„Ale ze świętego drzewka!
Żeby nie było, że plebs jakiś, czy coś. Nie no, pewno że z niej rąbana Calineczka, ale nikt nie wypomina, bo temperamentna co najmniej nieświętnie. Na dodatek te falbany, one dziwne klosze pod kieckami, wiecie i koronki i wstążeczki, tasiemki, błyszczące kamyczki, drogie kamyczki, wszelakie zdobienia, hafty, malunki… nosz patrzeć na nią bez zadymionego szkiełka nie można
Tak migoce.
Niby niewielka, bo drzazga to drzazga, niby z Yetiego ta drzazga była, więc większa, niż ze zwykłego człowieka, ale… hmmm, może właśnie dlatego, że z Yetiego wyciągnięta i to jeszcze takiego, który niedawno się rozmroził i przyjechał na Wyspę, wściekły był, ale jak tylko zlokalizowali problem, to wiecie, jak z onym potworem, co mu coś do nosa wpadło… poszło szybko. Okazał się przemiłym gościem, chociaż bardzo mocno potliwym, no ale to wytłumaczalne, a ona…
Ech!
Niby idealna taka, ale przecież drewniak. Niby strojna, nazbyt wygadana, humorzasta, często marudna – a od tego mieli już Wiedźmę Wronę Pożartą – to na dodatek jeszcze jakaś taka nieprzystępna. Nie żeby im się spieszyło do nadmiernego poznania, bo jak ktoś cię leje końcem zdobionej w dzwoneczki laseczki domagając się konika, a jeszcze lepiej miniaturowego jednorożca, tylko dla siebie, i to w odblaskowych kolorach i pazia, albo trzech lepiej, to trudno tak jakoś… być miłym. Wiecie, jakoś wyciągać łapę, pazur, czy co się tam ma, gdy ona najpierw sprawdza czystość, potem twój rodowód, a potem wyciąga bucik na obcasiku kryształowym, że niby tam masz ją chyba cmoknąć czy coś. Może wyczyścić…
No trudno.
A trudno w tym miejscu słabo się trzyma. I może ban jest na ogień wszelaki, ale jednak, przecież magicznego chyba nie zoczą?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Dziecko” – … jeden szkielet. Zdawałoby się jedna opowieść, ale nie dajcie się zwieść. Co najmniej trzy kobiety poderwą się słysząc wieś o znalezionych szczątkach…
A może więcej?
Oto kolejna opowieść o matkach.
O tajemnicach z przeszłości, tajemnicach obecnych. I dziennikarce, która postanowiła nie popuścić. Której zawziętość, ale i jednocześnie współczucie, nakazuje wyjaśnić sprawę. I chociaż ci, którzy znają tajemnice kryminalnego DNA zajarzą pewno wszystko szybciej, to jednak warto. Warto dla obrazu, który składa się z kilku kobiet, kilku historii zazębiających się właśnie w tym jednym mianowniku: matka. Ale też i rodzicielstwo, miłość, odpowiedzialność, życie po stracie…
Codzienność kobieca.
To jedna z lepszych książek, którą połknęłam w jeden dzień olewając życie. A może po prostu ubogacając je o kolejne pytania, czasy rozmyślań i wszelakie tematy do rozmów? Chociaż, akurat TE sprawy wciąż pozostają tabu, czyż nie? Właściwie wszystko związane z kobietami, poza ich dążeniem do pięknej figury i idealnie napompowanej twarzy, jakoś jest dziwnie… nieczyste.
Tak, to brzmi średniowiecznie, ale… ta książka wiele tłumaczy.
Gorąc…
Dobra, żeby nie kłamać, trochę popadało.
Oczywiście z wiatrem i słonkiem tego samego dnia, więc… tak serio guzik to dało. Oj dobra, nie trzeba było podlewać ogródka tego dnia, ale nadal Sct. Hansowych ognisk nie będzie. Ludzie jęczą, jakby im odebrali diety poselskie, czy inne tam dodatki do papieru toaletowego, no ale. Jakoś nikt nie rozumie, że jest źle. Z pogodą, morzem się cofającym i ogólnym plastikowym szaleństwem.
A tak, jak już o tym pisałam i tutaj znaleźli się ci, którzy uważają, że plastik to cud wszelaki i lepszy niż szkło. Ciekawe… czy nikt już nie czuje jaką różnicą jest picie czy jedzenie z opakowań, które są właściwie naturalne jak szkło, kamionka, drewno, bambus, metale, a jebany plastik. Naprawdę? A wiecie, że jeżeli plastik czuć, oznacza to, że już was truje? A gdzie tam. Wiecie, to mit jak z tym, że komórki powodują raka mózgu. Są badania, ale nauka to rzecz, z której się korzysta jak ze stołu szwedzkiego. Jak pasuje to bierzemy, a jak nie, to pewnie zmyślili.
