„Właściwie, to byli takim małym państwem w państwie, na Wyspie i na dodatek jeszcze dość mocno niemobilnym, jeśli można w ogóle uznać coś takiego jak państwo za mobilne w jakikolwiek sposób, bo nie lubili się ruszać ze swego miejsca… Znaczy… Tak naprawdę, to oczywiście wychodzili i przechodzili, przemykali się i łączyli w różnych światach. Ale kto to tam widział. Portali naćkane dookoła była cała masa, niektórzy to mieli i swoje przenośne, inni znowu mieli takie osobiste w swoich pokojach, pod łóżkami niektórzy, w szafach, szufladach czy mysich dziurach… ale jeżeli chodzi o ono zewnętrzne zewnętrze, to wiecie, raczej nie.
Oj nie.
Świat jako taki nie był płaski…
… może i Ziemia się taką niektórym zdawała, i zastraszająco wyznawców onej teorii rosło… poważnych wyznawców, ale chodziło o oną wielowymiarowość poza naszą codziennością. Tą odmykającą drzwi nocą tylko, albo wyłącznie o trzynastej… ekhm, wtedy, gdy otwierali sklep, albo tylko porankiem, albo… na hasło. Bez hasła, za palec u lewej nogi, za paznokieć, za włos… za myśl, wspomnienie, piosenkę koniecznie fałszowaną i jeszcze za liścik miłosny, pocałunek – o tak, te były specyficzne.
No dobra, było tego!!!
Ale jeżeli chodzi o wszelako pojętą, dostępną dla wszystkich, normalną wyględnie lub tylko względnie zewnętrzność, to jakoś nie. Mieli swoje władze wykonawcze, sądownicze i wszelako ustawiające w dobrej kolejności kubki w szafce, ale poza tym nie mieli króla. Oczywiście, mieli Przedwiecznego. Pan Tealight jednak zacząłby parować, gdyby ktoś określił go królem lub władcą ogólnym. Chyba tak naprawdę panowała u nich wymuszona silnie babskim terrorem łez, uśmiechów i smutnych minek… despotia, tyrania, wszelaka autokracja dyktatorska Wiedźmy Wrony Pożartej. Która chyba serio nie była tego sama świadoma. Była dla nich i pomocą i rozrywką i wszelakim batem, bożym biczem i nagrodą. Gdy się śmiała robiło im się lepiej, gdy dołowała, wszyscy zwiększali racje żywnościowe i opychali się cukrem w rozmaitych postaciach. I marcepanem, który na Wyspie występował w kopalniach.
Była dyktatorem… ale nie do końca tego, w czym specjalizowali się inni dyktatorzy. Oj nie. Ona dyktowała magię.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Market po średniowiecznemu.
Rok temu nie trafiliśmy. Ogólnie mówiąc informacje wiecie, są bardziej ukryte iż widoczne… ale były czarne owce. No same szatany i szatanice!!! No więc im nadal nie wybaczam. A o czym mówię, oczywiście o MiddelaldercentretBorhnolm. Od kilku lat urządzają julemarket. Pamiętam, że te wcześniejsze trwały co najmniej dwa dni, no i mieściły się w ogrzewanym, onym nowoczesnym budynku. I fajne rzeczy tam były. Cały ich sklepik, trochę drewna, kamieni… a potem spacer po grodzie. Teraz przenieśli się wyłącznie do grodu, co oznacza ciemności, dym i oczywiście bardzo dużo błota. Upaćkałam się po dupsko, co dla archeologa nie jest niczym dziwacznym, czy niespotykanym, ale jednak… czułam się jak wyrzutek. A przecież powinnam być NA MIEJSCU. No dobra, średniowiecze dawno porzuciłam na rzecz kamienia i brązu, ale jednak serio? Aż tak coby się na mnie gapić…
Ale tak bywa, gdy odwiedzającymi są przebrani pracownicy oraz znajomi pracowników i ci, którzy coś starają się sprzedać. I koniec. Serio… osobnik niezwiązany z oną grupą jest dziwadłem. Nawet kury na mnie dziwnie patrzyły i ten bidok święty Krzysztof, co mu twarz i nogi pobielały z zimna. Ano świątka se postawili w tym lub zeszłym roku… dokładnie nie wiem, bo zeszły rok przegapiłam. No ale przy braku informacji się zdarza. Może to jednak impreza ino dla wybranych… Gęsi nadal mnie nie lubią, owce są słodkie, ale to one trzy byczki – chyba, owłosione są, to wiecie, do końca nie wiem – z grzyweczkami, oj ten blondyn szczególnie, no mnie oczarowały.
