Pan Tealight i Ciocia Poteściowej…

„Ale…

Ale on nigdy o niej nie mówił. Widzicie, kurcze, no nigdy. Zresztą, gdyby nawet, czy by uwierzyli? Przedwieczny z rodziną?

Serio?

Nie no, tego jeszcze nie grali!!!

Przecież to nie miało kompletnie sensu, dlatego, gdy Wiedźma Wrona Pożarta zauważyła już ze ścieżki niską, lekko korpulentną panią w chusteczce w kwiatki, spódnicy do połowy łydki w zgrabnej szarości, oraz sweterku w drobne, niebieskawe kwiatuszki… poczuła nagłą potrzebę odwrócenia się i ucieczki w jakiekolwiek nieznane. Serio, jakiekolwiek!!!? Czy jakieś jest chętne?

Proszę?!!

Helloł!!!

Żadne nie było, więc od razu starsza pani zauważyła Wiedźmę i wyruszyła dziwnie wrednie dziarskim krokiem, przytwierdzając ją samą do powierzchni, machając dłonią. i coś tam krzycząc radośnie. Może i istniały siły, które były zdolne uratować naszą bohaterkę przed tym losem, który już się dla niej rozpisał, może i były siły, zdolne wydobyć ją z onego odrętwienia… ale chyba same były za bardzo zaintrygowane tym, co się działo, by cokolwiek zrobić. A może i zwyczajnie wredne były i chciały się dowiedzieć, co będzie dalej, gdy jedna ułapi drugą. I ściskać zacznie wspominając, że potomek jej o niej opowiadał, że wszystko oczywiście jest dla niej tak radosne…

Za oknem Białego Domostwa unosiła się głowa Przedwiecznego Pana Tealighta, Przesilnego, właściwie Wszystkomogącego… który z przerażenia ściskał tylko Ojeblika w miękkich ramionach i cieszył się, że nie ma oczu.

Choć widzi… widzi swą Wiedźmę zaskoczoną, wziętą w niewolę, zasypaną pytaniami, drążoną i wyciskaną, męczoną i obieraną z każdej dostępnej skórki. Ale cóż może zrobić. Przecież boi się narzuconej mu przez Wszechświat pociotki. Tej, która podobno z jego krwi, ale przecież no jakiej? Jednak pamięta ją od zawsze. Straszną, przerażającą, przeraźliwie pomocną, ciepłą i piekącą babeczki. No niczego jej nie można zarzucić, a jednak trzęsiesz gaciami, jeśli je akurat masz na tyłku…

… a teraz i Wiedźma?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1381

Z cyklu przeczytane: „Król Węży” – … okładka obiecuje wiele. Ale też i to, co już było. Młodzi ludzi szukający spokojności, dziwne miejsce i ich rodzice, które nie dorośli do swej roli. I autor, który jestpiosenkarzem i kompozytorem. No jak nic, to się musi udać. No musi!!!

Dill, Lydia, Travis, Nashville i całkiem inny świat. Znaczy inny dla nas wychowanych w takich, nie innych regułach. Dla nas z blokowisk czy domków jednorodzinnych. Dla nas z Europy. Wiecie, ludzi, którzy nie mają kaznodziejów na każdym rogu ulicy… choć czasy się zmieniają. A dokładniej pastorów od węży, którzy są też ojcami, za więzienną bramą. On chce być muzykiem, ona pisze, Travis… pracuje i unika ojca.

„Wiele osób wiedzie zwykłe życie i nie ma w tym nic złego. I jest w tym godność, bez względu na to, co ty o tym sądzisz.”

Ale czy musimy być klonami swoich rodziców?

Czy możemy dokonywać wyborów?

Czy powinniśmy zrobić wszystko?

Pycha to, czy odwaga?

Dobra powieść.

Niesamowita i świetnie napisana. Mocna, brutalna miejscami, prawdziwa. Z jednej strony dzieciaki mają takie same problemy jak inne: szkoła, rodzina, nadzieja, seks, dojrzewanie… ale z drugiej, to całkiem inny świat. I jeszcze więcej pytań. Czy młodzi mogą wpłynąć na równolatków? Czy warto zmieniać innych? Czy bycie szczęśliwym to grzech? Czym jest grzech? Czym jest miłość?

Czym jest śmierć?

Poważna, wstrząsająca, poruszająca.

IMG_5765

A tak się wkurzają Duńczycy.

Co prawda nie u nas, no ale jednak… jak trzeba być powalonym, by baziać naturę farbkami? No serio zwykłymi farbkami. Rozumiem sztukę i wszelakie jej przejawy, ale nie mogli se ukręcić farbek z buraka? No i jagódek, jak to drzewiej bywało? Nie no. Pewno. Bo po co. Bo przecież to o wiele więcej roboty, czyż nie? Bynajmniej jazgot się podniósł. Może w końcu Duńczycy też zaczynają rozumieć, że dla sztuki nie można poświęcać tego, co już nią jest? No wiecie, drzew, krzewów.

