„Pan Pierdolton ma na sobie lycrę.
Dużo.
Właściwie cały jest zapakowany w tworzywo generujące smrodliwy pot i pierun wie co jeszcze. Naprawdę, to nie do końca jakiś sekret, czy coś, niektórym wydaje się, że one zapachy i aromaty się uczłowieczają, albo ualienowują i tworzą własne, inne światy, galaktyki i takie tam, gdzie są jednorożce i słonie z trąbami w miejscu ogonów. Gdzie mieszkać można ciągle w łóżkach i oczywiście półdupkami klaskać w ramach seksualnych podniet. Na dodatek, zakłada chyba to wdzianko z golfikiem przez głowę, bo nigdzie nie ma zippera, więc nagle człek zaczyna się zastanawiać, jak on sika i nie może przestać? Niby facetom dziurka starczy, ale jednak…
Jak?
Wiedźma Wrona Pożarta spoglądała na niego i wiedziała, że jest to coś, co ją bardzo przeraża. Zarazem fizycznie, jak i psychicznie, namacalnie i osłuchowo. Może ma inne strachy zajmujące pozycje w pierwszej piątce, ale chudawy facet, chociaż z brzuszkiem, w prawie całości zapakowany w coś, co go dusi i wygląda jak nastolatka lecąca na miliony starego dziadka… jest złe. Po prostu odrażająco, straszne i w pełni złe. Zasługujące na piekło od każdej z religii jednocześnie. Bo przecież… no dobra, bieganie jest fajne, rower też, ogólnie fizyczność potliwa jest super, ale można ją uskutecznić też usuwając pół kilometra darni w ogródku, a nie łazić w ometkowanym i otagowanym znajomo wyglądającymi literkami wdzianku.
Jego ubogie słownictwo pozwoliło mieszkańcom Białego Domostwa – właśnie mieli zajęcia w Kąciku Czytelniczym z duchem Rozważnej i Romantycznej – zrozumieć tylko tyle, że ma na imię Pan i tak należy się do niego zwracać, a poza tym, dobrzy są tylko ci, co biegają i puszczają foty na Fejsa z tej okazji. Inni to plebs i odpady ododbytnicze, wszelaka rasa mniejsza, totalnie niedorozwoje i dziwadła nie znające norm moralnych. Nie mające pojęcia o cywilizacji i rozwoju człowieka – ślepy widać był na wszelaką nieczłowieczość, która go otaczała. Zadufany w sobie, spocony dupek zaraz wytknął też Ojeblikowi brak nóg, Wiedźmom z Pieca tuszę, a Księżniczkom i Królewnom nadmierną bladość…
I gdy tak mówił, a we wszystkich rosła wściekłość pojawiła się Latająca Krowa i go obsrała. Zwisające z placka piękne farfocle zdawały się powiewać na wietrze, zapach w końcu powrócił do normy i ogólnie mówiąc znowu zaczęło być względnie pięknie. Jednak jedzenie kisielu sprawiło, że krowie placki nie rozpadały się, a raczej obwijały dookoła ofiary… jak miło. Wiedźma Wrona od razu puściła stosowną fotę na Fejsa. A Pan nagle zmienił się w to, czym zwyczajnie był, czyli kupą gówna.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Świat bez ciebie” – … koniec. Ostatni, czwarty tom serii „Między wierszami”. Opowieści o parze, która przeszła przez tak wiele. O sławnych, bogatych… a jednak dziwnie zwyczajnych i skrzywdzonych.
Są razem, ale tylko przez chwilę, bo przeszłość dopada Reida po raz kolejny. I tym razem on jest gotowy się z nią zmierzyć. Tym razem to nie tylko opowieść o dwójce, ale czwórce osób, które w jakiś sposób muszą odnaleźć wspólną, lub tylko swoją drogę. Reid, Dori, Brooke i River. Czy miłość jest w stanie w końcu zatryumfować? A może trzeba będzie porzucić sławę właśnie dla niej?
Nie, nie jest to moja ulubiona serii Webber.
Po prostu.