Nie ma to jak natura!!!
Ale sam market…
Mieści się w środku i jest w nim to, co zwykle… NA SZCZĘŚCIE poza onym straszącym panem z harmonią. Ten to dopiero mnie do zawału przyprawiał dwa lata temu. Niestety nie ma już kamieni. Wiecie, zwyczajnych, tych naszych najpiękniejszych z plaż i rzek, które ślicznie wytoczone, przewiązane rzemykiem zdawały się skarbami… albo i tymi oprawionymi w srebro. Kopii też ino garść, trochę skóry, a poza tym oczywiście ceramika. Świetna, ale wiecie, nie dla mnie bidoka. A reszta… jak wełna i skóry. Misiek pluszowy ubrany w rycerskie łaszki na tle misiowej skóry wygląda mocno creepy!!! Ale cóż, taka jego pewno rola, co nie?
Wszystko spowijał dym.
Nie wiem dlaczego, ale chyba powinni przemyśleć wentylację. Bo tak jak jeszcze zadymiony piec, do którego wlazłam by uwędzić się na amen w imię fotografii wszelakiej powinien dymić, tak główna izba szara od dymu… oj nie. Przeczyścić wentylację, znaczy te tam dziury w sufitach. No sorry, ale jeżeli widać kable, widać, że ocieplacie całkiem nieśredniowiecznie kurnik, to jednak moglibyście też i pomyśleć o płucach onych bidoków tam siedzących. Może i to tylko cztery godziny – tak, TYLKO 4 godziny i tylko jeden dzień!!! Ale jednak dusi. I ten natłok przebierańców… Krewnych i znajomych Króliczka, którzy robili za sztuczny tłok… był krępujący.
Jak zwykle…
Czy spróbuję w przyszłym roku?
Nie wiem… może jak się dowiem kiedy otwarte? Bo serio. Jedyny plus tego wszystkiego to zwierzaki i jemioła, której szukałam. No i darmowość. W końcu wejście na teren za free, więc warto skorzystać!!! I choć może nic się tam nie zmienia, poza świątkiem, który okazał się by zaskakującym koszmarkiem… może?
A potem jeszcze Gaarden.
Wiecie, bardziej fancy.
Bardziej trendy, no i drożej. Ale… za to choinki mają tutaj tańsze.
A tak, mam już choinkę. No wiem, zuo i demony, co nie? Jak tak można nie ubierać choinki w Wigilię. Gorzej, jak można nie gotować jak popierniczony, sprzątać i ogólnie mówiąc się stresować tym wszystkim, no można. Szczególnie jak się popatrzy na ceny na tym markecie, to trzeba. Aczkolwiek, ponieważ sklepik w Melstedgaardzie też był otwarty można było znowu obejrzeć ono światełkowe coś z muzyką… bardzo lubię i obejrzeć czadową choinkę zrobioną z gałązek gołych, obwieszonych papierowymi wachlarzami i nibyaniołami.
Baja… ludzi niewiele, większość przyszła coś zjeść i wypić i jak zwykle… ale za to przynajmniej rzut kamieniem do domu, więc można wracać!!!
Dom zawsze najlepszy!