Tych fajnych chwastowych kwiatków?

Co jak co, ale świadomość ekologiczna w narodzie kijowa. Ale oczywiście, że Dania to najbardziej ekologiczny i hygge świat. No przecież piszą tak w książkach, gazetach i tak dalej, więc musi to być prawda. Musi, co nie? Głupio tak ją zburzyć i zwyczajnie rozmemłać w tlenie i azocie, ale jednak… prawda jest taka, że wszyscy dbają tylko o siebie. Poza panią, co zajmuje się jeżami, to świetna babka. Mieszka ulicę ode mnie i wiecie, wszelkie ranne, czy też zagubione jeże przywraca do życia – mam nadzieję, że nie w nekromancki sposób, no i potem pozwala im zwyczajnie sobie potuptać dalej. Bo przecież u nas jeże to takie zwierzaczki dość domowe. A dokładniej ogródkowo-trawnikowe. Kochane są. Aż by chciał człek przytulić i pogilgać te słodkie łapki i brzuszeczki, ale no kłują. No i wiecie, nie wiadomo czy chcą, więc…

… więc tylko się na ciebie panie jeżu popatrzę. A co. Chociaż czekaj, panie, czy pani? Nosz kurna chatka na łapce koguciej, jak się rozróżnia onego jeża od onej jeżyny? Znaczy wiem, są strony w internetach, a i na fejsie są, ale tak wprost mam mu tak, no nie wiem. Jakoś tak kurcze niezbyt ono gwałcenie prywatności mi leży w charakterze. Zresztą, czy ma to znaczenie? Popatrzę sobie na oną fascynującą gadzinę, ona popatrzy na mnie i taki będziemy mieli wymian. Może i się pośmieje z dziwnego dwunoga? Ja bym się pośmiała na jeża miejscu.

Serio.

IMG_1473

Wieje…

Na Wyspie wiatr jest wolny. Tutaj w ogóle nie ograniczają go wysokie budynki, czy jakieś dziwaczne tablice stawiane przez ludzi. Ponad 20 na godzinę jeszcze nie sprawia, że chodzisz po ścianach, ale już czujesz się jak przy anginie. W głowie coś huczy, łeb puchnie, mózg nagle zwiększa swoją objętość i czuje się trochę jak na morzu. Świat faluje. Wysupłuje z doniczek roślinki i rozwala je, by potem plastikiem grać sobie w piłkę. Jeśli chcesz złapać roślinkę, to się pośpiesz, bo inaczej odleci.

Bez biletu i paszportu…

Tutaj wiatr bawi się tak jak jemu się podoba. Nikt i nic nie jest w stanie go ograniczyć, czy tym bardziej zatrzymać. Możesz wejść w dolinę, schować się za skałą, ale i tam cię powiew znajdzie. Zbije się w wielką kulę… o tak, te gigantyczne kule powietrza są najgorsze. Nagłe. Ni z tego ni owego, bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnej ciszy przed burzą, wali taka kula w ściany i dach, łopoce szybkami, burzy bez. Dźwięk jest przerażający. Nie tylko boisz się, przestraszasz jak to zwyczajowo, po człowieczemu bywa, ale coś gdzieś tam w środku ci się przewala. Coś się nie zgadza. Coś nagle się zmienia. Coś… jak najbardziej boję się. I tak, jest to ów atawistyczny strach naszych przodków, którym nauka ni bogowie nie wyjaśnili dlaczego. Tylko czemu ja go czuję? Przecież choć trochę nauki liznęłam, a wciąż jednak jest we mnie aż nazbyt wiele pierwotności.

Wieje…

Niestety wiatr nie przyniósł deszczu. Wprost przeciwnie, wszystko coraz bardziej wysycha, wszystko coraz bardziej marnieje. Niektóre rośliny już przeszły w stan kwitnienia, choć powinny dopiero za miesiąc, jakby wiedziały, że mogą nie zdążyć. Kurcze blade, niedopieczone i niekurkumowane i w ogóle marne, może i lata nie będzie? No, jakby co to se popływałam. Co prawda zgubiłam ukochane wisiorki i dół mój się pogłębił, ale nic to… pływałam. Jeszcze nigdy nie robiłam tego tak wcześnie. No serio, wiecie, niby przed Kupałą się nie powinno, no ale ze mnie nawet poganka pogaństwa. Nie da się mnie zreformować. Ni kija!!! Znaczy fallicznego przedmiotu ni!!! LOL

IMG_1434

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.