Pan Tealight i Wiedźma Uciekająca Niegdyś Młoda…

„Niegdyś była młoda.

Nie, że szczęśliwsza, po prostu łatwiej się ukrywała, nikt o nią nie dbał, nikt… no i wiecie, internetów nie było, a teraz… teraz była Młoda Niegdyś, ale wciąż jeszcze chodliwa. Czasem to aż nazbyt chodliwa. No tak zapierniczała, że serio nikomu się za nią nie nadążało, a nawet jeżeli, to przecież ta pogoda, te wiatry, te deszcze… ile można. Zresztą i po co? Istoty wszelako niepotrzebne, nietęskniące za potrzebnością gdzieś mają wszelaki eksesajz i inne tam dietowania.

Ale ona chodziła…

… i uciekała im gdy tylko się dało. Wymykała się, przelewała przez palce, łapy, płetwy i kopyta. Po prostu przenikała zasłony i woale, gdzieś miała granie i płoty, grodzenia, a nawet te kolczaste zasieki. Nie mogli jej upilnować, więc w końcu się pogodzili z tym, że ona będzie im uciekać i łazić, a oni będą czekać. Bo przecież ktoś musi na nią czekać. Co jest z ucieczki, gdy nikt na ciebie nie czeka?

Czy w ogóle wtedy zgadza się ona z definicją?

Czy jesteś uciekinierem, gdy nikt nie czeka, nikt nie szuka, nikt nawet nie zauważył, że ciebie nie ma? No nie chcieli jej wiecie, dać złej sławy, więc robili za tych, co czekają. Choć to wkurzało… ale z drugiej strony też było fajne. Ciepło, herbata w łapie czy pazurem wydrapywana Nutella ze słoika. Wiecie… coś robię, ale jednocześnie nic nie robię, prawda, więc o co chodzi? Ale nie żeby się nie martwili, choć ostatnio coraz mniej, w końcu i tak nie umiała latać – co do tego wciąż niektórzy mieli wątpliwości – a i pieniędzy na prom czy samolot nie miała… co do tego drugiego, to nawet gdyby miała, to po pierwsze wszędzie łazi bez dokumentów bo za ciężkie, a po drugie pieruńsko boi się latania tymi trumienkami, tubkami pasty czy jak to nazwać…

… czekali. A ona odchodziła coraz dalej i dalej. Wciąż była na Wyspie, ale jednak nie w tym miejscu, gdzie zwykle…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

Masz do wyboru.

Las, w którym połowa liści opadła, a druga połowa wciąż zielona, albo plaża. Co wybierzesz dzisiaj? Jaki spacer, przebieżka? A może i rozciąganie? Bo przecież możesz wszystko. Odłączyć się od świata i uciec. Nie musisz biec, nie musisz nawet udawać, że to dla zdrowia, możesz po prostu iść. Zaliczyć kilka fal, bo przecież zawsze cię złapią. Nie da się od nich uciec, szczególnie jeśli trafisz na takie miejsce, gdzie gnijące wodorosty przykrył piękny, biały piaseczek. Oj… wtedy powodzenia!!! Wpadniecie w to i buty do totalnego czyszczenia!!! Wy też. I to nie tylko do miejsca zabrudzenia, bo gnicie przesiąka przez ubrania do skóry i zostaje jako część waszych perfum…

Ale może nie plaża a droga?

Wiecie, pobocze?

Przecież mniej teraz ludzi jeździ, Turyścizna zniknęła, więc można. Da się. Może to? Albo ścieżka, choć ta mogła odpaść, rozmyć się i zniknąć, mogła po prostu, wiecie, rozpłynąć się w powietrzu, albo zamienić w coś czarownego i doprowadzi was do takiego miejsca, z którego nie da się już wrócić. A może nie będziecie nawet chcieli wrócić?

Las czy coś parkopodobnego?

A może takie zarośla, które włażą pod bluzę i koszulkę, plączą się i chcą cię w sobie zatrzymać na zawsze? Może coś w ten deseń? A może po prostu zostaniecie pod tą starą brzozą pochyloną nad rozłamem skalnym prowadzącym do morza i tak będzie najlepiej? Bo przecież idąc można się zatrzymać. Można też zostać na dłużej na którejś z ławeczek, które nie zostały rozmontowane. A tak, u nas po sezonie ławki się zbiera, te takie ruchome, a z tych z metalowo-cementowymi butkami ściąga ino drewniane belki. I sorry, ale se nie posiedzicie, nie poleżycie.

A może się nie zatrzymać?

W końcu możecie iść tylko w kółko, czyż nie?

Kiedyś wrócicie, ale co, jeśli nie będziecie wtedy już chcieli się zatrzymać? Jakoś seryjnie ostatnio zaczynam rozumieć pustelników. Tych prawdziwych, zamkniętych w sobie, jaskiniach, nawet siedzących na palach, czy małych, kamiennych pustelniach… to takie łatwiejsze. Może już czas…

Może i jesteśmy tylko snem…

Jest taka teoria, że jesteśmy snem i kiedyś Wielki Śniący się obudzi, no i znikniemy. Ale czy do końca? Czy na amen? Może tak naprawdę zamiast roić sobie tych różnistych bogów, to powinniśmy założyć Kościół Kołysanek. I wiecie, wciąż nucić? Jak nic tutaj by to przeszło, w końcu każde wyznanie ma otwarte drzwi i może se trzasnąć miejsce modlitw. Najczęściej w zwykłym doku, ale… frekwencja marna, więc…

… nie warto.

Zresztą Wyspa tego nie lubi.

Zazdrosna jest, więc lepiej wyznawać tylko Nią. I chodzić. I podziwiać. I cieszyć się nią samą. Nie mieć innych przed nią. Naprawdę. Szczególnie teraz to widać, gdy jest w pełni tylko moja. No sorry, tak się czuje, jak idziesz i nikogo nie spotykasz. Ni duszy żywej ni nieżywej. Bo wiecie i nieżywym lekko zimnawo, więc nie wyłażą. Ale za to u nas w sklepach w końcu zaczynają się pojawiać one świąteczne cuda, więc łapcie póki są!!! Bo ludzie biorą jak leci świadomi tego, że potem nie będzie. A jeszcze biorąc pod uwagę zamieszania pocztowo-dostawcze, to wisimy i leżymy… nawet nie kwiczymy.

Ale nic to.

Przetrwamy to.

Na razie Szwecja zamierza oskarżyć Danię, że ją wpuściła w maliny z tym wykupem Duńskiej Poczty i skonsolidowaniem jej z PostNordem. Bo wiecie, tracą na maska ciągle i mocno. Aż ceny podnieśli. U nas wiadomo, że poczta będzie dostarczana raz w tygodniu i tyle. Dziwnie będzie. Irracjonalnie, ale przecież co zrobisz? No serio? Co możesz zrobić? Protestowanie w tym świecie niczego nie daje. Wywalą ci od razu, że rozwój hamujesz, na niczym się nie znasz i durok z ciebie…

Czyli jak wszędzie, co nie?

Cały ten świat wkopał łeb w glebę i udaje, że teraz myśli dupą.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.