„Wiecie, no te kontrowersje!!!
Wielkie, wszelakie, wciąż się pojawiające dla każdego, biegnące w stronę każdego i wszelako się kłębiące. Nie wiedziałeś kiedy w ciebie to uderzy. Nie wiedziałeś, czy w ogóle, ani w jakiej formie. Po prostu niczego nie wiedziałeś. Mogłeś się spodziewać, ale pewności nie miałeś, żadnej. Nie dziwota, że bali się wszyscy, nawet ci magiczni mniej lub bardziej. Bali się o swoją reputację… nawet ci, którzy dawno ją już zgubili, zszarganą, podartą, brudną i zmamloną… Wiecie, może mieli nadzieję, że ją znajdą i odnowią. Nie takie rzeczy już się działy na tym świecie.
No i wszyscy wierzyli w cuda – mniej lub bardziej jawnie, mniej lub bardziej może i podświadomie… a w tym czasie przecież cuda miały specjalną moc i mnożyły się jak szalone. Wystarczało wstać wcześniej z taką siatką niby na motyle, ale uplecioną z włosów staruszki o bezzębnym uśmiechu i błękitno-wodnistych oczach, no i po prostu… złapać sobie jednego, dwa, a może i naście.
Ile się dało…
Ale tym razem chodziło o Mikołajów.
Ono wielkie zgromadzenie żyjące w podziemiach Sklepiku z Niepotrzebnymi. Razem z Panem Tealightem postanowili jednak nie odzierać tego czasu z jakiegoś „mikołaja” i po prostu stworzyć swojego. Nazwali go Lujdog. Co było dość logiczne i było nazwą wymyśloną przez Wiedźmę Wronę Pożartą… która to nazwa wprawiała ją w dziwacznie rechotliwy nastrój… A przecież wystarczało myśleć po duńsku. Naprawdę, nic w tym trudnego.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Obserwator” – … eh eh eh no. Po pierwsze tytuł, sugerujący w tym tłumaczeniu całkiem coś innego, po drugie oni nie do końca bohaterowie, po trzecie ten styl pisania…
A po czwarte?
Nie wiem.
Książkę zwyczajnie czyta się ciężko. Rozrzucona dziwnie fabuła, wątki, które splatają się wyłącznie linią krwi, dziedzicznością… w końcu nie wiesz o kim jes ta opowieść? Czy o ojcu, który jest złym rodzicem, o jego rodzinie, próbie odkupienia win? Czy o prześladowcy, który może wszystko, czy jednak o dziewczynie? Bo wszystko na raz jakoś tak męczy i więzi. Dziwnie gubi człowieka, nie pozwala się wczuć w emocje żadnej ze stron. A potem bomba na koniec i… właściwie o co chodziło? Odkupienie win? Zemstę? Jak można po czymś takim żyć względnie normalnie? Jak można? I ona niewiara w policję obecnie nagminną mi się wydająca jeśli chodzi o literaturę angielską.
Nie wiem…
Naprawdę nie wiem co myśleć o tej powieści.
W sklepach powoli znikają świąteczne produkty. Nie żeby ludzie wykupili, po prostu je chowają, więc jeśli jeszcze czegoś wam brakuje nie liczcie na PostNord, jedźcie, płyńcie, zdobywajcie co tam potrzebne. Albo błagajcie tych, co mają zamiar przypłynąć na Wyspę na święta. Sorry, sklepy nie zapewnią wam nawet podstawowych elementów czy to chodzi o wystrój, czy jedzenie. Tłok oczywiście, jak wszędzie… ale nic to, przecież to ten tydzień, tydzień przed…
Znowu będą śpiewy dookoła choinki, prezenty i jedzenie. Znowu spacery i ogólne lenistwo, albo nadganianie roboty, zależy kim jesteście. Znowu będą choinki, oczywiście tylko do 31go, więc na te też łapcie się póki są. Na szczęście wiatry trochę odpuściły, więc może nie odlecą do 24go?
