Pan Tealight i Żałobny Trel…

„Najpierw usłyszeli dziwny dźwięk.

Coś jakby trące o siebie płyty, a potem coś metalicznego, kreda na tablicy wściekłej matematycy, dzwonki niewpadające w odpowiedni, wszelako melodyjny ton… wiecie, jak ten dźwięk, który sprawia, że gęsia skórka staje się waszą i na dodatek od razu jest w ziołach, przypieczona i posmarowana pomarańczą.

Potem usłyszeli drgania w powietrzu, jakby cząsteczki zimnego powietrza wpadły w dziwny stan, trelować. Wszystko jakby przytuliło się do tego dźwięku, w końcu zmieniającego się w melodyjny zaśpiew… przepełnionym żalem, bardzo mocno nasyconym kirem, słonością łez i wszelkim łkaniem. Ale nie rozumieli go, bo nie poczuli żadnego odejścia. Wszelakiego ześmiercenia, które przecież nie znaczyło tak do końca odejścia… które przecież rozumieli, które mogliby wyczuć.

A potem znaleźli skuloną Wiedźmę Wronę Pożartą i stertę przybrudzonego, topniejącego śniegu… i zrozumieli. No dobrze, może i nie do końca, ale… W dłoniach trzymała oklapnięte główni brutalnie pomordowanych ranników, a zęby miała zażółcone ich pyłkami. Oczy rozpalone wielkim obłędem, a cała jej postać trzęsła się i tak bardzo chciała się połączyć ze śniegiem…

Dopiero po pewnym czasie zauważyli, że na czubku zaspy siedziała Pani Zima i malała, kurczyła się, znikała, zanikała, mgliła się, jakby wymazywała się z powierzchni tego świata, jakby… jej czas znów nadszedł. Może i obie nie były tym zaskoczone, ale naprawdę… żadna nie chciała drugiej zostawić, więc Pan Tealight przyniósł kolejną śnieżną kulę i stworzył mały domek w niej, ośnieżony, i wtedy iskierka Pani Zimy wpadła do niej, by Wiedźma Wrona miała ją na zawsze…

…. a potem Pani Zima zniknęła…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

No topi się…

Dnie zmieniają się w dość dziwne, czasem mamy słońce, częściej nie… czasem w powietrzu tańczy śnieg, ale częściej jednak deszcz. Noce może już nie zawsze się mrożą, ale jednak wciąż w kościach jakiś chłód, czy coś? Dziś na przykład może znowu przymrozić, ale dzień ma być cieplejszych…

Musiało się raczej rozmrozić, bo w końcu przyjechała śmieciarka. Serio, u nas śmieciarze to ostatnio mega primabaleriny! I to takie z największym fochem. Po pierwsze dojadą jak im się będzie chciało. Po drugie worek nie może ważyć więcej niż dwadzieścia kilo, czego nie mam pojęcia jak zmierzyć, bo wiecie, worek jest w tym czymś z siatki metalowej i ma klapkę, a ja braki w wadze… no ale, z powodu śnieżnego kryzysu, który listonoszowi nie przeszkodził, po prostu koleś zostawił auto i z buta doręczał pocztę na zakopanych uliczkach, podobnie panie od gazet – ale to wiecie, kobiety, one zawsze znajdą jakiś sposób… takie jesteśmy. Nie znaczy, że dostaną kwiatka na 8 marca… choć w dzisiejszych czasach takie kwiatki to prośba  proces, albo coś…

Nigdy nie wiadomo.

Ale wracamy do śmieci. Ordnung przyszedł od jakiejś ichniej, na pewno samozwańczej i niekoronowanej królowej śmieciarzy, no wiecie jak wszyscy oczywiście rzecznika mają, w spódnicy, że mamy se wsadzić je w worki dodatkowe, a oni zabiorą wszystko… ekhm, choć drogi są przejezdne od tygodnia już, to oni sobie odczekali tydzień, więc choć mamy niewiele śmieci, to jednak nawet i my skołowaliśmy se worek i co… i oczywiście, choć nie wywalamy jedzenia, jednak jakoś, pewno to moja babska wina, zanęciliśmy dziką zwierzynę. Kurde!!! Niech mnie ktoś oświeci, jak to możliwe, by na Wyspie, która ma problem szczurowy wysoki, wybitny i bardzo pokrętnie silny, wzrastający… śmieci walają się pod domostwami? Oczywiście jak ci coś rozerwało worek to ci śmieciarze nie zabiorą śmieci i masz przesrane…

Chowaniec ganiał nasze po podwórku!!! Dzielny facet.

Śmieci oczywiście ganiał, nie szczury.

No ale dziś wzięli!!!

Ten foch czułam przez ściany obmywane skąpym deszczem. Serio… po prostu chciałam iść i przeprosić za to, że firmy pakują wszystko we wszystko, tudzież cokolwiek!!! No i wiecie, że w ogóle śmieci istnieją i choć butelek nie mamy, a i plastiku mało, szkło też do recyclingu, papier też… no wiecie, jednak coś leci do tego kosza. Nie da się kurde wszystkiego przeżuć.

Nie trawię celulozy!!!

Na razie spokój na tydzień.

Czy w piątek się pojawią, to tajemnica, którą może uda mi się odkryć jeśli tylko z nerwów, że zmuszam kogoś do bycia śmieciarzem, nie wywinę orła. Znaczy wiecie, nie kojfnę. No bo naprawdę!!! Jak śmiem!!?

Wpatruję się w szczątki śnieżne i żal mi ich… tak sobie topnieją lekko górą już zabrudzone… lekko już takie zleżałe, bardzo takie ubite. Patrzę na nie i się żegnam z nimi. Bez urazy, jestem mega wdzięczna za oną prawie tygodniową zimę, choć słonka mało było, prawie wcale i szronu, szadzi i innych tam też nie, ale jeśli chodzi o sopele, to znalazłam w swoim rozmiarze!!! Serio, takich gigantów, możliwych, bo domki u nas w sporej większości bardzo niskie, więc i stalaktyty i stalagmity i stalagnaty powstały… aż można zmierzyć im stratygrafię. Aż można… ech, niesamowite są nawet jak tak powoli sie skraplają, powoli bardzo, skąpią wody…

A teraz co?

Wiosna już?

Spod śniegu wylazły kwiatki całkiem niepotrącone. Znaczy wiecie, nieponiszczone, tudzież nawet nie gniecione. Odprasowane, tafla lodu zniknęła i tylko na murku dumnie pręży się, również topniejąc, popiersie na poły Andersena, na poły pierun wie jakiego dziwaka ze skąpą fryzurką z kawałeczków traw zeschniętych. Niesamowite, gdy tak człowiek z daleka patrzy, ale z bliska lekko creepy! Że też się komuś chciało.

Że ja o tym nie pomyślałam!!! Ech!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.