Pan Tealight i Dół…

„Podobno był Pierwszym z Najpierwszych

Podobno był tym, który Wiedział, Znał Się i ogólnie mówiąc Był w stanie ograniczać bytność innych dołowaty, zagłębionych i niespójnych okolicznościowo, ale miał gdzieś tą wszelaką moc sprawczą, wykonawczą i inne tam, więc zamieszkał sobie na Wyspie, wypełnił się wodą i liśćmi i…

… miał się super, bo był Prosty.

A Wiedźma Wrona Pożarta karmiła go orzeszkami.

No serio.

Dziwna pani w wieku mało określonym, zawinięta w czarne i czarniawe ciuszki, z czarnym plecakiem, białym misiem… nie że królik, co to to nie, wiadomo, że oryginalność kochała nade wszystko, no i ta torba peanutsów. To wyglądało dość komicznie. Naprawdę. Może się takim nie wydawać, ale Pan Tealight rechotał, gdy tylko tam chodzili. Do czasu, gdy Prosty Dół stał się bardziej wymagający i ktoś musiał pomagać Wiedźmie Wronie nosić dwa wielkie worki.

Bo przecież z niej taka słaba kobietka…

Delikatna…

Ekhm… no wiecie, jak już łażą z nią, to niech się na coś przydadzą, czy coś. I tak powinni się cieszyć, że pozwalała im pomagać sobie je obierać. A obowiązki przecież wypełniać musi dokładnie!!!

Ha ha ha!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Mrok zapada wcześniej.

W powietrzu zapach lenistwa, kocyków, poduszek, świeczek…

Cisza, spokój, wariat z piłą mechaniczną. Bo przecież nagle trzeba wszystko przyciąć w ramach żywopłotności. No nie rozumiem. Pogoda wietrzna, niesamowita, a oni tutaj z tymi niszczycielskimi zapędami? Bo wiecie, u nas to robią tak, ze raz na kilka lat tną do gleby i tyle. Mają spokój. A my… gołość wszelaką.

Ale nic to.

Oto nadszedł wiatr, czyli tak zwana Zagłada Liścieji.

Nie oszukujmy się, po takim wianiu, to już nic nie będzie. A przecież i tak niewiele było. Wgramolając się w Vangu na oną czadową ścieżkę za młynem, człowiek był zaskoczony zielenią. I suszą oczywiście. Straszną. Może i rosa liście zwilgotniła, ale pod nimi pył drogi boleśnie traktował stopy. Ale zielenią chyba bardziej. Kompletnym brakiem potoku, onych wodnych oczek, nawet jakiegoś zabagnienia. Woda w głównym zbiorniku, który niegdyś zapewniał młynowi stały dopływ siły energetycznej obniżył się tak, że… hmmm, za Jezuska można robić. No serio! Kto chętny spróbować, bo ja po ostatni bagnieniu się mam niestety bana na takowe i inne eksperymenty.

Serio…

Ale spacer i tak niesamowity.

Raczej wciąż w górę, wciąż trzeba patrzeć po nogi i w końcu… w końcu człek trafia na bursztynowo-słoneczą kaskadę. Na kupę liści.

Na coś naprawdę jesiennego.

Można się pobawić, można pobyć znowu dziwnie normalnym człowiekiem i poudawać, że przyroda działa tak, jak się pamięta z dzieciństwa. Można się okłamywać, no można. Chyba lepiej jednak tak robić, bo inaczej nie da się przetrwać, a przynajmniej mi się nie uda. Na pewno.

Spacer jest niesamowity.

Ostatni letnicy sprzątają i opuszczają Wyspę.

Czy wrócą na zimę?

Pewno nie, choć niektórzy szykują zapas drewna. Ale ja chcę lasu. Gdzieś mam oną codzienność, choć na chwilę, proszę… chcę do lasu. W miejsce liściaste. Korzaste i ogólnie mówiąc dzikie. Ale, z którego wciąż słychać morze. Bo bez morza już nie można. Nie można naprawdę. Nic a nic nie można.

Kompletnie.

Ale i bez drzew i skał też. Bo przecież jak oddychać bez tego wszystkiego? Znaczy bez natury? Naprawdę? Jak możecie chodzić między tymi wielkimi budynkami, bez drzew, nawet krzewów, bez szumienia, dziwnych dźwięków, nawet jeśli są mocno przerażające, przestraszające i tak dalej… no zdarzają się i takie. Bo to natura. Prawdziwa. Może rozpościerająca się na niewielkiej przestrzeni, ale i tak nogi bolą i w karku trzeszczy, bo wciąż człowieka ciągnie w poszukiwaniu tej jesieni…

… może jest na czubkach drzew?

Może w kamieniołomie?

No co?

Tutaj właściwie, to zawsze jest jakoś jesiennie przez te kolory skał. Przez one niewielkie drzewka. Brzozy bardzo lubią to miejsce i szybko zapuszczają korzenie. I jakoś… trwają. Jeśli tylko człowiek się nie wpieprzy, to wiecie, będzie dobrze. Przyroda odzyska oną… dziurę. Bo choć człek jakoś uprzywilejował sobie stare struktury podziemne i robi tam czasem imprezy, to jednak… reszta to ptaki, drzewa, krzewinki i takie tam. No i woda, ale to tylko jeśli, no wiecie, pada.

Kamieniołomy, to w ogóle fascynująca sprawa.

Z jednej strony miejsce, z których wydobywano kamień/granit na Wyspie mamy kilka, ale z drugiej, jakoś takie to smutne strasznie. Takie pogrzebowe, choć okryte. Takie… depresyjne, ale świetne miejsce na sesję zdjęciową, jeśli światło pozwoli… i możecie dotrzeć tutaj z Vangu kilkoma ścieżkami. Polecam oną górną i dookolną, trudna, ale najlepsza!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.