Pan Tealight i Zakręcona…

„Łatwy dostęp…

Wszystkim zawsze chodziło o ten łatwy dostęp. I to do wszystkiego. Do książek od razu w dniu wydania, do samochodów – kliknij i zapłać, a może go pozwolimy ci kupić, do jedzeń wszelkich, do dostaw, poczt, światów, do…

Wszyscy chcieli teraz, już i na pewno w tym momencie. Bo czekanie jest passe. Czekanie odeszło do lamusa, a lamus oczywiście mieścił się w Białym Domostwie. W Sklepiku z Niepotrzebnymi. I czekanie miało na imię Zakręcona. No wiecie, chuda dziewuszka z wieczkiem od słoika typu twist off przewiązanego pod brodą wstążeczką w paseczki lekko ludowe, może z Mazowsza? Może z okolic? A może jednak Kazimierz? Kto tam wie. Ważne było, że wianka nie miała, ale zakrętkę słoika na krótkich, poczochranych włoskach tak. I krótką sukieneczkę, bardzo letnią, często łataną i sandałki na wielkich, rozpłaszczonych stopach… lekko w typie Yeti. Bo w końcu najlepsze, najczęściej jest zakręcone, zabezpieczone, by… czekać.

Chyba, że ktoś w końcu cholery dostaje i ukręca szyjkę, no ale…

Dziewuszka cicha była i zamknięta w sobie i odmawiała wszystkiego. I przebrania, nowych ciuszków i jedzenia i magicznej pomocy. Odpychała nawet to, czego nie mogła widzieć… zmarniała po kilku tygodniach i ostało się ino to wieczko i kupka pyłku przewiązana wciąż wstążeczką w paseczki…

Jakby te paseczki były bardzo ważne.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Z cyklu przeczytane: „Wybór” – … no tak. Z każdą stroną człek sobie uświadamia, że coś jest nie tak. Że coś takiego już czytał, a jeśli czytał, to przecież wie, jak to wszystko się skończy, czyż nie?

No i rzeczywiście. Przez połowę powieści wkurzam się na autorkę, że tak kijowo prowadzi narrację. Tak, retrospekcje jakoś jej wychodzą, ale problem w tym, że coś nie gra. Że coś… no jakoś nie kuma. Nie klei się. Przecież przy chorej powinni być ludzie. Nawet po takim okresie, wciąż jeszcze powinni być przyjaciele. I lekarz, nie zaczynający od sedna? Eeeee… serio? Można to tłumaczyć stresem, który rzucony w twarz wybudzonej kobiecie mógłby ją dobić, ale przecież… ona to wie… więc dlaczego nie pyta?

No dobra, fabuła się nie klei, wiecie jak to się skończy, więc czytacie, by się upewnić. I trochę klnąc na tłumaczenie męczycie do końca. No dobra, może nie aż wielce męczycie, ale jednak powieść jest tak przewidywalna, że miejscami nudna. „Die already” – chciałoby się zakrzyknąć… wielokrotnie. Choć, z trzeciej strony może to wina korekty? A raczej jej braku? Tłumaczenia, sposobu pisania? Nie wiem, ale coś tu mocno nie gra. Tak naprawdę i do końca.

Można przeczytać, ale czy trzeba?

Pogańsko

No każdy ma jakieś pasje i problemy, co nie? Ale nie o tym dziś będzie, dziś będzie o naszej corocznej wycieczce w poszukiwaniu komercjalizmu i światełek… no bo jakoś większość Polski tak to określa. Ciekawe co byście powiedzieli bez tego? Bo wiecie, ja pamiętam ino ocet w sklepach. Mgliście, ale jednak pamiętam. Teraz podobno kryzys z wanilią wkracza, no ale. Jak nie ten kryzys, to inny.

Co nie?

