Pan Tealight i Rusałki w proszku…

„Dostarczyli je w wielkich pudłach, pogrupowane według miejsca występowania, mokrości i żywieniowych ich preferencji. Bo nie, mimo nadziei niektórych, nie były onym proszkiem, co to miał wzmacniać męskość, babskość, czy powiększać cycki. Nie były też cudownym rozpuszczalnikiem na chwasty czy też zarybiaczem syrenim, czy wiecie, przywracaczem młodości, co to tylko procenty dorzucasz…

I już jest.

Pudła były wielkie, pudłowate, ale pachniały iglastym lasem, pięknie tak, głęboko. Ustawione w pokoju obok kuchni Białego Domostwa sprawiały, że wszystko pachniało lasem. Po prostu. Szyszkami i igłami. Spacerami, liściami sporadycznymi, jesienią, leniwością, kocykami i poduszkami… jakby w tym wszystkim, co to w końcu miało trafić do podziemi i zostać zamurowane na wieki, było coś, za czym wszyscy oni tęsknili. Wolność, którą dają tyko lasy…

Wspomnienia.

Pragnienia.

Nie chcieli otwierać tych pudeł, bo jakoś czas nie był odpowiedni. Wiecie, nie chodziło o zakazy czy obostrzenia, bo jakoś mieli je gdzieś, w tym miejscu, tym czasie z tą Wiedźmą Wroną Pożartą, jej Depresją i Strachem Wiedźmy… po prostu nie bali się. Zwyczajnie wystarczyło im tylko to. Że one tu są…

… i pachną…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Wyklucie” – … no tak. Znowu. Apokalipsa wielka. I tak, chciałam taką powieść. Chciałam coś w takim zabarwieniu, o takich smaczkach, ale… nie tak cienką no!!!

Oto koniec świata!!!

Czyli jak zwykle. Tylko tutaj ten koniec świata zwiastują nam pająki. I tak, macie tutaj całą masę smaczków w stylu wykluwania, drapania, włażenia i wybijania się z ludzkich ciał. Mniam! Język znośny, krótkość rozdziałów już nie. Wszystko bardziej przypomina scenariusz filmowy i serio, niezły film z tego by mógł być… choć przewidywalny. Bo tego typu powieści ostatnio mają jednakowe zakończenia.

Widać taka moda…

A jakie?

Sami się przekonajcie.

Milusia opowieść o zagładzie ze zbyt wieloma postaciami, z których człek nie może sobie wybrać ulubionej, bo a nóż widelec mu ją zjedzą?! Zakończenie super, szkoda że taka krótka. Szkoda, że nie głębsza miejscami… i nie mam tutaj na myśli pajęczej penetracji. Naprawdę. Bo z tego byłaby kapitalna historia, gdyby tylko nie spisano jej w tym NOWOCZESNYM języku i formie. Wiecie, krótko, bo przecież się zmęczą i nie umieją skupi uwagi i tak dalej! No i to tylko pająki. A może jednak jest w tym coś bardziej, coś więcej?

Eeee… nie.

Gorąco.

Znowu na kilka dni powróciło wrząco gorąco. Słonko pali, w powietrzu aromat wodorostów. Ptaki rzucają mi w dach nasionkami, czasem i orzeszek spadnie, czasem kamyczek. Srają morwą za to. Serio!!! Takie kurde mają diety, że je stać!!! No naprawdę. Może i jabłuszka mają takie marniawe, choć gdzie niegdzie zdarzają się drzewa starsze, lepiej uplasowane, którym udało się zaowocować, ale…

Gdy tak człek się wybierze drogą nadmorską z Gudhjem do Małej Szkocji, a potem dalej, to widzi że susza zraniła i rośliny i skały. Jeżeli zacznie lać, to wszystko spłynie i tyle. Tak po prostu. Cały camping, pozostałości po namiotach, bo wiecie… sezon się kończy. Jest jeszcze wrzesień, ale się nie oszukujmy. Część sklepów już powoli się zamyka, niektóre w ogóle już pozamykane, co mnie mocno zszokowało, muszę przyznać, w tym roku poszli w zamknięcie dwa tygodnie przed końcem sierpnia? Bo co? Szkoła? No bo tak wcześnie? I to w czasach, gdy cała Wyspa podobno pragnie przedłużyć sobie ów sezonowy szał, mieć Turyściznę rok cały, a oni tutaj się zamykają?

