„Właściwie od powrotu Wiedźmy Wrony Pożartej wiele się działo i codziennie przybywało nowych delikwentów w Sklepiku z Niepotrzebnymi… Wiadomo – lato. Czas porzucania starych miłości, czas nabywania nowych, czas wywalania przeszkadzających mioteł, złamanych stopni, nienaprawiania związków, wszelakiego sięźleprowadzenia. Olewania starych, pragnienie wyłącznie nowych i wszelakich zmian, które nie zawsze były dobrymi pomysłami. Więcej… najczęściej były najgorszymi pomysłami, błędami wspominanymi przez lata i wyrzucanymi sobie, tudzież przez innych, zawsze prosto w nigdy niezamykające się rany…
Lato nadeszło i wszystko oczywiście się zmieniło. Nadszedł czas, w którym nikt ze Sklepiku nie wiedział jak i co ze sobą zrobić. Dookoła szwendała się Turyścizna, głupio było pokazywać się im, obcym, w swoich doskonałych, ale jednak atypowych pozach i cielesnościach. Chowali się. Oczywiście chowanie się nie odbierało Księżniczkom i Królewnom możliwości spalenia się na węgielki, tudzież innym picia chłodzonych drinków tyle, ile się dało… w końcu w ukrywaniu mieli największe umiejętności i najwyższe poziomy mocy. Ale… i tak się bali.
Nie czuli się sobą…
Chociaż czasem, może to i dobrze?
Może chodziło i o to, by Wyspa od nich odpoczęła? W końcu była pewna, gdzie ich znajdzie, że nie będą się rozłazić po całym obszarze… wiecie, no czasem lepiej wiedzieć, niż natknąć się na dziwne zabiegi osobników niepotrzebnych… Ale te hałasy? Bo widzicie, coś wydawało dziwne dźwięki od początku nastania Lata i nikt i nic nie wiedziało o co i komu chodzi. I dlaczego tak dźwiękuje…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Sanktuarium. Rozłąka” – … drugi tom. Kolejna część. Znowu świat, w którym Strażnicy są jedyną nadzieją, a jednym z nich jest Lela.
Lela i Malachi.
Jedni nazywają to paranormal romance, inni znowu powieścią fantasy, czy YA z elementami paranormalnymi. Jednak pewno wszyscy się zgodzą, że to przede wszystkim przygoda. I walka. I nagła dorosłość. Uzmysławianie sobie codziennie, że można więcej niż inni równolatkowie, że nagle szkoła to taka spokojna sprawa.
Z całkiem mało istotnymi dramatami.
Trzeba przyznać autorce, że potrafi zaintrygować.
Potrafi dopracować i świat i bohaterów. Potrafi być odmienna od innych pisarzy YA. Potrafi… wciągnąć nas w akcję. Naprawdę warto dać się jej porwać niezależnie od tego, czy chodzi wam tylko o miłość, czy jednak o świat, który nie do końca jest taki jak ten, który możemy odnaleźć wokół siebie. Fine naprawdę umie pisać. Umie podejmować trochę inne tematy, potrafi zaryzykować.
Warto.
Lato.
Właściwie no lato, tak?
Truskawki, młode ziemniaczki, zielone śliweczki na gałązkach. Listki cudownie żwawe i żyjące. Wszystko jest takie jeszcze niezmęczone słońcem, chociaż w dzień potrafi przypalić. Na szczęście względnie chłodne na razie noce sprawiają, że daje się wytrzymać. Nie wiem jak to tłumaczyć, ale rośliny zaczynają uciekać od słońca. Nagle wszystkim jakoś lepiej w cieniu, wystawienie czegoś na zewnątrz sprawia, że roślinka niknie w oczach. No chyba, że w cień… ale wiecie co, najlepsze są te choinki, co to całkiem zdechły, no serio zrobiły się totalnie brązowe, a teraz… teraz wypuszczają zielone odrosty. Jakby odżywały. Jakby dostały pozwolenie na bycie nową maskotką Nadziei.
Cholerniczki.
Zapowiadają opadnięcie nieba, rozstąpienie się wszelkich bram niebiańskich… czyli wiecie, deszcz. Ciekawe, czy im się sprawdzi? Bo rzadko trafiają. Bardzo rzadko. Wyspa sama decyduje czy chce mokrości, czy nie. A czasem, po prostu chyba przysypia i ma wszystko gdzieś. Tak jakoś mi się ostatnio wydaje, że naprawdę sobie odpuszcza. Święte kamienie ponownie naznaczone monetami zdają się wciąż jeszcze domagać krwi niewinnych i tłuszczów nasyconych, ale kasa chyba im wystarczy. Ciekawe, na co ją wydają? Jeden ma blisko do Netto. Czy idzie tam po kilka piw i parówki? A może lody w obniżonej cenie? Bo chyba nie pizzę? Chociaż, ten kamień pachnących pieczonym chlebem może i sam umie robić za mikrofalówkę? Niczym one wodotryski wszelakie i fontanny w sławnych miejscach, u nas kasę i inne dobra wszelakie lub żywność, zostawia się w tych samych miejscach, co wieki temu. Cudowna chronologiczna wieczność stanowisk archeologicznych.
I te stokrotki…
Wiecie, trawki dość niskie i pola stokrotek dzielnie pochylających głowy, gdy objeżdża je kosiarka, a potem podnoszące się znowu. Są takie niewinne. Takie fascynująco proste, normalne, zwyczajne, jak kiedyś… gdy robiło się w nich wianki.
Lekko śmierdotliwe.
Czerwiec mija jak szalony.
Człek się nie obejrzy i już będzie zima. I kolejny rok. W jaki sposób to wszystko tak pędzi? W jaki sposób to zatrzymać, lub chociaż spowolnić? A może jednak nie powinno się tego robić? Może wszystko ma przeminąć szybciej? Ludziom puszczają nerwy, wszyscy mają dość tej całej terrorystyczności… wszystko stoi na rzęsach. Na dodatek te wszelkie najazdy Rosjan sprawiają, że ludzie panikują mocniej. A przecież zawsze się ich bali, bardziej niż Niemców. Tutaj to Rosjanie widać są uznawani za większych najeźdźców. Dziwne co nie? Ale wytłumaczalne historycznie.
Zieleń dookoła stała się pełna i przestała już być oną cudowną, flirtującą ze wzrokiem świeżością. Jest teraz dorosła. Dziwnie nudna. Nie no… pewno, że las to wciąż miejsce, w którym serio możesz się wyluzować, ale jednak ta zieleń zaczyna człowieka napastować. Jakoś tak więzi, nagle utrudnia oddychanie i jest wszędzie. Na drzewach zasłaniając widok, na drodze, na poboczu w postaci wysokich traw. Jakoś tak czaruje człowieka, hipnotyzuje go, sprawia, że naprawdę nie można myśleć o niczym innym.
Tylko ta zieleń.
I nic więcej…
Jakby wiecie, wszystko się już nasyciło. Młode wróblęta wlatują do domów, oblatują jadalnię dookoła i wylatują na zewnątrz niezafscynowane ludzkim umeblowaniem. Wrony mają się super, podobnie mewy, choć ostatnio jedne gonią bardziej drugie, a i podobno jakieś wojny zajęczo-krukowate zaczęły się na polach.
No cóż.
Natura…