Pan Tealight i Liściowy Pan…

„Chodził za nią.

Taki wiecie, Liściowy Pan.

Niby nic nowego, podejrzewali, że manifestował się człowieczo co roku tylko i wyłącznie po to, by za nią łazić. Jakby to było jakieś nad podziw intrygujące, czy coś? Znaczy, wiecie gdzie ona tam łazi, gdzie siku robi, bo jak tak łazi, to wiecie, no musi, nie da się inaczej, więce… czy on to trochę zboczek jakiś? Nie wiedzieli, więc od początku października Pan Tealight chodził za nimi obydwojgiem.

I za Misiem oczywiście.

Bo przecież Wiedźmy Wrony Pożartej bez Misia nie było.

Chodził tak za nimi i znowu przypominali pokrętna procesję dziwadeł noszącą dary jakimś Dziwnym I Zapewne Zapomnianym Bogom I Wszelako Niepamiętanym. I to jeszcze jakie worki. Dwa plecaki i pomarańczowy wór pełen najładniejszych, najbardziej kształtnych, kolorowych liści, które to Liściowy Pan chciał oczywiście mieć wyłącznie dla siebie. Wiecie, na wypchanie nowych poduszek, na wszelakie nowe ciuszki, bukiety, stroiki, wyłożenie ścian, dachu, może i pokrycie zewnętrza swej chaty, która z pierwszym śniegiem zwyczajnie…

… zniknie.

Ale na razie tak chodzili za sobą.

Najpierw ona i Miś i jej plecak, aparat i jeszcze butelka wody i może czasem garść duchów i historia, którą dookoła siebie budowała, a potem Liściowy Pan, który sprawiał, ze co chwilę podskakiwała, odwracała się i bała każdego szelestu. No i gdzieś tam, zwykle skryty za drzewem on… szary Pan Tealight.

Doborowe towarzystwo jesieni.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z góry tak.

Patrzenie na Gudhjem z górki za Saltuną jest dziwne. Jest przede wszystkim moim spełnionym marzeniem. Przypomnieniem, jak stałam na skale kilka kilometrów dalej i marzyłam, by znowu nazywać Gudhjem moim domem. Wiecie… z niektórymi ludźmi, w dziwnie wczesnym wieku coś się zaczyna dziać i nagle już wiedzą, gdzie chcą żyć. Jaką część świata chcą nazywać swoim domem…

Ze mną tak się stało.

Strasznie wcześnie.

Właściwie, powiedziałabym, że za wcześnie, no ale… może jednak jestem trochę inna niż wszyscy? Może nie potrzebowałam tych imprez, zapitych studiów, tylko penwego miejsca, by poczuć się pełną. Niestety też miejsca, które bardzo uzależnia i niewidzenie go… sprawia, że coś we mnie głośno łka i pęka. Coś zanika, boli właściwie fizycznie. Naprawdę jest namacalne.

No ale… po ponad dwóch latach patrzenia, łkania… zaraz czekajcie, więcej niż dwa lata, ponad trzy chyba? Jak to było właściwie? 2008, 2009… potem rok tu, dwa tam, no tak, trzy lata czekania aż zwolni się domek. Wcześniej były dwie propozycje, ale nie byliśmy w stanie finansowo. Chociaż to podobno najtańsza opcja na wynajem domku tutaj, cudowne miejsce, no i obecnie szczyt mody i blichtru. Co jest dość dziwne, bo ten blichtr nagle mają ci najbiedniejsi raczej, więc…

Jak bardzo porąbany jest ten świat?

Chyba mocno. Ale tak to jest jak kopenhawka zawyża cenę, stawia je zaporowe niczym rąbana tama jakiegoś tam Lenina… miał Lenin tamy w ogóle? Serio się pytam? Niezbyt się na nich znam… Ale wiecie, postać historyczna z przeszłości, więc może i miał tamę jakąś? Mocną i solidną?

No więc oni wykupują domy, kłamią, ze się tutaj przeprowadzają, że będą w nich mieszkać i oczywiście robią co chcą. Albo smarują. Bo tajemnicą największą naszego świata jest to, że korupcja ma się dobrze, a łapówka twa siłą jest!

Ale nadal to Gudhjem. Rozlewające się na nabrzeżu… świecące, połyskliwe.

Dom…

Gdy przejedziecie, lub przejdziecie kilkanaście kilometrów – da się, bo idziecie chodniczkiem, mijając piękne domki, zbaczając na intrygujące plaże i tak dalej, mijające samo Gudhjem od góry, spoglądając na nie z mostu zwanego wiaduktem… nie wiem właściwie dlaczego… Może raczej wiaduktu zwanego mostem. Mijacie lasy, drzewka, skały, widoki po prawej morskie, wybrzeżowe… może i statek jakiś zmami waszą uwagę, może i coś więcej… w końcu drogę rowerową robią wciąż. Ale spoko, niewiele już im zostało, chyba wypełnią plan przed 2019 rokiem.

No więc mijacie i drzewa i zagubione gospodarstwa bliższe i dalsze, krowy na pastwisku, kilka mostów, dwie rzeki… to nagle trafiacie na punkt widokowy, z którego widać miasteczko. Cudowne miasteczko, a dokładniej jego północną część. Morską bardzo, ale i barwną. Wdzierającą się w morze. W tym havgusie wszystko ma tak rażące kolory, słońce wciąż świeci. Podobno ma przestać…

Już wkrótce…

Ale jest jeszcze jedno miejsce. Trochę dalej, trochę wyżej, gdzie syreny straszą cycami i gdzie im chyba wciąż chłodno, albo mają plastikowe, albo wiecie, taka ich uroda, no mi tak nigdy nie stały… i gdy tam staniecie na palcach, lub jesteście wysocy normalniej, wtedy widzicie tę część miasteczka, która jest fascynująca. Jakby tylko kawałeczek, Wycinek świata. Tylko taki położony przy falochronie, bo tak wszystko się na siebie nakłada… z tymi ceglastymi dachami…

Niesamowite.

Widoczne z całkiem innej perspektywy. Ale czy inne? Może jednak tak? Może Gudhjem ma co najmniej dwie twarze. Ale to w końcu boga dom, a ci mają to do siebie, że twarzy potrafią mieć wiele.

I masek…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.