I jak to będzie?

Nie no, oczywiście, że życie nie polega wyłącznie na shoppingu, ale pomyślcie, co robić jak wieje, leje i tak dalej? No i przecież jak zarobić mają na Wyspie Tubylcy? Najlepiej sprzedając własne wyroby. No albo te made in China… chociaż może nie najszczęśliwszy wybór, no ale… Turyścizna lubi chińszczyznę… Popodglądałam sobie które sklepy mają największe obłożenie i sorry tylko ciuchy i chińszczyzna. I wiecie co? Dlaczego właśnie ciuchy? Rozumiałabym jeszcze takie personalizowane, albo kulturowo okay, ale zwykłe ubranka? Serio jedziecie na wakacje po gacie i spodnie? Dobra, czapka bo ktoś zapomniał, ale wielka kiecka? Buty? Przecież nawet nie ma promocji!!!

Co ja kupuję na wakacjach?

Bezczelne pamiątki, najchętniej sztukę, kartki i znaczki… no tak, wysyłam tego na kilogramy, nie wiem dlaczego, patrzą na mnie zawsze jak na wariatkę. Odwiedzam artystów i zawsze staram się coś kupić. Coś niewielkiego, sorry, bida piszczy i to nie z rozkoszy… nos chyba że rozkoszy mego cierpienia? Oglądam stare rzeczy, szukam sztuki i czegoś, czego nie ma u mnie. Hmmm, to akurat durny przykład.

W końcu u nas niewiele jest!!!

No ale… to ja…

Może tak naprawdę jestem czymś tak bardzo dziwacznym i pokręconym, że… no cóż, jestem walnięta, ale świat ma inne problemy.

Bo widzicie, na przykład u nas rzeki zniknęły.

Chyba było to dla mnie logiczne, ale jednak… jestem zdziwiona, że aż tak. Zaskoczona, poruszona, zszokowana. Odczuwam fizyczny ból i pocieszanie? Bo przecież zawsze, nawet jak było gorąco, to coś tam płynęło. Ale jak się nie ma opadów mokrych od kwietnia, to wiecie… logiczne. Jednak, jakoś tak, dziwnie. Ma padać, znaczy musi bo inaczej będziemy w grubej dupie, ale czy ja w to wierzę?

To chyba jakiś atawistyczny strach.

Coś na pograniczu gigantycznego lęku i pragnienia złożenia kogoś w ofierze, bo wiecie winie przychude, krowy wybite, cała reszta żywizny też mikra jakaś. Trzeba będzie jednak dokarmiać. Lepiej człowieka. Dużo ich. Ale kogo? Kto sprawi, że spadnie deszcz? Bo tańce wszelakie nie działają!!! Modlitwy i inne ofiary też!!! Wykorzystałam wszelkie sposoby. Zostało tylko to. No dalej.

Jacyś chętni?

Idąc dalej za Małą Szkocję człek napotyka szalone skały i niewielie morskie fale, które zdają się być nawet ponad nim samym. Wszystko tutaj jest niby blisko znajomych miejsc, a jednak, niby znajome, a jednak… takie różnorakie, inne, wciąż zmienne. Takie dzikie i pierwotne. Szalone… a potem jest plaża.

I kolejna plaża.

Moja ukochana. Najlepsze krzemyczki i oczywiście ślady zaprzeszłej działalności człowieka. Tutaj chronologia stanowiska wciąż tyka. Wciąż są ludzie, wciąż robią to samo. Pływają, bawią się, wędkują. Chociaż, nie, są jeszcze zombie. Jakoś ostatnio więcej ich widuję. I smutne to. Ale… niech tylko uważają na drodze!!! I odkładają to jak kierują jakimkolwiek pojazdem. Serio!!! Nawet zbyt wypasionymi butami.

Jedno jest pewne.

Jesień nie idzie.

Ona tutaj była chyba przez cały czas. W ukryciu. I się paliła.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.