Może?
Bo w końcu tutaj wszystko się zmienia w przeciągu sekund. Niczego nie możecie być pewnymi. Przykro mi bardzo. Wiatr może nadejść nagle, nawet gdy jesteście na spacerze, nawet gdy się go nie spodziewacie całkowicie, nawet gdy dopiero był i miał sobie pójść i zostawił kartkę, że nie wraca… Ale jeśli jesteście dość odważni, albo jak ja zdesperowani, spragnieni lesistości i wszelakiej dziczy, to możecie wpaść. I to dosłownie. Serio, jeżeli chodzi o spacery, czyli naturalną potrzebę Tubylca, jest źle. Jest trudno i całkiem niebezpiecznie. Nasycenie gleby błotnistą wilgotnością jest maksymalne. Wszystko wciąga, ciamka, miejscami woda na ścieżkach rozlała się w głębokie, szerokie jeziora i potrzebujecie płaskodennej łodzi. Inaczej nic z tego. No chyba, że lubicie kombinować jak ja i skończyć ślizgiem dupnym bocznym, wpadając w błocko…
Wiecie, każdy lubi co innego!!!
Ścieżki przybrzeżne się sypią i naprawdę je odradzam, te wewnątrz Wyspy przerażają nie mniej. Może nie skończycie w morzu, ale nogę skręcić można, a głupio tak w ten, ekhm, radosny czas, co nie?
Na śnieg nie ma co liczyć.
Smuteczek, ale nic dziwnego. Poza tym pamiętnym rokiem 2009 i 2010… śniegu mamy zwykle co na lekarstwo. Dlatego tak bardzo zaskakuje, że Wyspa dostała od Europejskiego Czegośtam dotację na wybudowanie wyciągu narciarskiego i tego tam całego ustrojstwa. Co jeszcze bardziej mnie szokuje, to to, że wyciąg ma działać wyłącznie w ten jedne – tak bardzo często jeden jedyny – dzień, w którym temperatura spada poniżej zera!!! Nie ma onej zielonej nawierzchni, po której pojeździć można sobie w inne pory roku, tudzież innych cudactw, które pozwalają na zabawy na nartach i innych tam jeździdłach. Sorry, nie znam się na tym, ale o tym zielonym wiem…
… więc jak to jest z tymi dotacjami? Są tylko śmieszne, czy ino dla znajomych znajomych oraz krewnych Króliczka?
Nie jeżdżę.
Narty nigdy mnie nie pociągały, więc na zawsze to pozostanie dla mnie tajemnicą. Podobnie jak wciąż rozświetlone pole minigolfowe pod kościołem w Østelars. Nikogo na nim nie ma, ale kilkadziesiąt lamp świeci się jak lotnisko dla Ufoków. A może potajemnie w podziemiach przeprowadzają tam jakieś eksperymenta? Wiecie, Wyspowe X-Files? Tutaj wszystko jest możliwe.
Przerażająco często…
Na razie rozejrzyjmy się dookoła.
Pola są zielone, zwierzątka często jeszcze po nich pląsają, ptaszki trelują, wrony przechadzają się po plażach nie zważając na wodę, temperaturą ni wiatery wszelakie, na fale i lekko woniejące wodorosty, ino im drinków z palemką brakuje, serio… władcy świata. Ogólnie mówiąc pogodzie bliżej wiosny, choć nie mówię, że ciepło. Oj nie… czasem jak zawieje… ale na razie przecież cisza. Cisza dziwna, cisza przed jakąś burzą. Jak zwykle, bo po ciszy przychodzą burze, nie lubią przychodzić tak po sobie, bo wiecie, odbiera to im moc sprawczą, no i durnie tak występować burzy po burzy… lepiej po ciszy, większe wrażenie robią wtedy na odbiorcach i fanach.
Ale na razie… cisza…