Ale… oczywiście gdy człowiek planuje taką jednodniową wyprawę, to kupuje bilet wcześniej, bo na zwykły go nie stać. Nie ma wtedy wpływu na pogodę… a tę podglądaliśmy już od dwóch tygodni przed. I najpierw zapowiadali wiatr, a potem oczywiście piękną pogodę i na kilka dni przed już było wiadomo. Było wiadomo, że będzie przesrane. Dlatego przez większość nocy człek sprawdzał, czy promu nie odwołali. Nie odwołali. Odwołali za to przewóz psinków i kocinków… ale nie wiem jak odwołali, jeżeli pierwszym, co usłyszałam po zasiądnięciu na swoim ulubionym miejscu… było szczekanie psa? Hmmm? Rozgląda się człek po promie. Niby znajoma Leonora. Niby wiadomo katamaran. Niby znowu życzą miłej podróży, a już w porcie buja, kierowiec, znaczy kapitan informuje, że będzie ostro i…

W życiu nie było tak strasznie, a kiedyś widziałam jak Pomeranię zalewały fale po czubek. Ale to był wielki i ciężki prom, a to cudo choć zdaje się duże, jest jednak całkiem inne. I przeraża. Bujanie. To, że trzeba się trzymać i oparcia i poręczy i ogólnie lepiej się nie ruszać, i podstawić sobie woreczek rzygowy. Nie ma innej opcji. Trzeba mieć nadzieję, że jednak kapitan wie co robi i, że wpuszczą nas do portu. A bo tak się zdarzyć może, że dostarczą was w pobliże docelowe, ale potem zawrócą, bo do portu wpłynąć zwyczajnie nie można…

To musi być naprawdę straszne.

Bałam się.

Bałam się bujania, bałam się przechyłów, bałam się tego, że mimo tabletek i braku mdłości, to jednak mózg jakoś tak mi się przemieszczał w tej głowie. Jakoś dziwnie wpływał, jakoś szalał, nie trzymał poziomu, pionu i ogólnie zerwał się ze wszelakich uwięzi. To strasznie dziwaczne uczucie. Na promie strach nie kumuluje się w żołądku jak w samolocie, ale w głowie. Dusi cię dziwnie odgórnie.

Przeraża… strach przeraża.

Masło maślane?

Zaczynamy od Ystad…

Ale tylko na chwilę. Tylko przejazdem, bo najpierw Simrishamn. Musi być… Najchętniej sprawdziłabym najpierw czy ziemia się nie rusza po tym przepłynięciu kawałeczka Bałtyku, ale… może lepiej nie. Chcę spaceru mimo że pada, dość mocno i jakoś ma być nawet gorzej… ciemno, szaro, strasznie, ale gdzieś to mam!!!

Damy radę.

W końcu choinki są, jak tylko się wjeżdża tutaj. A w całej Szwecji oczywiście w każdym oknie świecznik – tak, ten trójkątny, albo coś innego. Ale też świecącego. Cudownie to wygląda. Przejazd przez miasteczko to baja. Miejsce na parkingu jest, w ICA ser z łosiem – najlepszy świeczki… ja piernicze jakie oni mają fajne świeczki, oczywiście robione dla nich. No i jeszcze na moje szczęście przecena na czadowy, czerwony kubeczek z krasnalem… a potem… wiem, jestem wieśniak. Jestem gorzej niż Indianin w Paryżu!!! Jestem ciemna masa, która nie wiedziała, że smaków Lindorów jest chyba z dziesięć. A pewno w USA to z dwadzieścia!!! Tutaj możecie wziąć na sztuki, na spróbowanie, te, których nigdy nie jedliście… Słodkie to takie. Lindorki perfekcyjnie nadawałyby się na choinkę. Taka choinka, to byłoby coś… Kolorowa, bo i żółte i zielone i czarne, czerwone, złoto i miedź i jeszcze limonka i niebieski!!!

Ktoś jeszcze nie ubrał choinki?

Może się zainspiruje?

Choć tak naprawdę cała Szwecja jakoś inspiruje. W dziwny sposób dwa kraje, tak blisko, jeden most… a żarcie nawet z McDonaldzie mają inne. W Szwecji dostaniecie rzeczy zdrowsze i segregację śmieci, a w Danii, wstydzę się to napisać, ale jest JEDEN kosz na wszystko!!! A to my mamy najwyższe cholerne podatki!

Nosz kurna!!! Ale nic… wracajmy do kraju, czyli drogą przez most. Wiejący, szary i dziwnie mroczny. Brrrr!!!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.