Pan Tealight i Wyprzedaż…

„Wielka wyprzedaż.

Kompletne czyszczenie wszystkich kątów, półeczek, szuflad i zaszafkowych światów. Zaszybnych miejsc oraz dziwnie cichych podstołowni i podłóżkowych kątów. I innych tam. Wiecie, nazwy lepsze zawsze robią wrażenie. Jak najbardziej skomplikowane tym lepiej. Uwierzcie… a jeszcze jak się dorzuci łaciny, to po prostu łeb pęka. Nawet jak pusty to łeb. Bardzo pusty…

Ale sprzątania sprzątaniami, trafiały się też w Sklepiku z Niepotrzebnymi, jednak tym razem… Widzicie, ostatnio Wiedźmie Wronie Pożartej zebrało się na minimalizm i chyba tym zaczęła zarażać innych, więc… no zaczęło się. Torby i pudła piętrzyły się za drzwiami, przed drzwiami i w Światach Nie Do Końcarównoległych… ale miały stąd zniknąć, bo Księżniczki z KrólewnamiWiedźmy z Pieca odmówiły współpracy i wystawiły znak, krzywo wypisany węglem – hoarding is good – więc inni robili swoje. I miał się odbyć wyprzedażowy julemarket. Były znaki, wysypane ścieżki żywicą, świerki, światełka, reklamy wszelakie. Wiecie miało się odbyć COŚ NAPRAWDĘ WIELKIEGO, znaczy się to tam coś, normalne coś dla zmyłki, coś dla pozbycia się śmieci, zużycia, prezentów niechcianych, papierków, pozostałości, wspomnień, marzeń zużytych i tak dalej… ale oczywiście pod szyldem opisanej wszelkopięknej sztuki, ekologii, skandynawskości, gmerania w mitach wszelakich i takich tam, no wiecie, spranych już mocno, bzdetów komercyjnych, ale…

Nikt nie przyszedł.

A ci, co przyszli, to nic nie kupili, ino macali i oglądali.

… więc Jednorożce ich zjadły i tyle.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Julemarket.

No dobra, pierwszy. Oczywiście w Gudhjem, a dokładniej w Lauegaardzie. I… podobno ostatni na zawsze, bo jakoś inne rzeczy mają w planach. Serio myślę, że zrobią tam chłodnię dla zombich, albo coś bardziej intrygującego, no ale. Ostatni pokaz, więc wiecie, trzeba jakoś się nacieszyć, więc idziemy. Idziemy w piątek, choć oczywiście market trwa od piątku do niedzieli włącznie.

Co do okoliczności przyrody, to jest jak było, choć może i jest bardzo mniej? Bardzo mocno mniej? Widać jakieś problemy zaczęły się już o wiele wcześniej, bo ze stałych wystawców była tylko trójka chyba, a ci nowi, to wiecie, widać, że tymczasowi. No i w wielu miejscach zamiast przedmiotów do kupienia były stoliki do jedzenia. No ale pølsevogn przed stodołą, to wiecie, jest co jeść.

I to prawie miejscowe…

Do Svaneke w końcu niedaleko.

No ale… wchodzimy do głównej sali. Najpierw oczywiście biały gaard, okna ślicznie oświetlone, ale już lasku choinek nie ma, ognisk nie ma, ogólnie wiele nie ma. W środku strasznie głośno i coś nie tak z gazowymi piecami, co zaczyna mnie denerwować i przynosi na myśl koszmarne wybuchy i opowieści o głupieje nieostrożności jednostek, które wywaliły wielu w eter… nie chcę umrzeć!!!

Nie dziś.

Nie tu!!!

No nic…

Człek nabył świeczki z miodu, znaczy no z wosku, ale jeśli chcieliście miód, to też dostępny. Oczywiście havtorn też, w końcu to wciąż najnowszy wynalazek tej części świata. Ech… są fajne sreberka, trochę artystycznej ceramiki, jeden pokoik wystawienniczy, nie wiem po co… i zaczynam się zastanawiać, ile z was uznaje te wszystkie rzeczy już nie za styl skandynawski, poszumny i szumny, ale za zwykłe, pierwotne, zwyczajne i nudne, śmieci. W końcu to gałązki, szyszki, sklejone łuski tego czy innego, no i jeszcze sianko uformowane w choinki, gałązka na metalowym patyczku…

Naprawdę…

To już osiągnęło dziwne ekstremum. I nie, nie jestem za plastikiem, ale tych cudownych rzeczy – zabawek z papieru – tak niewielu i tak bardzo i tak bardzo mnie straszą one gwiazdy Dawida, że chcę stąd uciec. Naprawdę. To była moja najkrótsza wizyta na tym julemarkecie, który dotąd był jednym z moich ulubionych. W przyszły weekend oczywiście północ.

Ciekawe czy mi się uda zajrzeć do nich…

A może też się będą zamykali?

Tym razem Middlealdercentret dopiero w grudniu!!! Jak nigdy, kurcze. Może w końcu zmądrzeli i będzie coś fajnego.

Chowaniec bynajmniej bardzo ucieszony z pølsevogna. Kiełba w bułce była bardzo smaczna, nie tylko dlatego, że głodny był jak pijawa! Pogoda była okropna, ale w sklepie choinkę udało się nam dostać za prawie 130 DKK, więc nie jest źle. Oczywiście w doniczce, bo te ucięte mnie straszą. Może i ta potem zdechnie i się nie przyjmie, ale jednak będę żyła nadzieją jakąś popierniczoną!

Ubieram jak mi się będzie chciało.

Na razie stoi na tarasie.

Tancerz taki…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.