„Musi by taki, wiecie, niczym wzorce z Sevres…
… tego tam pod Paryżewem. To jest i on. Bazowy Potwór. Taki, którego modyfikujecie według swego uznania, takie już dobry, ale przecież nie będziecie się opierać wyłącznie na nim jednym. Taki… okay, ale jeszcze ząbki, uszka, jedno oczko i może w łapie, pokaźny oczywiście, rachunek? Albo włoski, lub zamiast nich te pająki i węże, węgorze i jeszcze kilka kleszczy wielkości pięści. Skaczących takich w formie zapinek wsuwek i wszelakich kokardek. I jeszcze… może tak odgłosy. Wiecie, łańcuchy jakieś i płomienie i jeszcze plucie kwasem, choć to podobno obłożone jakimś patentem jest, czy czymś…
Nie wiadomo.
Wszystko przecież zależy od nabywcy. Jak mawiali Starożytni Rzymianie: nasz klient, nasz pan!!! Chcesz kolorków, dostaniesz je, pięć diodek w tyłku, nie ma sprawy, ma się zginać i mieścić w szafie, pod łóżkiem, oraz w ścianach… da się zrobić. To tylko projekt wstępny. Można wyginać, można przycinać, można doszyć, dokleić, no wszystko z nim można, bo on taki spolegliwy.
… dość miał tego wszystkiego. Wiecie, naprawdę miał dość. Tego macania, tych nieprzystojnych dowcipów, no i jeszcze wszelkich ocierań się, a niektórzy, byście wiedzieli tylko, co oni z nim robili, a przynajmniej próbowali. Nim uciekł do Wiedźmy Wony Pożatej, by skryć się w jej Szafie Do Innych Światów. Postanowił poprosić o pozycję odźwiernego. Nie żeby był potrzebny taki osobnik, ale jak jest chętny, to czemu nie? Zresztą Wiedźma Wrona dostatecznie się bała Szafy, by mu na to pozwolić. I jeszcze na więcej oczywiście. No szkoda jej się go zrobił, gdy taki okrwawiony, w prawej łapie jakiś język, w lewej noga i wątroba wciąż świeżutka, wciąż żelaziwem tchnąca silnie, kapiąca, przybył pod drzwi Chatki i poprosił o azyl mocno religijno-polityczny. Nie mogła powiedzieć: NIE!!!
Zresztą, przy jego błagających, załzawionych oczach? Pierun wie, czy to od gazu pieprzowego, czy serio tak bardzo już miał dość wszystkiego, ale jednak. Dała się… nie mogła odmówić. Zresztą obiecał nie hałasować i ogólnie być właściwie niewidocznym, czyli tak jak ona sama, więc… chyba się polubią?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „ZOO” – … jak ja się naszukałam tej powieści. No za kija grzyba nie mogłam jej dostać, aż w końcu… i zaskoczenie, bo o serialu wiem nic. I zrozumienie, a już zakończenie tej książki… po prostu w końcu prawda!!!
Dobra, powieść jest niesamowita. Przeraźliwie prawdziwa, ludzka i dopracowana. Rzeczywiście gotowy scenariusz na film czy serial. Bo aż nie chce się uwierzyć w ludzką głupotę. Aż zwyczajnie się nie chce. To, że natura w końcu się burzy, buntuje, że wyraża to dosłownie i namacalnie, brutalnie i wrednie miejscami to jedno, ale poboczny wątek pewnej utopijności, ech…
… czy umielibyśmy?
Oto powieść kolejna o człowieku.
O tym, że takowy nie potrafi się zjednoczyć, a już w USA jest tak rozleniwiony i poszeregowany kasowo-klasowo, że łeb pęka!!! Oto kolejna historia o tym, że już przegraliśmy, więc serio, bawmy się. Bo długo już tak nie pociągniemy. Może nie będą to zwierzęta, może nie dziś, nie jutro, ale dążymy do zagłady. Strasznej i brutalnej. Bolesnej i dziwacznie wciąż ZASKAKUJĄCEJ.
