Pan Tealight i Potwór z Bagna…

„Widzicie… ostatnio coś się zmieniło na Wyspie.

I z Wyspą i ogólnie mówiąc pod nią na niej, i po wszelakich boczkach. Pani Wyspy zniknęła i przestała przynosić ciasteczka na poranne herbatki i pomilczanki z Panem Tealightem, Ojeblik – mała, ucięta główka zabukowała się pod Półką Z Książkami i odmawiała udziału w życiu mniej lub bardziej bezkartkowym, Wiedźmy i Księżniczki miały depresję, a Królewny zabukowały się w kokony i postanowiły kiedyś tam odlecieć. Ale jednak nie precyzowały kiedy, gdzie i w jakiej naprawdę formie. I czy to się komukolwiek opłaci…

Za to Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki zaczął nawiedzać Pech Wielce Cholerny. I to już było przegięcie totalne.

Trzeba było coś z tym zrobić.

Ale chyba… nie do końca to, co zrobiła Wiedźma.

Bo wiecie, no ona ostatnio serio miała dość i jak już się pochowała, wypłakała i w końcu dostała leki, to zwyczajnie, najprościej w świecie zlokalizowała skurwiela i najpierw chciała kulturalnie, ale zobaczyła ten wypasiony jego, drewniano-kamienny mansion, ten widok, taras i basen… może nie olimpijski, ale znowu się zrobiło ciepło, więc wiecie… Potem zobaczyła jego, spasionego, brzydkiego skurczybyka z brzuchem na wierzchu i zarostem… Chciała go skopać. Chciał skrzywdzić by poczuł jej ból…

Chciała…

Ale no przecież nie tknie takiego spoconego… miał nawet pryszcze dookoła sporych miseczek cycków…

… więc uciekła.

Czyli jak zwykle właściwie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Wyspa się zmienia ciągle.

Jest nieustającym przykładem na to, że natura ma gdzieś człowieka, a wszelkie próby jej ograniczania, obmacywania nadmiernego, niszczenia i tym podobnych zachowań ludzkich, naprawdę nie są okay. I zawsze, ale to zawsze kończą się źle. I nie chodzi mi tylko oną suszę, która wciąż jakoś tak wisi w powietrzu. Bo nawet jeżeli popadało trochę nad ranem, to wszystko jakoś tak wygląda na skonfundowane onym deszczem, że właściwie nie wiem… dobrze, że padało, czy jednak niezbyt dobrze?

Niby wody w rzekach przybiera, ale wszelkie stawy i tereny podmokłe wciąż zdają się być znacznie podsuszone. Znajome zbiorniki zawierają może połowę swej zwyczajowej wysokości lustra wody, a te mniej znajome zaskakują swoją… pokrętną nieobecnością. Jest dziwnie. Przede wszystkim wciąż jest naprawdę zielono, ale trawa, choć się zagęszcza, to jednak nie rośnie do góry. Róże może trochę się przebudziły, ale jakoś tak na dziko… stokrotki nadal odmawiają współpracy, a brak stokrotek, to dziw naprawdę najdziwniejszy tutaj.

Wybywając w las, człek nie wie czego oczekiwać.

No proszę bardzo, oto przykład. Idę sobie w znajome tereny gdzie drzewa są dziwnie proste, gdzie kurna nagle oblegają człowieka konie, a z głośnika, niczym napierdalanie Hitlera wybrzmiewa koszmar jakiś… no tak, nagle się okazuje, iż przepisowo zaprzęgi konne, wiecie ta rzymska wersja, mogą sobie tutaj zapierdzielać, a ty człeku właściwie odskakuj i już. No ale… staram się cieszyć lesistością pośród wrzasku megafonów i tych koni. Nie mam nic przeciwko koniom, ale mały koleś w dziwnym zaprzęgu to dla mnie ubaw. Przecież togi nawet na sobie nie ma, no!!!

No więc…

… więc odskakuję w miejsce, gdzie zwykle jest cudne leśne oczko. I mam nadzieję na zdjęcia. No wiecie, dla zdjęć jestem w stanie zrobić aż zbyt wiele. No to robię. Trzymam się gałęzi, sprawdzam, czy nie miękko, człek durnotą nie jest, ale… ale natura akurat jest w zabawnym momencie i nagle tonę…

Tonięcie w bagnistym czymś, ruchomych piaskach, czy jakkolwiek to zwać. Wilgotnym, ale nieśmierdliwym mocno, przerażającym, czarniawym, dzikim i pierwotnym, naprawdę jest jebanie straszne!!! Uwierzcie mi. Nie próbujcie. Chociaż z drugiej strony, jeśli macie jakąś linę, czy coś, to może?

Najdziwniejsze, jak przy trzęsieniu ziemi, jest ona dziwna niestabilność. Wiecie, coś was wciąga, coś pociąga za buty, wlewa się, sprawia, że ciało staje się cięższe, nieruchliwe, coraz bardziej mokre, obłożone mazią, nie wasze już… jakby należało do tego bagnistego stworzenia. Onej potworności, ale jednocześnie i czegoś innego, miękkiego, czegoś, co bardzo ciebie pragnie.

Tak bardzo, że zrobi wszystko by cię zatrzymać.

Wszystko.

Ale najdziwniejsza jest ziemia.

Ziemia, która nagle nie jest czymś stabilnym, która zadaje kłam powiedzeniu o tym, iż należy stać na niej twardo, pewnymi nogami, która… nie jest już czymś twardym, ukształtowanym. Której bliżej do wulkanów… no takie mamy ostatnio podłoże w wielu miejscach Wyspy. Niepewne. Jakby odbijało to wszystko, co dzieje się w ludziach. Ten niepokój, strach, a może i wkurw?

Może tego najwięcej?

Jak wydostałam się z bagna?

Dzięki brzozie!!!

Wielkiej, starej brzozie, która dała się objąć, z której się ześlizgnęłam kilka razy, ale która w końcu, pewno za trzecim razem, bo w liczbach magia też jest, pomogła mi wyjść na suchy, walący końmi teren. Czy ktoś może mi wytłumaczyć co jest fajnego w tych końskich ciągankach? Bo jazdę na koniu rozumiem. Wymaga od człowieka pracy nóg, człek łączy się ze zwierzęciem, obecne jest tutaj zaufanie, a często i najprostsza, głęboka miłość… no i ładnie las nawożą… Serio! Koń to w końcu przecież zwierz, co biegać lubi i jak wuj mawiał, wybiegać szkapę trzeba, ale ciągnięcie onych powozików?

To jest po prostu hilarious!!!

Mega hilarious!!!

Jak ja ociekająca błockiem, ściągająca portki na poboczu i wracająca do domu w gaciach. Tia… koń na pewno się uśmiał. I to nie jeden!!! Ja też postanawiam się z tego pośmiać. Bo strach był zbyt wielki…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.