Pan Tealight i Łapacz Chmur…

„Znalazła go na spacerze.

Ot tak po prostu czasem się zdarzało i tyle… nie wracała z nich sama i właściwie, właściwie już do tego przywykli, ale nie do końca. Czasem się bali, czasem byli zaintrygowani, a czasem woleli tego nie zauważać. Ale ten mały ludzik, zdający się mieszanką szklanych kropel, nie wydawał się groźny. Był nawet słodki z tymi wielkimi oczami, sporymi, zaokrąglonymi uszkami i wielkim noskiem… siąpiącym i ciągle przecieranym chusteczką zdobioną w fiołkowe koronki i małe kwiatuszki na batystowej, dziwnie czystej, choć używanej raczej, kwadratowej powierzchni.

Znalazła go, a może to on znalazł ją?

Nie wiedzieli i rodziło to wiele niepokojów, ale tak naprawdę, to przecież chyba im nie zagrażał. Może byli trochę zazdrośni, bo teraz jemu poświęcała więcej uwagi, ale jednak… ale jednak nie było źle. Jakoś tak pasował idealni do tego miejsca, no i na dodatek umiał łapać chmury.

… a z chmur robił torty i wszelakie desery, ciepłe, letnie, miękkie i twarde, zimne i całkiem galaretowate, mieszane, monochromatyczne i bardzo kolorowe, fluorescencyjne i takie wiecie, bardziej babusiowate. Stare i nowe. Wszelako znajome w smaku, albo przynoszące zaskakująco nowe doznania. Albo wiecie, te proste, albo skomplikowane, albo te tak bardzo wyuzdane, że wymagały dni, by się ustać, okrzepnąć, by być gotowymi by je zjeść… Po prostu nie można było go nienawidzić, gdy tak latał dookoła i pozwalał wylizać wyłączony mikser. Albo trzepaczkę. Albo wiecie, tą wielką, drewnianą łyżkę. Albo miskę, ale to tylko wybranym…

A wszystko pochodziło z chmur… które tylko on potrafił łapać.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Córka króla moczarów” – … czy specyficzna? No oczywiście, że tak. Mocno TAK!!! Wyobraźcie sobie doskonałe, cudowne, swobodne dorastanie, a potem zderzenie się z wiadomością, że to wcale nie tak, że to wszystko kłamstwo. Że ojca macie nienawidzić…

Ta powieść to niesamowity, psychologiczny pokaz zniewolenia oczami dziecka. Ono go po prostu nie widzi. Czasem coś czuje, ale tak naprawdę jest szczęśliwe i kocha swojego ojca. Niczym te dzieci wychowane przez zwierzęta i las. Całkowicie nierozumiejące, że może być inaczej, że to jest złe. Ale zawsze przychodzi ten moment i dla naszej bohaterki też przyjdzie i wtedy wszystko się załamie, zapadnie, ale uczucia… wciąż pozostaną. Czy może być dorosłą, sprawną umysłowo osobą? A może po prostu powinna ze sobą skończyć? Bo gdy wszystko na nią spadnie i potwór powróci, miłość może sprawić, że przegra, a wtedy, zginą i inni… gdy przeszłość powróci…

Ta powieść jest niesamowita.

W tak genialny sposób pokazuje umysł dziecka, którego nikt nie informuje, że jest więźniem tak naprawdę, które kocha swoich rodziców a jego najbardziej. Po prostu genialna! A finalna scena… ech, zwyczajnie warto. Warto gdy kochacie kryminały, sensację czy powieści sfiksowanie familijne. Gdy kręci was antropologia, socjologia i psychologia. Gdy wymagacie od powieści czegoś więcej.

I powiało.

Teraz posprzątać i wiecie, chyba szykować się na wiosnę, co? A już na pewno na ferie świąteczne!!! Po prostu nie mogę się ich doczekać. Otworzą na chwilę sklepy… oczywiście tylko te, które przetrwały zimę i może, może jednak ten zniszczony zakątek śnieżyc jakoś przeżyje? No wiecie, może jednak? Chronione w innych miejscach, tutaj pały ofiarą idiotów, którzy stwierdzili, że wytniemy sobie, podepczemy, rozwalimy, rozkopiemy i w ogóle… rozjebiemy brzeg. Bo i po co te drzewa, przecież korzeniami drogi nie trzymają, co nie… wiecie, w Saltunie droga biegnie sobie radośnie właściwie nachylając się już ku wodzie. Podtopienia są częste, podczas deszczowych dni i nocy zalewa ich tam nieźle, dodatkowo… cuchną, a jednak, wolą wyeksmitować drzewa na zawsze. Wytłumaczcie mi logikę onych zdarzeń, bo chyba nie rozumiem… ale co tam ja. Nie dość, że obce, to na dodatek kobieta, wiecie… głupek.

