„Świntuszy chyba raczej?
No bo serio, coby takie kształty robić? I tak to wszystko publicznie pokazywać? W WIELKIEJ formie? Wiecie, tak nad polami, między płoatkami i chatkami, przerzucać je pochylone, atakujące przez drogi i ścieżki, przez asfalty i bite trakty. Ponad drzewami, ale też i jednocześnie przez ich korzenie, przez pnie, gałęzie i liście, a nawet owoce, jeśli oczywiście je miały…
Zahaczał o otwarte okna, dobijał się do tych zamkniętych. Stukał do drzwi, używał dzwonków i kołatek, przycupywał na stopniach, przysiadał na poręczach i zabawiał się z każdym kwiatkiem. Zboczeniec!!! Lizał nawet ściany, muskał kominy i zabawiał się z praniem pozostawionym przez naiwnego golasa. Bo wiecie, mógł. Bo przecież kto miałby go zatrzymać? Zresztą nawet jeżeli, to jak?
Jak zatrzymać mgłę?
Ułapić, ucapić i zapakować w słoiki? Ale w weki, czy takie dopełniane wciąż i wciąż? A może jednak pudełka? Albo balony… wtedy wciąż by mógł je wypełniać i wznosić się, ale pewno robiłby wypustki, co nie? Ech, z nim to serio nigdy nie wiadomo! To trzeba zobaczyć, by uwierzyć. Te kłęby w kształtach dość anatomicznych. W dziwnie ruchomych wariacjach, doprawdy pornoistycznych.
Bo on taki czasem jest.
Nieskromny.
Bo wie, że nikt i nic nie jest mu w stanie przeszkodzić, a nawet, wiecie, zabronić mu czegokolwiek. Bo on jest siłą, która się rodzi i rozbi to, co chce. I wypełnia co chce i tyka, co mu się podoba. I w ogóle nie podlega jakimkolwiek ograniczeniom, jak już się narodzi, musi wybrzmieć do końca…
Po prostu. Są i takie siły w przyrodzie, naturze, magii…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Cena wolności” – … bleee. Serio, jeżeli ktoś się nie domyśla początku, środku i końca książki po pierwszych rozdziałach, to chyba czyta po raz pierwszy. Książka jest przewidywalna, nice product placement, a poza tym bohaterowie są… lekko mówiąc mocno kijowi. Pomijając fakt niedopracowania.
Książka jest przewidywalna, mimo akcji miejscami nudna i powtarzalna. Do tego spisana jak lekka reklama sprzętu do wszelkiego przesłuchiwania, podglądania i… Wiecie co, z jednej strony nasza bohaterka to prawdziwa heroska, ale problem w tym, że ona na Libertadę nie wygląda. Cakowicie. Jest zwyczjanie nieprzekonująca!
Naprawdę nie warto.
No dobra… podobno ma się trochę ocieplić, czy coś. Ja tam nie wiem, przecież w słonku wali nieźle i w ogóle. Naprawdę jest to przeprzyjemne lato, czemu wszyscy marudzą? Garść Polaków skarżyła się na wiatr, co to śmiał im w szprychy wiać, inni znowu jęczą, że nie traktuje się ich jak króli. No ja nie wiem. Jakoś Wyspa zawsze była tym miejscem dla tych na wpół dzikich. Niektórzy przybywają tutaj prawie od pięćdziesięciu lat i to na ten sam camping!!! I jakoś nie marudzą, więc o co chodzi?
Że starszym mniej luksusów potrzeba?
Nie wiem, ale w tym roku mniej ludzi w dziczy, mniej spacerujących, za to w spożywczym chyba niektórzy biwak niedługo rozbiją. Siedzą na minigolfie i nie chcą ni poznawać, ni odkrywać, dziwnie znudzeni, zblazowani. Przerażający mnie. Jakoś tak obrażeni, kompletnie niezadowoleni z tego błękitnego nieba, malw, kolorowych ścian… spokojności i lodów w sporych rozmiarach…
Wiecie co, nie rozumiem dlaczego. Może i dla mnie rzeczywiście najwyższym onym dobrem jest spokój i cisza. Zieleń, wszelaka dzikość, natura. Mogę podglądać bąki w malwach, jak przenoszą te pyłki na swoich łapkach i futerkach. Wiecie, niczym takie małe misiaki. Mogę spędzić godziny oglądając ich ciężką pracę. I to w jaki sposób potrafią postawić się wiatrom. Jak bardzo im zależy na tym, by no… zapylać i zbierać. A może zapylanie, to tylko produkt poboczny? I te malwy, które już powoli znikają, ale zamiast nich są przesłodkie kępki groszków – w większości pachnące, jarzębiny już gotowe na naleweczki, no i śliwki!!!
Wiecie, przechodzimy w owocowość. Ciekawe jak będzie z jagodami. Znaczy wiecie, tymi wielkimi, niebieskawymi o dziwnych, jasnych środkach, ale hodowanych tutaj. Czy będzie urodzaj, czy nie? Bo sucho pieruńsko znowu się robi, a na dodatek jebane mrówki mnie atakują! Zeżerają mi roślinki, spotkaliście się z czymś takim?
Obraziłam się na nie!!!
Ponieważ miałam doła mega, bo wsio mi wykupili, wiecie, u nas sierpień, to już przeceny i koniec sezonu… wybrałam się w końcu do Bülow, do jej szklanego emporium. Wiecie, onego miejsca w Svaneke, gdzie możecie sobie wybrać szkiełko, nakleić na nie cuda wszelakie, a potem to wypiaskować. Oczywiście poszłam w misie polarne. Następnym razem chcę koniecznie domki z gwiazdkami!!! Hihihi… no mówię wam komiczna zabawa, ale jak się wam łapy nie trzęsą i traficie na moment, w którym nie będzie wielkiego natłoku ludzi. Zresztą i tak większość chyba woli paciorki. Szklane w większości, w rozmaitych, niesamowicie czadowych kolorach… macie takie rureczki pocięte, albo gotowe gwiazdki i serduszka. Siadacie w ciszy przy drewnianych stolikach, z tyłu zieleń za oknem, po lewej półki ze szklanymi pojemnikami, a wy sobie pleciecie co chcecie. Może coś na rękę, może coś na szyję? A może jednak coś gotowego… nie, w końcu największa zabawa to wybieranie szufeleczką tych paciorków.
No po prostu baja, jak ktoś lubi te klimaty.
Ja poszłam w świecznik. W polarne misie… naklejanie to jednak jedno, potem sami sobie musicie szkiełko spiaskować. Wzięłam niebieskie, wiecie, tak niebieskie jak one lodowce Grenlandii. Może i misiów troszkę zbyt wiele, światło więc jest bardzo jasne, ale człek wiecie niepieniężny, więc chciał wykorzystać wszystko. Pewno, że wolałby pokombinować i może kiedyś będzie go stać, ale jednak na razie miał ograniczone fundusze. A nalepki drogie pieruńsko.
I raczej niemieszane…
I wiecie co, powiem wam, że warto.
To taki powrót do dzieciństwa, zabawa, no i miejsce, gdzie światło czasem jest niesamowite i serio można cyknąć cudne foteczki! I mówię to ja, osobnik, który jednak nie przepada za szkłem. Ale to takie grubiutkie, masywne, porządne… może pożyjemy razem długo? A może następnym razem poszalejem?
Hihihi.