Pan Tealight i Zielony głaz…

„No dobra…

Tak naprawdę nie że zielony kamień. Nie jakiś jadeit, szmaragd, czy coś takiego, może i chlapniętego farbką, czy jakoś tak, no ale… jednak zielony. I dziwnie drżący? Czyżby jednak płynny kamień?

Alchemiczny cud?

Nie… po prostu owłosiony.

Nowy eksperyment Królewien Po Best Before.

Wiecie, z wiekiem pewne problemy się nasilają, a jak już spuszczały te kłaki z wieży dla zbyt wielu zbyt ciężkich gości… no przecież niektórzy mieli nawet na sobie zbroje, i na dodatek nie każdy wiedział, że należy zdjąć z siebie wszystko przed wspinaczką i tak dalej. Jeszcze inni od razu sarkali, że nie blond, jakby to miało coś do znaczenia i te ciągłe płukanki, wybielania, te wszelkie dziwne zabiegi… i te łapy, stopy, fetysze… Niektórzy domagali się pęków, warkoczy miłość wyznawających i takich tam, zamiast przynieść czekoladki, misia i chabazie…

Włosy.

Były, będą i są ważne, więc kamień, który porasta włosiem był czymś intrygująco obiecującym. Ale problemem był kolor. Zieleń. Cudowna, świeżutka i miękka, ale jednak… zieleń. Czy uda się wprowadzić modę na taki odcień? Wiedźma Wrona wątpiła, ale zgłosiła się do czesania głazu.

Jakoś sama miała nadzieję na bujniejszy zarost na czubku własnej czachy.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Aaaa… Dostałam, dzięki uprzejmości Autorki i Wydawnictwa, drugi tom „Wietrznych katedr”. Prezentuje się świetnie. Uwielbiam, gdy seria ma okładki, które od razu krzyczą: kontynuacja, chcesz mnie, pragniesz… albo intrygują i zmuszają do sięgnięcia po tom poprzedni. I to jedna z takich okładek. Prosta, a jednak pełna informacji. Nieprzesadzona, ale balansująca na onej baśniowo/fantastyczno/odrywającej od codzienności linii.

Elegancka…

Co do środka… zobaczymy, ale pachnie obłędnie!!!

No dobra.

To podobno mamy jesień.

Gazety krzyczą, że tak, że ojej… lato się skończyło. Że ów żar ostatnich dni, słońce, nagle odejdzie i zniknie i tak dalej. Nie wiem, czy reklamują przy okazji jakieś prochy na depresję, no ale… tak brzmią. Jakby świat się walił. Jakby jesień i zima nie były czymś normalnym. Odpoczynkiem, odradzaniem powolnym. Maseczką na ryju i oczekiwaniu na efekt młodszej skóry? Ekhm… no wiecie, tak gwoli porównania. Dlaczego ludzie zapominają, że odpoczynek całkowity jest potrzebny. I że nie ma nic od razu. Że pewne rzeczy potrzebują nawet WIĘCEJ czasu by się zrobić.

A nawet…

… i więcej.

No ale.

W małosłonecznym dniu połyskują mało wybarwione liście. Wciąż sucho. Wiem, powtarzam się, ale jakoś chyba nikt tego nie widzi. Poza pszczołami. Te, jak się okazało, zrobiły dwa razy więcej miodu niż zwykłego lata. Podobno miodek ciemniejszy bo nie z kwiatków a owoców? No nie wiem, ten co jem jest z jabłonek i całkiem jasny… piękny, z puchatą pokrywą, z jakąś w sobie taką gładkością niesamowitą…

Najważniejsze, że miód jest. I ważne, że choć dziś trochę pokropiło. Czy raczej zwyczajnie, przez chwilę w powietrzu unosiła się gęsta, kroplista mgła. Bo to chyba raczej coś takiego, nie deszcz… Nie ulewność. Nie wilgotność ciężka, skpadającą z nosa i wpadająca za kołnierz. Drapiąca w uszach.

No wiecie… deszcz.

Ale wciąż to jesień, więc niektóre z krzewów połyskują w onej marności mglisto-wilgotnej. Niczym rąbane bursztyny, które ktoś poprzyklejał na gałęzie. Widać nie miał co robić, to wiecie, projekt sobie taki wymyślił i poszalał. Za to z czereśni, to kurcze już prawie wszystkie liście zajumał. Nie pozwolił im się wyczerwienić, jak to lubią, tylko pozrywał takie, lekko popalone, zielonkawe, brunatne…

Może…

… choć to już koniec października, dostanie nam się prawdziwa jesień? Jakieś więcej kolorów i może wiatr. Choć może wiatr niech jeszcze trochę poczeka, bo pozabiera mi liście i jak to na zdjęciach będzie wyglądać, no… biednie. A ja chcę, wiecie, na bogato! Na maksa i tyle tylko chcę!!!

Nie inaczej!

Czy się jeszcze uda?

Pewno już nie, bo zwyczajnie warunki przeszły. Ale Wyspa piękna jest w każdej odsłonie. Da się poszaleć i z popalonymi liśćmi, byle by tylko drzewa odżyły. I nowym ludzie dali rosnąć. Bo jak na razie, to dupy dają na całej linii!!! Serio. Ale wiecie, mnie wkurza każde ścięte drzewo. Już nawet nie smuci, po prostu wzbudza gniew i desperacką potrzebę przegryzienia czyjegoś gardła.

Choć to tak obleśne!!!

No ale, jesień jesienią, ale wiecie… zima idzie. Już choinki, w Lidlu ciasteczka świąteczne!!! Hurra!!! Tak, trzeba przyznać, że jako jedyny człowiek na świecie czekałam na to. Czy to coś zmienia? U człowieka świętującego zimę rok cały, pewno raczej nie, no ale. Wiecie. W końcu wpasowuję się w terminy.

A na razie… na spacer!

W końcu może kiedyś nadejdą chyba te deszcze i wiatery, co nie?

Chyba?

A może znowu wrócimy do lata? Może lato nigdy się nie skończy? Może zagłada nadeszła? Najpierw miała być wiekuista zmarzlina, a teraz wiecie, Sahara…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.