„Bo niektórzy kochają nierosnąć.
Wiedźma Wrona Pożarta kochała to, że była dość kompaktowa. Naprawdę. Może nie maciupka, ale raczej niska. Wiecie, wzrostu siedzącego psa w kapeluszu czy coś tam. Ciuchy rozciąga w szerz na długość stykną zawsze. No norma zwyczajowa, co nie… jak kto lubi. A z DNA to się ma co się ma…
Ale ona akurat lubiła, więc gdy Najmniejszy Gnom się pojawił na chacie, znaczy w Chatce Wiedźmy, to wiecie, nie miała problemu. Zresztą ona ogólnie problemów rasowo dyskryminacyjnych nie miała, poza idiotyzmem, ale to wiadomo… inna sprawa i ino w człowiekach, więc się nie liczy…
Ale on przybył.
Malutki, ale dość podstawowy w stroju. Wiecie, czapa czerwona, wysoka i spiczasta, butki, koszulina niebieska… no gnom. Skrzaci w wystroju dla niektórych, nawet może i krasnoludkowy, ale jego zdaniem wyłącznie gnomi i prosił, coby tego się trzymać, bo mógł być najmniejszy, ale wiecie… gnomi! Chyba naprawdę to było to, czego się w życiu trzymał, wiecie, że wiedział i kim jest i kim był i kim chciał być we wszelakiej przyszłości, jeśli ona go na swej drodze napotka.
Wiedźmie Wronie to odpowiadało.
Naprawdę.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Idę…
W las. Bo przecież czemu nie?
A las teraz całkiem inny. Nawet ten niewielkie, zagajnikowy, może bardziej i parkowy, ale co tam. Dla mnie to las. Mój las. Z krzakami, i pokręconymi gałązkami i jeszcze pniami, na których piętrzą się mchy i porosty. I tymi liściami pod podeszwami i jeszcze oczywiście te ścieżki, miejscami rozjechane, bo przecież… Jakoś w naturze tak lepiej. Za pniem, obok pnia, może i ponad pniakiem. Ślizgając się na skałach, bo wilgoć nocna szaleje i sprawia bolesne niespodzianki…
Las.
Zwykła sprawa, a jednak.
A jednak coraz mniej go.
Wkurza mnie to mocno. Pewno, że mam to marzenie o posiadaniu własnego lasu, nadal je mam. Co więcej, cały czas pracuję nad onym lasem siejąc i zbierając ziarenka, ale wiecie, trochę to trwa! Nie ma co! Niektóre choinki to po dwóch latach już są sporawe, a inne znowu…
Nie.
No ale, jak słyszę, że niepotrzebne i lasy i nieużytki, to mną trzęsie. Ale już nic nie mówię. Człowiek szybko uczy się milczeć. A już szczególnie w sprawie kotów. Albo wegetarianizmu, biegania i rowerów. Rany, Hitler był bardziej skory do głębokich przemyśleń i dyskusji niż wyznawcy wspomnianych trendów. No serio! No i miał psy, wiecie, a ja psy zawsze!
I nie hot dogi!!!
Po prostu, chyba to prawda, że z czasem człek zwyczajnie odpuszcza dla swojego zdrowia. Bo to o nie najbardziej powinno nam chodzić. A las w zdrowiu pomaga. Oj i to bardzo. I o tulenie drzew i o liście, krzaki, oddychanie. O ono niebo nad głową, nawet jeżeli szare jest czy białawe.
Po prostu…
O to wchodzenie w las i wąchanie iglaków. O muskanie gałązkami, zbieranie liści i szyszek i jeszcze może… zagubione czasem sarenki. Wiecie. Po prostu o to wszystko. O oną cudną normalność. A las to normalność. Kurcze. Taka maksymalna. Wiekuista rozrywka. Coś, gdzie znaleźć można wszystko. I naukę i odpoczynek, każdy może wleźć, nie każdy może wyleźć. Pooglądać można kogoś, popodglądać nawet, no wiecie, różne są zboczenia. A i siknąć sobie w krzaczkach można. Grzyby, jagody, ech kiedyś to było bogactwo, choć ja pamiętam najbardziej świeżo stukniętą kurę i szybki powrót z wyprawy na grzyby coby zrobić rosoła!
Takie były czasy, że jadło się co było.
A jeszcze jak się trafiło za friko!
Ale… lasy u nas są dzięki onej jedynej osobie. Hans Romer. Gdyby człek mógł, ogłosiłby go świętym, ale… zaraz, przecież mogę sobie, co nie? Kto mi zabroni? No więc dzięki onej świętej osobie obrywającej od rolników i innych tam, co to na początku XIX wieku zaczął zalesiać Wyspę. Smarkaty był, więc wiecie pewno jak go wszyscy traktowali. Pewno mówili, że se wymyślił i tak dalej. A teraz… teraz też tak mówią. Nie oszukujmy się. Ekologia u nas ostatnio znowu leży i dyszy…
I wkurza mnie to!!!
Nawet już gówna wiszące na gałązkach tak mnie nie wpieniają!!!