Pan Tealight i No spadło…

„Nie dało się tego ukryć.

Spadło.

Opadło.

Osunęło się na ziemię, dachy, miejscami jeszcze nawet na gałązki, pnie, ostatnie brukselki, lekko woniejące kapustki i pola zaorane i te zieloniutkie.

Pojawiło się.

Nie żeby tracili już nadzieję, ale też nie oszukujmy się nie było tego aż tak wiele. Ot oprószyło. Tak leciutko, niczym kucharka skostniały cukier puder, który nie ima się sitka i trzeba go trochę szorować. Ale potem… potem Wiedźma Wrona Pożarta postanowiła pójść tam, gdzie chodziła rzadko, gdzie się go nie można był spodziewać i znalazła pola zabielone i rowy i jeszcze one zaorania, i oczywiście wszystko inne…

Ośnieżone.

Piękne, zimne, niesamowite.

I drzewa nagie w oddali całkiem się niewstydzące swojej nagości, jakby naprawdę było im wszystko jedno, a może umiały się przeglądać w onej białości, miejscami błyskające, w niebieskości jasnej, w onych różowatościach…

I ta chata z balami drewna i te krzaki wciąż z owocami, które przytrzymując zmrożone kryształy zdają się je chronić przed upadkiem, ale jednak… przede wszystkim ta świeżość. Nietknięta. Cudowna biel. Niesamowita. Wcale nie taka zimna, inna, a jednak całkiem przejmująca. Budząca baśnie i opowieści.

Legendy…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Poradnik szukania śniegu.

A tak, należy w końcu wprowadzić coś takiego do obiegu, bo niektórzy na Wyspie potrzebują śniegu i tyle! Sorry. Po prostu. Połazić po nim, potarzać się nawet, zjeść trochę, a może i loda sobie walnąć? I wiecie co, w niedzielę się udało znaleźć go więcej, niż tylko to, co mam na trawniku. I to w dość zaskakującym miejscu, bo pomiędzy Gudhjem a Nexø. Zadziwiające to dlatego, że zwyczajnie teren górzysty, więc powinno wywiać, a jednak nie. Jadąc opłotkami było go nawet jeszcze odrobinę na choinkach i drzewkach wszelkiego rodzaju. Białe połcie, drzewne połaci, leśne połacie… Czasem tylko po prawej, czasem tylko po lewej, jakby jedni wykupili asygnatę na ośnieżanie, a inni nie, bo mają białego idealnie kucyka pony i wiecie, się im zabrudzi, czy co?

Ale… jeżeli chodzi o śnieg, to zwykle szuka się go namiętnie i podejrzliwie w Almindingen. Tam zwykle jest najzimniej. Tam są drzewa, które mogą go zatrzymać i atmosfera… ale jednak nie zawsze tam właśnie go znajdziecie. Bo zdarzyć się może, że lasy oprą się białości i tyle.

Odmówią!!!

Wtedy trzeba po prostu iść dalej.

Jechać dalej. Bo on może się skrywać w najbardziej dziwnym miejscu, miejscu, którego nie podejrzewalibyście o śnieżność. Miejscu, które uznalibyście za to całkowicie golutkie i tak dalej. Nie wiem jak to się dzieje, ale Wyspa sama decyduje gdzie i jak się zaśnieży. Gdzie i jak się bielą pokryje i jak będzie potem ją roztapiać. Ale… po tak wielu opadach trudno też z tą bielą żyć, bo przecież każda biel może być zmyłką, przykrywką dla głębokiej wody i nagle znowu jesteście mokrzy, ale nic to… znaleźliście śnieg i to jest najważniejsze. Teraz na kolana i zdjęcia cykać, jak się dobre światło zdarzy, bo i to się może zdarzyć. Naprawdę… jak dziś…

Szukanie śniegu to sprawa serca i duszy, naprawdę.

Jak ktoś jest tak porąbany jak ja na jego punkcie.

Bo plażowanie…

Ale ja chciałam na plażę.

Nie wiem dlaczego.

Bez urazy, pewno, że poczołgałam się trochę po niewielkim lesie, po iglakach oszronionych, po onych perełeczkach i kryształkach lodowych przyczepionych do gołych gałęzi. Po polach… dość mocno i wysoko noszących śnieżną pierzynkę. Bawiących się nią. A nad tobą błękit nieba i słońce idealnie wysokie i te pojedyncze drzewa i jeszcze te w oddali i ona nagość.

I jeszcze ten odgłos.

Kolejny stop to stara chatka.

Bo przecież te śnieżone owocki, te bele drzewne, te konary z poduchami, pierzynami, pnie, ta nietknięta powierzchnia, to wszystko… i jeszcze nikogo w pobliżu, choć potem się okaże, że w takie słońce wielu wyjdzie na dwór. Bo grzechem pewno nie wychodzić, co nie? Jedziecie nie do końca czarnawą drogą, śnieżność kończy się dookoła Nexø, ale potem powraca, jakby serio wolała tylko pola. Ale przecież jest jej trochę i w tych niesamowitych iglakach dookoła Dueodde. Jest jej trochę nawet na plaży, gdzie zdaje się być błękitna niczym upadłe niebo…

Nie wiem dlaczego to plaża mnie tak przyzywała, ale to światło, to lustrzane morze, te dziwne plamy wodnistości i ta trudność, bo całą drewnianą ścieżkę przed plażą pokryła woda. I to taka do kostek!!! W życiu tego nie widziałam. Widziałam późno wiosną wysoki poziom wody i żaby i skrzek, ale zalane wszystko i zamiast plaży, plamy wody, mierzeje, właściwie i baseny i nie do końca baseny, bo miejscami połączone z morzem… nagle wszystko znowu się zmieniło. I piękne to wszystko było z rudościami traw, śnieżnością i piaskiem i niebem, pojedynczymi chmurkami odbijającymi się w onej czystej nieruchomości wilgotności onych basenów.

Takie to wszystko niesamowite.

Piękne…

Wielkie muszle – jak na nas, kawałki drewna bardzo nieliczne, dopiero spotykane bliżej chatek i tych wszystkich zejść z plaży. Plaży właściwie naga, pokryta wyłącznie pojedynczymi pieńkami… wieżyczkami z piasku, rzeźbami natury, na czubeczku których kawałki drewna i kamienie… kładziesz się na onej zimności i robisz zdjęcia, bo to wszystko: ten błękit, lustrowatość, kształty na piasku, wieże z kamiennymi dachami, wietrzne pozostałości po korzeniach traw i baseny… to coś, co jest rzadkie, piękne i serio warte przewianego łba!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.