„Zawiało…
Nie żeby nagle zrobiło się chłodniej, czy coś, ale tak nagle zawiało. Poruszyły się umęczone liście, zatrzeszczały dwie gałązki i zapiał kogut – wariat jakiś – z innego wymiaru zapewnie, bo przecież tutaj koguty raczej siedziały cicho, albo zwyczajnie nie istniały, a nawet jeżeli, nie przyznawały się do posiadanego głosu, więc…
Nagle jednak zawiało.
Coś się otworzyło, coś zamknęło, zaskrzypiała furtka, która nie miała prawa skrzypieć, bo nie dość, że drewniana i z zawiasami sznurkowymi, to jeszcze oliwiona codziennością Wyspy oraz wszelaką solnością, więc… Coś też trzasnęło, coś spadło, potłukło się, coś się też skleiło i coś pękło… Ktoś zakrzyczał, a może to tylko konar zaskrzypiał? Albo jakieś zwierzę się potknęło o własną osobowość? Potem spadła gwiazda, ale nikt jej nie obserwował, więc raczej może jej nie było?
Jednak ten powiew…
Ten powiew coś przyniósł i nagle wszystko się zmieniło. Wszystko wzięło wielki wdech i nie planowało nikomu oddać tego powietrza, jakby się bało, że ono kolejne będzie złe, trujące, albo tylko zmieniające wszystko. A ono… po prostu w tym czasie, gdy każdy, każde i ogólnie wszystko zajmowało się czymś innym, wgrzebało się w trawę, wysuszoną i beżową, suchą i kłującą, i postanowiło poczekać…
Na odpowiednią chwilę.
Bardzo odpowiednią.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Nie skończyłam, więc nadal Aakirkeby…
Wiecie, w końcu jest tam więcej rzeczy jak na przykład gęsi… Ta popularna rzeźba wykonana została przez Paula Ransleta z Rutsker w połowie lat dziewięćdziesiątych i… oczywiście dotyczy podobno kobiet. Że oczywiście? No bo to gęsi, co nie? Nie kojarzą wam się od razu z babami? Co tylko mi się kojarzą? W tamtych czasach podobno u władzy miasta były one cztery panie, więc stąd i gęsi. No nie wiem. Podobno jedna z nich to gąsior, ale tak naprawdę ile ludzi tyle interpretacji. Jakoś dla mnie bardziej kojarzy się to wszystko z onymi nordyckimi baśniami. Wiecie Andersen i Selma. Te gęsi latające, te łabędzie. One ptaki, skrzydła, symbole wolności wszelakiej.
Jakoś tak…
Na rynku obecnie można usiąść, poza niedzielą też coś kupić, w weekend zjeść, wypić, ale nawet teraz nie ma tutaj tłumów. Dziwne. Ale jakbyście mieli wybierać między plażą a miastem, więc raczej chyba… jeszcze w tym upale? A może całe miasto wyjechało na wakacje? W końcu Tubylcy to robią. Naprawdę. Uciekają przez Turyścizną sami się w nią przeistaczając. Bo wiecie, być Tubylcem w sezonie nie jest fajnie. To nagłe przeskoczenie z pustki w tłum powoduje dziwne zaskoczenie za każdym razem chociaż, chociaż przecież mamy to co roku.
A jednak za każdym razem to jakoś w nas rąbie.
Może jednak więcej z nas tak naprawdę traktuje Wyspę jako ucieczkę, miejsce, w którym można się schować, schronić i żyć przyrodniczo…
A może to tylko ja?
He he he!
Nie tym razem. Pamiętam, że od początku zastanawialiśmy się, gdzie są miejscowi. Oczywiście poza pracą jak to zwykle. No i teraz wiemy. Wiemy, że ucieczka w czasie zimy w tak zwane ciepłe kraje to całkiem wytłumaczalna sprawa. Bo człowiek odzwyczaja się od ludzi i tłumów. Kocha pustkę, cudowną, niesamowitą przestrzenność w naturze i to, że ludzie się do siebie uśmiechają na ulicy i mówią: Hi.
No ale, połowa sezonu za nami.
Powoli duńskie rodziny z dziećmi będą się wykruszać, czas na więcej Polaków i Niemców. Aczkolwiek chyba w odwrotnej kolejności. Wciąż mimo tych wszelkich połączeń, reklam i tak dalej, jakoś Wyspa nie wciąga? A może po prostu przerażają was ceny? Spokojnie, nas też przerażają i mamy je przez cały rok!!!
Tak, tutaj ceny się nie zmieniają z okazji takiej, że zostają ino niedobitki. Za to zwykle podnoszą się co sezon, więc… mamy przegibane. Dodatkowo zamykanie sklepów takich wiecie spożywczo wielobranżowych ma się super! Jakby chcieli wszystkich przymusić do robienia zakupów w naszej pięknej, niesamowitej stolycy. Bo w końcu i tak większość tam do roboty jedzie! I tak tam jest taniej, więc zamykajmy… a może jednak jest to coś duńskiego? Wiecie, taka dziwność narodowa, że jak coś nie gra, nie przynosi milionów, to niszczymy to i wywalamy, równamy z ziemią – patrz pociągi – jak pocztę, a potem, po jakimś czasie żałujemy. I nagle planujemy wielką odbudowę, czcimy pozostałości i tak dalej.
Nie wiem, ale spoglądając na dziwnie pusty w niedzielne popołudnie rynek w Aakirkeby naszła mnie myśl, gdzie wszyscy są? No dobra, to po pierwsze, a po drugie, czy te sklepy przetrwają kolejny sezon. Bo wiecie, artyści się wykruszają. Zresztą, jak co do czego przychodzi to i tak wolą promować kogoś z Kopenhagi, niż stąd tutaj, więc… trzeba się przenieść tam? Ale przecież my tak bardzo kochamy Wyspę!!! Tłumy na niej jakoś sprawiają, że się kruszymy, zamykamy, toczymy po drogach byle tylko nie złapać kontaktu wzrokowego, by im umknąć, by nas nie widzieli, nie męczyli, udawać, że tak naprawdę ich nie ma…
… ludzi.
No cóż.
Uświadomić sobie należy, nawet na rynku miejskim z murami kościoła za plecami – na rogu siedziałam – że człowiek wybierający mieszkanie w miejscu, które jest piękne, ale nie ma wielkich sklepów, odgrodzone jest morzem i przez sporo czasu słabo dostępne, naprawdę kręci niektórych. Ale tylko niektórych. Nie wszystkich. Tych, którym wystarczają drzewa, morze, rzeczki i kupy krowie oraz końskiej częściej spotykane niż ludzie. I jeszcze ta cała moc nieba, ona wielkość morza, te porty, łódki, chatki…
Hmmm… więc dlaczego ludzie tutaj przyjeżdżają w odwiedziny?
Dlaczego w ogóle mają wakacje?