„No dobra, wielu miało mu to seryjnie za złe, bo raczej w tych okolicznościach przyrody nadranności była dość drażliwym tematem. Takim naprawdę nietykalnym w rozmowach, lekko taboo… z jednej strony każdy wiedział, że nie, tego się nie robi, ale z drugiej, jakoś tak wiecie, nikt otwarcie o tym nie głosił. Nikt raczej nie wywieszał ogłoszeń, nikt nie rozpisywał planów i regulaminów, nikt…
… nikt nie pisał pieśni, ale jednak…
Wszyscy wiedzieli, że nad ranem ma być cisza i tyle.
Ale on… no po prostu nie mógł wybrać innego terminu. Miał go wpisany w swoje dziwne DNA, w swoją tożsamość i wszelaką codzienność. Próbował innych pór. Próbował południa, wczesnego, ale jednak, wieczoru, może trochę późnego, ale przecież wieczoru, często jeszcze jasnego, czasem już prawie czarnego nadchodzącą nocą; mieszanej prawie nocy, ale z tym to już kompletnie dał ciała, którego nie posiadał, więc no wiecie… musiał. Nie miał innego wyboru. Taki już był. A przychodzenie było jego obowiązkiem. W końcu przychodził by dać Wiedźmie Wronie Pożartej szansę na wyraziście poranne wstawanie. Przychodził i nucił. Przychodził i przynosił ze sobą chłód. Przychodził i wszystko stawało się… niestety o wiele bardziej sprzyjające snom i śnieniom, więc… wiecie co, po kilku latach każdy w końcu się łamie, więc zwyczajnie Wiedźma Wrona zaczęła mu zostawiać kocyk i poduszeczkę w nogach swojego posłania i on tam zasypiał. Problem w tym, że skurczybyk jeden chrapał jak parchata, chora na zatoki i mająca gruźlicę lokomotywa!!! No po prostu głośno!!!
W pewnym momencie nawet chciała go udusić, ale jak zrobić to z duchem? No wiecie? Egzorcyzmy, oczywiście, ale ten był już tyle razy egzorcyzmowany, że zwyczajnie zaczął być odporny na wszystkich bogów, kropidła, wody, olejki, zaśpiewy, nowenny i wszelkie modlitwy. Ale jednak coś z tym trzeba było zrobić!
Tylko co?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Nowe jedzonko!!! Świeżutkie! Błogosławmy tanią przesyłkę z Empiku dzięki której mogę sobie pozwolić na książki!!! Serio.
Pada…
Mokro i lekka mgła. Wszystko, no dobra prawie, stopniało. W oddali gdzieś ktoś zapowiada ochłodzenie, ale tak naprawdę, to ona dziwna ciepłość zdaje się być maksymalnie nienaturalna. Jakaś taka pokręcona. Jakaś taka, wiecie, niepasująca do tego, co czuję, przecież rok temu… rok temu fotografowałam całe kocyki śnieżyn, krokusy rozwarte i modlące sie do słońca i złorzeczyłam na gościa, który przemalował oną małą chatkę, szopę się znaczy w Saltunie. W ogóle w zeszłym roku mocno poszalał, a teraz nadal ona wycinka, kastracja i zmiany wszelakie tam trwają. Jak nic spa jakieś pobuduje, czy coś… a może obóz dla wędrownych?
Wiecie co… niby zmiany jako takie pojawiają się na Wyspie rok w rok. jest to normalne, ale zwykle nie są tak diametralne, jak wyburzenie, czy przemalowanie domu!!! I to wiecie, takiego prawie zabytkowego. Prawie… nie oszukujmy się, żaden to zamek, czy dworek no! Ale jednak znaczący punkt na mapie, więc… więc dziwnie się człowiek czuje. No nie mogę już tam chodzić. Po prostu nie mogę. Choć sprawcą onej dziwnej niechęci i łzawości ostatnio, mogą być też kolejne wycinki drzew. A tak, są kolejne, plaga jakaś… ale to w końcu kraj, w którym rozpierniczają zabytkowy most i zastępują go rurą z plajzdiku, bo architekt powiedział, że tak ma być. No, serio. co? Myśleliście, że takie sprawy, to ino w Polsce?!!! ha ha ha!!! Pewno znowu ktoś posmarował… ech, ten mój brak wiary w ludzką myślność i rozmyślność, znów zyskał potwierdzenie!