Ale nic to, bo idą ferie. Turyścizna się pewnie troszkę zjedzie, znowu trzeba będzie uciekać przed psami, ale co tam, wliczy się to w zachowania obronne, ćwiczenia w obronie cywilnej oraz wszelaki jogging. Bo z ludźmi nie wygrasz. Wiecie, no oni jakoś nie słuchają, a jednak słuchają, ale nie myślą, czy coś?

Nie wiem…

Mniejsza… otwarte lody i frytki.

No po prostu cywilizacja jak nic. Nie żeby mnie kręciły, ale jednak, powinien się człowiek cieszyć, a może tylko zastanowić na jak długo zamkną przybytki po feriach? I jak to w ogóle będzie teraz z nowym przewoźnikiem już na maksa i całoroczną dostępnością dla Niemców. Bo jak ktoś na mnie: haltnie, to szczątkowe DNA po Babci, co to na przymusowych wakacjach była w Niemclandzie, mogą się wiecie, uruchomić dziwnie. Oj mogą. Ja już nie wiem co z tymi ludźmi. Czy oni wszędzie są tacy niemili? Wiecie, no przecież każdy ma swoją Turyściznę!

… uciec do lasu?

Może uciec do lasu, ale przecież i tam nagle na człowieka wpadają. Dlaczego nikt nie szanuje czegoś takiego jak cisza. Przecież tyle trąbią o naturze i jej walorach wszelakich, a jednak… cisza z Turyścizną zanika. Mam nadzieję, że nie zaniknie z nowym włoskim sąsiadem. No… auto się pojawiło, dumnie wkroczyła do domku kanapa, ale człowieka na razie nie widać. Ale nic to. Co do mnie, to ja tam mogę mieszkać obok kanapy, serio nie jestem rasistką czy kanapofobką. Czy wolałabym dwa fotele?

Pewno tak, ale w swoim domu!!!

Wiatr ucichł.

Potem nagle zniknął i dziwnie jest pusto bez niego. Przeraźliwie tak. W niektórych miejscach jednak wciąż możecie natknąć się na kupy skostniałego z ciepła śniegu, zamrożone drogi. Sopele na skałach… na przykład w takiej Krowskiej Dolinie… jak tam niesamowicie. Te brzozy i iglaki. Drugie wciąż zielone, logiczne przecież, a brzozowe witki w blasku słońca, które obmyło zeszły weekend, cudownie świeciły się różami i fioletami. I ten rąbany błękit nad głową i tylko szemranie strumyka, zeschnięte trawy, plamki śniegu, ślisko miejscami, ale idziesz… bo choć wieje, to między drzewami przecież spokój, no i to światło, tak dawno takiego nie było.

Prawdziwie Rajskie to Wzgórza. Serio. Warto zobaczyć, bo wiecie, zaraz zetną i po ptokach będzie, chociaż, skał przecież nie usuną, wody może też nie zamkną… uuuu smrodek nawożenia przebija się poprzez gołe gałęzie… ech, no jak nic idzie wiosna, choć w tym roku przysięgam, orali i nawozili i zimą, jakby chcieli wymusić znowu na ziemi bidulce podwójną zbieralność. Kolejną wegetację wydusić z tych ciemniejszych i jaśniejszych bruzd. Z onych czarniawych i brązowawych bruzd żyzności… dziwnie umęczonych… cierpiących prawie.

Ale tutaj w dolinie tylko cisza i trochę wody poza strumieniem… tak sobie myślę, że gdyby nieźle popadało, a nawet więcej – podtopiło – którędy popłynęłaby sobie woda. Gdzie narodziłyby się nowe rzeki i wodospady? Nie da się o tym nie myśleć słysząc to całe skraplanie i skapywanie… oną wilgotność…

Wiosna…

PS. A jak zauważycie dziurę w dachu, na przykład wynajmując domek na Dueodde, to pamiętajcie, że może być sporo wart on kamień, co ją zrobił. A tak, jak coś z nieba spada, to wiecie, się meteoryci.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.