Nie żebyśmy w nauce nie zmyślali, no ale.
Ogólnie mówiąc, z Danią problem jest taki, że przez całość świata uznawana jest za przejaw ekologii największych i wzorów postępowania, a prawda jest taka, że Monsanto bawi się z nią jak kot z uległą myszką. Ludzie nie myślą, a wycinki drzew i krzewów postępują. Jeżeli masz kasę, wolno ci wszystko, od noszenia noża, po budowę na terenie zalewowym. Tia, rowery… są. A widzieliście samochody elektryczne? Niewiele, co nie? Choć w takim miejscu jak Wyspa, gdzie odległości są mniejsze, wydawałyby się idealne. Ale nie. Po pierwsze podatek samochodowy, czyli płacimy dwa razy cenę za auto, po drugie brak stacji ładowania.
I tyle…
Ale oczywiście, że są ludzie, którzy się starają. Razem z sąsiadem odplewiamy podjazdy ręcznie. Ale na całą ulicę tylko my. Sąsiedzi podleli paskudztwem swoje rośliny, bo chyba chcą minimalizmu i betonu dookoła. A czemu nie. I tyle z tej ekologicznej bajki. A plastik? Oczywiście, że kaucja za butelkę sprawia, że ludzie oddają je do maszynki, ale chyba tylko to. I tutaj stoją znaki „nie wyrzucać śmieci do lasu”. I tutaj ludzie pakują psie kupy w woreczki i wieszają je jak ozdoby choinkowe na gałęziach. Bo przecież im wolno jeśli zaraz obok żaden kosz nie stoi. A tak serio, myśleliście kiedyś co się dzieje z takim gównem zamkniętym w plastiku. Niezła bombka pewno.
Ale, kto by się martwił.
Masz rower i psa, znaczy dobry z ciebie człowiek. Hmmm, Hitler kochał swoje pieski też. Tak tylko mówię.
No ale… znowu wiatr i świeci słonko.
Znowu suszy, ale dziwny chłód w powietrzu, a to już przecież lato. Nie wiem dlaczego, ale wszystkie, zwykle kwitnące mi w sierpniu roślinki już przekwitają. Nawet róże, które przecież mają wiele miesięcy na wypuszczanie pąków, zrobiły to w ciągu kilku tygodni. I teraz cierpią. Wsio im się obwisa i nie wyrabiają. Ale dziwnie, gdzieś w środku czuję, że one wiedzą coś, czego nie przeczuwają ludzie… że może to nie koniec? Że może ni będzie lata, ale za to będzie od razu zima?
W końcu dostaniemy „Pojutrze”?
Lawenda wygląda przepięknie jak tak się kołysze w wietrzny dzień. W pełni rozkwitnięta stoi sobie między szałwią, rozmarynem, tymiankiem a oregano… mięta lekko oddalona też już dawno obudziła się do życia, więc jak tak pocierają o siebie liśćmi, to serio uczta dla zmysłów. Ta różnorodność liści, zieleni, struktur i kolorów.
Bajka.
Za płotem, a dokładniej żywopłotem domagającym się przycięcia, krzyczą wnuki sąsiadów. Nie żeby ktoś się nimi zajmował, po prostu tak se wrzeszczą. Często też śpiewają, więc człek w swej starości może się dowiedzieć co teraz jest modne w muzycznym świecie najmłodszych koneserów. Zawsze to wartość edukacyjna, co nie? Znowu jaskółki szaleją, mewa mi tupie nad głową. Czasem jak przelatują, takie wielkie i wypasione, to człek myśli, że Casper, przyjazny duszek go właśnie nawiedza. Wiecie, złapanie czegoś takiego kątem oka serio przynosi mi właśnie to na myśl. No serio! Nie żebym była zwolenniczką filmu, fajny, ale wolę horror w swej prawdziwej krwistości. Po prostu tak mi się kojarzy ona duchowość odziana w stare, ale nie do końca splamione prześcieradło.
Żadnego udowadniania dziewiczości.
Przynajmniej dla nich.
No i się znowu zachmurza. Dziwna ta pogoda, właściwie niczego nie można zaplanować. A może jednak się uda? Może? Nie, nie udało się. Ani zachodu słońca ani deszczu, a pogodynka obiecała, ale jak to kobieta, zmieniła zdanie.
Ech!!!