Tak… powieść o człowieku. Człowieczeństwie. O homo sapiens sapiens, któremu jedno sapiens już gdzieś ucięło. Wspaniała. Przewidywalna, a jednak, do końca będziecie mieli nadzieję, zapewniam was. Bo też jesteście ludźmi. No, chyba że nie? Jesteście w końcu, czy nie? Zresztą, co tam, nie oceniam. LOL
POLECAM
Chyba chodzi o historię i jakąś etykę…
To musi być to, bo gdy sprowadziliśmy się na Wyspę, dzieciaki jeszcze latały 31go… ale teraz. Teraz już nie. No i tak serio, dziwne to trochę takie łażenie po mieście i pukanie/walenie w drzwi, do ludzi i domaganie się cukierków, bo jak nic nie dasz, to kurna w dzisiejszych czasach jak nic, to wpierdol. Znaczy psikus, ale kto może być tego pewnym? No wiecie, pierun wie jak to jest z tymi psikusami. Zresztą, Wyspa ma swoje łażenia, ale wtedy wprost chcą kasy, a ja udaję, że nie istnieję…
Oj pewno, jakaś, czyjaś tradycja. I kiedyś to miało sens jakiś, ale teraz? Tak serio? Jeszcze szczególnie w czasach, gdy każdy na coś uczulony i ogólnie cukierki to nie jest coś dozwolonego… spoglądanie na dzieci cieszące się z małych pudełeczek rodzynek, serio człowieka jakoś nie cieszy.
Naprawdę.
Ale dynie będą. Jak zwykle. Czy coś z tego wyjdzie, czy będzie pogoda? Czy wszyscy będą mieli wolne i czy zmarnują je na sprzątanie w ogródkach? Pierun wie. Jedno wiadomo na pewno, pogody to nikt nie przewidzi. Serio, kompletnie nikt. Nie wierzcie pogodynkom, ni telewizyjnym prorokom, Płanetniki działają nad Wyspą w szczególny sposób. Podejrzewam, że szukają człowieka, zaglądają mu w myśli, jaka mu się tam pogoda marzy i spełniają jego życzenie.
Pewno… ludzie podobni do siebie, więc wiecie, dopasują się do większej części lub mniejszej, ale jednak, nigdy nie wiadomo. Niczego nie można być pewnym. Ni słońca, ni burzy, ni wichrów. Niczego.
Na zewnątrz wieje i duje.
Malutka sroka grzebie mi w trawie… po prostu rąbany raj. Oczywiście trawa przycięta na przepisową wysokość, ale co do sroki, to nie wiem. Czy ona jest przepisowa? No wiecie, takie srocze normy europejskie? Może i srokom narzucili długość i barwę skrzydełek, układ dzioba, wszelakie odgłosy?
Na zewnątrz duje i wieje, i wiecie, cudnie się siedzi po drugiej stronie szyby. Dziś nie mam ochoty na tańce pod chmurami, na wszelakie się namakanie, oj nie. Nawet nie wysadzę tego, co mam. Niech poczeka. Może. W końcu trzeba się nauczyć bycia typowym Duńczykiem. Wiecie, zwalniającym, korzystającym z wszelkich udogodnień, otwartym w swym bólu wszelako i biorącym wolne w robocie na każde dziecko. Wiecie, ludzie się pytają, czy znamy Polaków do roboty, bo by z chęcią zatrudnili. Ekhm… a podobno niewolnictwo nie istnieje. He he he! Ech świecie, jakże się okłamujesz każdego poranka. Jakże prosto we własny ryj.
No dobra, zwalmy te moje refleksje na wszelką deszczowość. Ślicznie spływającą po szybach, krople łączące się w strumienie, jeziorka, stawy i wszelakie rzeczki. Pojedyncze pozostające pojedynczymi mimo tych wszelakich wietrzności, niedające się temu przymusowemu gromadzeniu. Takie niespływające. Zbuntowane. Pewno czadowo by wyglądały z choinką w tle, no ale… tak wiem, jako jedyny osobnik na świecie, ja od września zaczynam świętowanie!!!
A co!!!