Na razie najważniejszą wieścią jest przyjazd Jej Wysokości Księżnej Koronnej – bo to chyba tak się powinno tłumaczyć na polski, czyli Mary Duńskiej. Po co się spojawia? A wiecie, bo wyburzyli wszystko to, co kiedyś stało przy parkingu przy Hammershusie, wycięli drzewa, wypieprzyli masę natury, dali wąską, pierniczenie niebezpieczną drogę i stworzyli taras widokowy na skale i sklepiki oraz centrum rekreacyjne w skale. Nie no, pewno że architektonicznie to wygląda dla wielbicieli gatunku super, ale mi żal drzew i skał. I tych prześlicznych budynków… i tego hotelu, który tu był dawno temu… i tego domu, który też zniknął… i nic nie rozumiem.
Idę na plażę…
Może jakiś wodniak się wywali na śliskim kamieniu i poczuje chłód morskiej nietoni? No co? Taka tam rozrywka. Nagle się człek dowiaduje, że prawnie, przez kilka miesięcy pozasezonowych można spuszczać psy ze smyczy, ale te ułożone i nad którymi ma się stałą kontrolę… no i buba, jak cię coś pogryzie na piachu, masz przegibane. Bo jak udowodnić, że nie był dobrze ułożony do tego gryzienia?
Nie da się.
Zresztą, kto się przyzna do tego, że nie panuje nad zwierzakiem? Królestwo takiemu i konia!!! No weźcie… nikt się nie zgłasza?
No nic, trza jakoś żyć.
Może zbroja?
Zresztą, na te koronne odwiedziny zdałoby się jakoś odstawić, a kto powiedział, że jak baba, to nie może? Z tego co pamiętam są napierśniki i dla tych z większymi cyckami. He he he!!! Serio, to może być przydatne, chociaż kompletnie nieporęczne… no i tak bez konia? Może z aluminium? No nie wiem… może? Ale jak już, to chyba raczej należy iść z duchem przeszłych czasów!!!
Poza tym wszystkim, to świat szykuje się na święta, które tutaj obchodzi się jak zwykle rodzinnie. Czyli każdy siedzi sobie w domu, większość samotnie, zapija smutki i spacery uwzględnia i tak dalej. TV oglądają pewnie, ale wiecie, ze nie to kiepski znawca Tubylców. Ja ich widuję wyłącznie w przyrodzie… W sklepach oczywiście skąpe bardzo elementy wystroju wnętrza, kilka drewnianych zajączków, jakieś sztuczne kwiatki, doniczki z prawdziwymi… w rzeczywistości, to większość świętuje wolny dzień tyle. Czas na hobby… ekhm, bo to tutaj mus, mieć hobby. I lepiej, żeby to nie była twoja praca. I jak już, to najlepiej na sportowo i od razu szykuj się do tego killera maratonu, tudzież iron man’a. Innych rzeczy nie akceptują. Spacery i natura ino dla starszych. Czasem dacie się okpić fotografią, ale to rzadko… le ta sporadyczność świątecznych rzeczy, to coś dziwnie przygnębiającego. Już mnie dobiło w poprzednie święta… i choć tych nie obchodzę, to jakoś tak… dziwnie. Nie dziwota, że większość ludzi wyjedzie na jakiś urlopik w góry, tudzież ogólnikowo określane jako ciepłe kraje. A przecież miało być inaczej? Prosperity i t sprawy, Szwedzi w Warszawie, znaczy na Wyspie…
Dziwny czas, dziwne ciepło, dziwny deszcz…