naprawdę. Może jest ino li ułudą?
Powieść na pewno wymagała ogromnej pracy i samo ujęcie psychologiczno-psychiatryczne jest niesamowite. Główny bohater niestety – młody nielekarz, to wkurzająca osobowość bez jaj. Tak wiem, zbytnia dosłowność, ale po tej lekturze człek żeński dość źle reaguje na psychiatrów. A już taki, co z nimi do czynienia miał, szczególnie. Bo… czy coś się zmieniło? Przecież wracają do onych myśli, definicji, metod… podobnie nas traktują. Kto nie słyszał: pewnie okres ma, rzuca się.
Nie wiem… ogromny tom, nie nudziłam się, wiedza pogłębiona… Wątek dziewczynki: niedosyt. Bolesny. Wątki poboczne, nagle zmieniające się w główne: wkurzające. Całe zakończenie: dziwaczne. Dla wielbicieli psychiatrii na pewno. Dla tych co czekali na mistykę, oj zawiedziecie się.
Spacerek?
Salene Bugten.
Zatoka, która niegdyś była piaszczystym prawie kurortem w malutkim wydaniu, teraz… powoli zjadany przez morze teren. Bardzo kamienisty. Naprawdę trudno sobie wyobrazić, choć są dowody fotograficzne, że ta zatoczka z widokiem z prawej na Hestestenery w górze, na ten klif niesamowity, zielonkawy górą, z drzewkami miejscami uczepionymi na słowo honoru, ze skałami wystającymi z wody, tutaj wypłyconej, czystej… Z lewej rzeka oczywiście i to całe zakole, zwykle puste, zwykle bezludzkie, jakbyście mieli cały raj dla siebie… kiedyś było piaszczyste. Kiedyś, wróć jeszcze kilka lat temu można było się tutaj piaszczyć.
Spokojnie.
Może nie kąpać, bo płytko i tak dalej, ale jednak…
Teraz tylko kamienie, co dla mnie i tak jest czymś o wiele bardziej intrygującym bo ona różnorodność geologiczna tutaj, jest niesamowita. Wszystko, co morze może dać w tej okolicy, ale i to co przyszło z północy, odrzucone ułamki, ukształtowane przez morskie pływy, wyraziście artystyczne… bajka!!! Nie można gał oderwać, człek chchiałby wszystko zabrać ze sobą do domu, bawić się, ale po co zagracać chatę, jak sobie może na on plac zabaw dla dorosłych przyłazić i tak wiecie, zwyczajnie, szaleć szukając ksztaltów, znaków przeszłej działalności, skamielin…
A kiedyś damy w sukniach, bo wiecie, wtedy to gatki do pływania jak już to do kostki co najmniej… koszyki piknikowe, sklepik, całe dnie spędzane w jednym miejscu, parasolki, spojrzenie z prawe, z lewej, ten pan coś ma do tej pani, oj, może i coś z tego będzie, ale gdzie ona przyzwoitka! No!!! Zboczenica wyuzdna, pływa tak daleko od brzegu, no jak może? W jednym morzu z facetami?
Takie Salene widzę w myślach.
Takie też możecie zobaczyć na zdjęciach.
Starego Salene już nie ma, ale plaża, choć inna, wciąż jeszcze jest, no przynajmniej jest częściowo, bo morze podchodzi, odchodzi, niszczy, zmienia, szaleje.
I rzeka jest jeszcze.
Wchodzicie na mostek i możecie pograć w misie-patysie. Możecie popatrzeć w oną nagle głęboką toń, biegnącą do morza. Oną wodę płynącą z drugiego krańca świata, którego może jeszcze nie tknęliście… i te wilgotne, jakże wielobarwne kamienie. I ten cały szum i te drzewa, bo choć jeszcze nawet nie wiosna, to jednak to słońce, ten błękit i inne niebieskości, to wszystko i wiatr… wieje.
I facet z kijem.
No tak, ponieważ tutaj pływy dość silne, woda czysta, ale i kamienie, więc i facet z kijem jest. I łowi… kurde, wam serio powiem taaaakie ryby! No jak można takie wielkie w takiej płytkiej wodzie? Przecież to nie mój pierwszy raz, by widzieć faceta z rybą w takich okolicznościach, ale za każdym razem mnie intryguje. Natura to, czy promieniowanie z granitów? A może z onych pozostałości radiacyjnych. Wiecie, II wojna światowa, zimna wojna, te sprawy.
Oranie plaży…
I kolejny.
Usiądę i popatrzę sobie, bo choć aż zimno mi się robi, jak go widzę, to jednak to fascynujące, jak pod pewnym kątem fala wydaje się być wysoka jak ona, a potem nagle sięga mu tylko do pasa, albo przemyka się mu między nogami, a on nadal kurcze tam stoi. Jakąś dobrą kotwicę ma, czy coś? Bo przecież fala, to ogromna siła, a on nie aż tak wielki, choć chyba zmarznięty, ale łowi… jakby co, to czosnek niedźwiedzi już wychodzi, więc może sobie do ryby zebrać.
Będzie pasować!!!
Zapewniam.
No i oczywiście są labędzie.
Tutaj wydaje się, że są zawsze. Czasem chowają się przed większymi falami, czasem zwyczjanie w pobliżu mają swoje miejsca lęgowe, a czasem, może zwyczajnie wciąż czują ten stary vibe? Może widzą te damy, tych dżentelmenów…
Ech…