„Nic zaskakującego.
Raczej coś aż nazbyt zwyczajnego, iż otwierając po raz pierwszy każdego dnia drzwi do Sklepiku z Niepotrzebnymi, Pan Tealight witał na progu coś, kogoś, lub coś pomiędzy onymi, lekko zdefiniowanymi. Po prostu wiedział, że na pewno coś się znowu przywlokło, a za nim i z nim jego problemy, marzenia, chcenia, a co najgorsze, one dziwne oczekiwania co do miejsca i jego samego…
Ale tym razem było trochę inaczej.
A może i bardzo inaczej?
Wyfiokowana dama w szpilkach wysokości Wiedźmy Wrony Pożartej miała na rękach pudelka, paznokcie baźnięte na złoto i podobnie pulsującą światłem szminkę. Do tego mazy jakieś na ryju, różnorodne, no i ten bagaż. Cała masa małych i większych walizeczek z przeróżnymi monogramami, ale wszystkie w odcieniu peprzonej, znienawidzonej przez wielu fuksji.
Niby, że co…
Znaczy o co mogło jej chodzić?
W końcu nie wyglądali na wielogwiazdkowy hotel, choć gwiazd mieli wiele… ale ona nie pozwoliła mu na uproszczenia, domysły i wzbierające w nim pytania, wiecie, nie dopuściła do tego, by wybuchły, więc… od razu powiedziała co i dlaczego, z czym to jeść i dlaczego piesek nie jest included.
I po raz pierwszy Pan Tealight był zaskoczony w takiej mierze.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Filary świata” – … Anne Bishop.
Uwielbiam ją.
Szczególnie za „Kamienie” i oczywiście „Innych”, ale jak zobaczyłam nowość, to od razu zamówiłam. Musiałam! Ona mnie rozczula. Jest magiczna, niedosłowna, skąpa w pisy, a jednak od razu widzicie i świat i wiecie o co chodzi…
Tym razem nie jest inaczej.
Po pierwsze cała powieść bardzo mocno zahacza o czasy polowań na czarownice i wprowadza podobną postać Wielkiego Inkwizytora. Świat jest bardziej swojski, znajomy, gdzieś na pogranoczu zwyczajności i tej zasłony skrywającej Fae… ale też jak najbardziej typowo dla Anne mamy czarownice-wiedźmy, magię, rozumne zwierzęta, miłość… no tak, i miłość. Może i powieść zdaje się niestety celować bardziej w młodszą część czytelników, to jednak i tak jest w niej ono „Bishopcoś”. LOL
Rozrywka na całego!
Może nie moja ulubiona książka, czy też raczej początek serii, tej autorki, ale na pewno znajomy, magiczny klimat.
Noc.
Tutaj noc jest ciemna.
Wraz z latarniami, które wyłączają się o północy jest pełna, gęsta i nieprzenikniona. Niesamowita. Dziwnie na nowo odkrywana w świecie, gdzie światło jest wszędzie, narzucone przez reklamy, samozapalające się lampki jak ino mucha bzyknie i takie tam inne, zwyczajowe i częste tak bardzo, odblaskowe cudactwa. Ciemność, której tak wielu obecnie panicznie wprost się boi, bo nikt ich nie nauczył, że nie ma w niej nic złego, więcej, jest oną cudowną samotnią, ochroną przed wścibskim wzrokiem, miejscem, które chroni, skrywa, pozwala być sobą w ciszy i spokojności…
Albo pozwala pisać.
Tworzyć bez odgłosów codzienności.
Bo chociaż i u nas to trudno o jakieś hałasy, poza wiecie, tymi manewrami, bo chłopaki chyba sobie znowu ostatnio postrzzelali, no i sąsiadem, który kocha trzaskać drzwiami od samochodu. Nie macie pojęcia ile taki gość potrafi trzaskać. Jakoś już nie wiem, czy wsiada do tego auta, wysiada, telepie się w nim, czy coś… może mieszka czasami, może sprawdza zawiasy… ale trzaska. Jego rodzina przyjeżdżając też trzaska, więc może to skaza na DNA? Może takie zaznaczanie swojej obecności wynosi się z domu?
Może?
U nas znowu wieje i zwiastują ochłodzenie. Co z tego będzie, to się zobaczy, jak zwykle. Krokusy już wylazły, więc może poczują się zaskoczone? Za to forsycja jeszcze się nie spieszy, co jest dość dziwne jak na nią… więc może jednak powinnam coś przeczuwać? Jakieś zimowe marzenie się w marcu?
Może?
Z pogodą na Wyspie nigdy nie wiadomo.
Piszą pogodynki, że będzie słońce, nie ma. Piszą, że jest, nie ma, albo jest tylko w jednym miejscu. Piszą, że będzie padać, a tutaj pogoda drut, jak to mawiali, cudownie spacerowa i tak dalej. Wyspa sama wie czego chce… co do ludzi, to jest różnie. Obecnie pytanie, to religia? Okazuje się, że Aakirke ma najwięcej zwolenników – lekko logiczne, a w Rutsker to już nikt nie chce się modlić. Oczywiście nie jest do końca tak, bo chodzi to, kto zapisany do folkekirketa i tak dalej, nie do końca o to, kto chodzi, czy tak naprawdę uznaje się za religijnego, ale… jest o czym pisać.
No i ferie.
Okazuje się, że sporo ludzi wybywa bezpośrednimi wylotami zagramanicu. Bo wiecie, mogą i widać chcą i ogólnie mówiąc pasują im te Majorki. Nie oceniam. Czy sama bym wyjechała? Ale ja specjalnie przeniosłam się w miejsce, z którego wyjeżdżać nie trzeba no i na pewno, serio, na pewno nie ciągnie mnie do ciepła. Co nie znaczy, że mnie nie ciągnie w kilka miejsc. Ale i tak mnie nie stać, więc nie mam problemu z zostawianiem domu i tak dalej…
Czy tutaj to problem w ogóle?
Ech… ale dziś morze szumi.
Niesamowicie.
Nie umiem oddychać normalnie bez tego dźwięku. Po prostu, jakoś… już nie mogę. Cisza jest super, ale cisza u mnie oznacza morze i ptaki, wiatr i tak dalej. A taka noc tylko dla mnie, mimo iż wiem, że będę czuć się jak zombie później, to jednak, jakoś tak… specjalny to taki czas, że aż szkoda nie spróbować. Tym bardziej, że jest w tym coś specjalnego, magicznego, mistycznego nawet…
… albo po prostu to wynik niedospania.
Nie ważne.
Ale nie polecam często.