„No sprzedaż ciała to nigdy chyba nie wchodziła w rachubę, nawet jakby miało być na części, w młodości może i w całości, to wiecie… Tak naprawdę nigdy nie byłoby dostępne psychicznie i ogarniościowo dla wszystkich mentalnie niestabilnych… może tylko dla onych nadzwyczaj mocno specjalnych zwyrodnialców. Naprawdę specjalnych. Takich od krzywizn, zwisów, blizn i dziwnych pętli czasu, które sprawiały, że nie zawsze było wiadomo, czy to noga, czy ręka, czy sztuczna szczęka Pradziadka, o którego istnieniu Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki nigdy nie wiedziała. Takich, którym albo nie przeszkadzało, albo co bardziej chyba przerażające… wiecie, bardzo właśnie tego pragnęli. I tylko i wyłącznie tego.
Serio…
A już teraz i wiek nie ten, a te części, kurcze, zeszmacone jakoś. Wiecie, wszystko jakoś mocniej dziwne, mocniej porąbane, mocniej zawoalowane światami równoległymi i wszystkim tym, co zwane jest codziennością. No ale, czyż nie wszyscy się zmieniamy? Oj wszyscy… nawet chirurgia plastyczna nie sprawi, że czas się zatrzyma. Nawet jak ci ryj się nie rusza, to umysł…
O tak, ten jej sporawy i działający we wszystkich niemożliwych wymiarach, oraz możliwych czasem też, mózg można by przehandlować na coś ciekawego. Bardzo ciekawego nawet, ale kto by się odważył? No wiecie, kto by naprawdę był pewien swych pragnień, by go używać, tudzież chociaż jako relikwię trzymać… oj tak, pewno na relikwie by się nadawała, to dlatego Ojeblik – mała, ucięta główka tak ostatnio ryła w książkach i internetach wszelakich. Zaglądała w światy równoległe przez Bardzo Zbite Lustro i zastanawiała się nad religijną użytkownością Wiedźmy Wrony Pożartej. W końcu stworzyć teraz religię nie było czymś trudnym.
Zresztą…
… nigdy nie było. A religia od zawsze była doskonałym sprawcą finansowego dobrobytu. Albo nadmierności jaj, kur i gęsi. Tudzież krowiej tuszki, czy świńskiej, czy jednak wiecie, wszelako dzikiej. Bo przecież od zawsze ci kapłani, ci władcy umysłów, oni pastorzy, papieże i inne tam kardynalskie głowy, zawsze były dobrze ustawione. Taki szaman może miał gorzej, ale wiecie, jak się miesza uczciwość i religię, to raczej nigdy się na tym dobrze nie wychodzi.
I magię…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
A tak w ogóle… w końcu pochmurnie.
Wczoraj pogoda, jak to mawiali „drut”.
Mocne słonko, szaleństwo czyste, światło niesamowite, więc wiecie, leżę w lekko podśmiardujących już wodorostach, coby złapać oną morską jesienność… bo widzicie, w końcu morze posprzątało i zabrało stare wodorosty, a naddało nowych. Wielkie są niektóre, drzewa czy tez krzaczyska prawdziwe. Aż człowiek zastanawia się nad tym, co w głębinach. Widzieliście kiedyś mapkę dna morskiego dookoła Wyspy? Zachwycająco-spooky!!!
No więc leżę i myślę o tych całych głębokościach, o onych ogromnych lasach wszelakiej roślinności gdzieś tam w zagłębiach skał i innych tam jaskiniowatości. Myślę o onych potworach, bo przecież jakieś muszą być, inaczej wiecie, trochę byłoby to marnowanie przestrzeni! No więc… co ja robiłam? No leżę!!! Leżę i robię zdjęcia. Staram się złapać i to i tamto i wszelako jeszcze coś innego. Tak wiem, wszystko wygląda jak obraz, ale przecież o to chodzi. Nie chcę zwyczajowych zdjęć, nie chcę pozowanych mord… kompletnie!!! Chcę czegoś więcej. Nieba odbijającego się w glonach i glonów odbijających swoje barwności, o tego bursztynowości, czerwienie i żółcienie i w ogóle…
Piękne to, choć pachnie nie do końca.
Nawet wiecie, jak przewiane i przesztormowane. Jak już posprzątane i poukładane. Jak już morze się wzięło za układanie po wakacyjnym rozgardiaszu. Powoli zwijają mola, wiecie, żeby kolejny sztorm znowu ich nie zniszczył, to lepiej serio je zwinąć. Podobnie niektóre ławki. Może to i śmiesznie brzmi, ale przecież w zimnie i tak nie będzie nikt siedział, a i tak kilka stałych zostaje, więc wiecie, miejscowi wiedzą dokładnie co, gdzie i kiedy! A przyjezdni… może i Niemcy mogą cały rok od przyszłego roku, ale jak znam życie, to to wszystko się jeszcze zobaczy. Może mi się uda w końcu zobaczyć oną północ Niemiec? Całkiem fajnie tam było. Choć nie, przecież nie mogę nie mieć corocznego, nowego stenbuczka. No nie mogę.
Kocham je!!!
Listonoszowe sprawności fizyczne.
Trzeba to im oddać.
A już szczególnie po wczorajszej listonoszce w formie kostka lodu… serio, babka przyjechała w krótkich portkach, bez rękawiczek i to na motorku. Nie no… pewno, że było słonecznie i ślicznie, ale też i pizgało nieźle. A jeszcze ten pęd motorynkowy! Przecież no padnie nam kobieta!!!
Ogólnie mówiąc wiadomo, po krętych ścieżynkach i uliczkach jakoś tak im łatwiej. Biorą ono ustrojstwo między nogi, poczta do bocznych i przednich toreb… i gra gitara!!! Radzą sobie. Wdzianka mają śliczne, ale strasznie często je mieszają niezgodnie z pogodą. A może to takie wishful thinking? Wiecie, pragną ciepła, rozbierają się i wierzą, że magicznie wsio się rozciepli? A może uwierzyli pogodynce, która zapowiada na przyszłe tygodnie, że będzie nawet 15 stopni!!! Ha ha ha!!!
No zobaczymy, wtedy może uwierzymy.
Może!!!
Oczywiście w ferie byłoby cudnie mieć słońce, a nie jak przez ostatnie kilka lat same deszcze i wichury. Miło byłoby w końcu mieć coś świecącego, na drzewach wciąż jeszcze liście kolorowe. Wiecie, takie tam proste przyjemności. Niech już będą te dyńki, niech już będą te wszelkie straszydeła… niech już se będzie. Ale jakoś tego nie widzę, bo na razie zapowiadają sztorm kolejny i totalne urwanie głowy. Czując moje własne zatoki powiem, że całkiem możliwe, iż mają rację.
PS. Aktualizacja w sprawie ronda, mającego umrzeć drzewa i sztuki… Po tym jak obrażono zmysły estetyczne większej części Wyspy wyszło na jaw, że coś w stylu prawa i porządku drogowego odmówiło pozwolenia na postawienie owego cudactwa, zwanego u nas smerfowym domkiem, z powodów wiadomych. Że coś takiego sprawi, że ludzie będą włazić pod koła, że przecież to nie miejsce… ale zmienili zdanie. Tak, widać ktoś posmarował i tyle, więc zdaje się mi, iż coś dziwacznego tutaj się dzieje. Przecież kurde no, nic się nie zmieniło z cholerną sztuką. Nie stała się prześwitująca. Ja wam mówię, że tutaj jest jakaś wielka afera!!! Ciekawe kiedy wsio pyknie i wysypią się karniaki…
Pewno nigdy.