„Pojawiały się powoli…
Nawet bardzo powoli, tak, że początkowo nikt ich nie zauważał, początkowo, nikt nie słuchał, widział, początkowo nie zwracał uwagi. Ot po prostu zwykłe plamy na dziwnie ruchomej zwykle powierzchni, ot kolejna doskonałość niedoskonałości… wiecie, w tym miejscu wszystko jest możliwe, ale… problem w tym, że te twarze najpierw zaczęły mieć usta i śpiewać…
I koszmarnie fałszowały!!!
Tego nie mogli wytrzymać.
Nie żeby wszyscy mieli perfekcyjne głosy i słuch, ale jednak, no bez przesady, trzeba mieć jakieś standardy. Naprawdę trzeba. W końcu są pewnym, jedynym własciwie takim miejscem i jakoś no… no nie mogą, nie można, nie wolno im zwyczajnie… No dobra, chodziło o to, że one im po prostu przeszkadzały. Wkurzały ich, wkurwiały i piskliwie grały na nerwach. No weźcie no… jeszcze jako naścienna rzeźba, nie do końca płaska, no dobra, nie oszukujmy się… nie mogli ich ścierpieć. I po raz pierwszy w Sklepiku z Niepotrzebnymi zapanowała totalna jednomyślności, ale…
… ale co mieli zrobić?
Wyskrobać je?
Wyrzezać?
Zakneblować, a potem podpalić?
A może jednak… przekupić?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Wilgotno i dziwnie zimnawo.
Wilgoć wdziera się wszędzie, pleśń pojawia się na ramach okiennych… no co, trochę naturalizmu dobrze nam zrobi. Nie wdepnęłam w gówno, bo choruję i mam szlaban na długie spacery, więc muszę sobie obserwować świat zza onej szybki. Śliczny świat, z wiatrakiem, gaardem i w oddali morską linią, ale jednak… wciąż widzieć tylko zza szybki. Jak ona małpka czy inne ustrojstwo z zoologa. Albo gorzej, jak coś, co świat sobie obgląda. Ech, a ja taka roznegliżowana!!! Ale czy świat jeszcze o to dba? W końcu już mnie widział. Widzi mnie zawsze, przez cały czas, w końcu u nas nie ma zasłonek i firanek i całego tego cyrku. Właściwie, to zlewa mi to czy ktoś coś widzi, czy nie… serio. Nie żebym stała z cyckami na wierzchu w kuchni, ale wiecie, po prostu potrzebujemy światła, a nie jebanych koronek.
Oczywiście zasłonki od światła są – rolety. Zawiązane. I w sypialni. Tyle… mamy też dziwną swobodę, gdybyśmy chcieli, sikania w ogródku, bo raczej nikt nas nie zobaczy. No wiem, zbyt wiele informacji, no ale… jakoś mi się tak zebrało.
Ogólnie mówiąc, człowiek tutaj jest taki wolny. Nawet w ciągu sezonu olewa to wszystko. Gacie bez dziur, ubranie odświętne. Nie wiem nawet czy coś takiego tutaj istnieje, bo zwykle każdy ma na sobie portki i sweterek czy koszulę i tyle. Krawat to chyba tylko na ślub i to rzadkość. Za to ubranka robocze, wiecie, takie zielonkawe lub pomarańczowe. Nieprzemakalne. Się nie gniecące i tak dalej. Wiecie, jak się wydaje dobre na każdą okazję, dodatkowo dostępne w większości sklepów. Mają je chyba wszyscy. Ja się jeszcze nie dorobiłam. Może już czas na to, ale nie ma czarnych, a ja źle się czuję w pomarańczach. Wiem, że to wszystko po to, by być widocznym, szczególnie na morzu, ale jednak… może jest troch bardziej obcisły styl i czarność. Może jednak tak bardziej kobieta kot? A raczej miś.
I z uszkami i kapturem, co?
Czasem się zastanawiam, czy ludzie w ogóle zwracają na ciuchy uwagę. Powiązane drutem, czy sznurkiem buty to normalność. Nie oznacza to, że ludzie nie ubierają się malowniczo i intrygująco, ale nie ma tu metek, jest wygoda i tyle. I ciepło, tudzież przewiewność, no i oczywiście wykorzystywanie wszystkiego do końca, chociaż… najnowsza moda na plastikowe, jednorazowe torebki, to chyba przesada!!! Serio? Podobno te bawełniane, które noszę ze sobą zawsze, zatruwają środowisko.
Serio kurna?!!!
… no i nagość.
Istnieje.
Spotkanie gościa bez gaci na plaży, nie żeby wam machał przed nosem, po prostu pływa i tyle. Noł problemo!!! Plus wycieranie się bez krępacji. Ale to starsze pokolenia. Podobno badania wskazują, że młodsze pokolenia boją się golizny. Zakładają na siebie coraz więcej i robią namiociki… ale w lesie przy plaży, czy za kamieniem, wiecie, no… bzykają się zwyczajnie.
… bez krępacji.
Ech… te odmienne standardy.
No ale… znowu idzie wiatr i mamy trupa. Nie żeby u nas w domu, odpukać, ale wiecie, jakiś czas temu zaginęła kobieta – znowu! ostatnio jakoś ino te baby się zaginują i zaginują zaginują, nie wiem, czy to jakaś epidemia, czy co, no ale niestety to zaginięcie się zakończyło śmiercią. Na razie żadnych więcej wieści, no ale… pewno w końcu będą wszelakie. Taki oto dowód na to, jak tak naprawdę nikt tutaj o nikogo nie dba. Wcale i w ogóle. Boleśnie.
A wiatr… wiatr mocny, wiatr silny i majta Chatką. Uderza w ściany targa dachówkami, a mi z nosa kapie na klawiaturę. Yyyyy blee!!! No ale, czyżby to miało być ono obiecane ochłodzenie? No wiecie, podobno miało być! Oj wiem, że połowa marca i wiosna i takie tam wszystkie kwitnięcie, przecież to już było, więc może być znowu zima, czyż nie? No przecież co w tym złego? Oj no dobra, wiem w jakiej szerokości geograficznej żyjem, ale przecież aura zmienną jest, a i wszelaka pogodowość doznaje dziwnych transfuzji… „Pojutrze” może nadchodzi? Co?