Bogate dzieciaki i ich problemy, czasem wydawało mi się, że najłatwiej byłoby zdzielić jedno i drugie po łbie i przypomnieć czym naprawdę jest życie. Dla czego i dla kogo warto je zmieniać. Warto o nie walczyć… ale doceniam pracę, a już ten ostatni tom przyniósł tak wiele bólu i rozważań na temat owoców miłości, że zrekompensował mi poprzednie. Pewnie, to wciąż opowieść YA. Ale jednak w tym tomie, to też przypomnienie dla tych trochę starszych, jak trzeba żyć.
Jak warto postępować. I co jest najważniejsze!!!
Niczym dwa stykające się trójkąty drewniane, na małym pagórku. Niczym szarość zmieszana z błękitami. Do tego chyba kawiarnia, bo na białych stoliczkach talerze, przy nich na białych krzesełkach siedzą rozgolaszone panie zaskoczone chyba jak ja tym całym upałem. Wchodzę do środka, bo przecież za darmo. Mijam napis, by uważać na złodziei i nie zostawiać niczego w aucie, bo nikt za nic nie odpowiada i już wiem, że kurcze, dziwnie jest… a przecież przyszłam tutaj po naukę. Po wiedzę. Po informację. Chcę w końcu wiedzieć czym się różnią nasze ryty od ichniejszych, dlatego tak się od naszych alienują? Chcę… i otwieram drzwi i wpadam od razu do sklepu z pamiątkami ciągnącego się przez całą długość budynku, ale trzymam się w ryzach i najpierw ekspozycje.
Może nie ma tego wiele, ale w końcu chodzi tylko o epokę brązu… i o ryty. W tle wciąż słyszę jakiegoś ciołka walącego kamieniem o kamień i już mam ochotę poprosić o ciszę durnego abnegata, gdy rozumiem, że o to chodzi… że tak oni żyli. Że jeżeli każda wiocha miała swojego tłukacza, to ludzie serio musieli ich nienawidzić. To stukanie uświadamia mi więcej niż grzebanie w setkach artykułów o kolejnych odkryciach. Stukanie jest wkurzające, więc może był tylko jeden i łaził pomiędzy tymi skałami? Może w rzeczywistości był obłąkany? Może… miał uczniów? A może sam był uczniem, bo przecież ryty z podobnego okresu się różnią, te atlantydzkie są inne od naszych… te wyspowe inne od ichnich, ale nie do końca. Bo przecież… nigdy nie odkryjemy wszystkiego, nigdy do końca nie będziemy pewni czy taki znak lub inny, nie występuje i u nas.
Nigdy, bo obszar jest ogromny.
Może i był pod wodą, tak niedawno, może, ale jednak… Duszno mi, więc może i mam omamy, ale oglądam to, co wiem. O czym czytałam, One rekonstrukcje, które stały się takie popularne. W moich studenckich czasach sami wsio szyliśmy, teraz to cały kosmos wszelakich działalności. Kolejna ekspozycja, coś o rolnictwie, coś o życiu, mieszkaniu, coś o wpływach, coś o przeszłości, coś o… duszno mi. Kładziemy się na wielkim, okrągłym łożu i patrzymy w górę. Górę, która jest i niebem i wodą, morskością i deszczowością i wiecie co… przestawienie jest genialne. Nagrałam film, więc możecie zobaczyć, muszę tylko tę muzykę jakoś zapętlić. Nie wiecie czasem jak?
A teraz sklepik.
Czadowy.
Ceny przystępne.
Dzieła świetne, zabawne, z poczuciem humoru, bo ryty można składać wszelako różniście, więc wiecie… bawią się nimi. I człek wie, że znalazł prezenty dla znajomych, choć pewno nikt nie zrozumie mego bzika. Teraz idę je zobaczyć, a dokładniej wyłącznie garść rytów, tych na przeciwko muzeum. Ryty i dwa kopce. Niesamowita wycieczka pomiędzy brzozami. I górki i schodki i zagubienie, podmokłości, można się zgubić mimo mapy i oznaczeń. Można się zawieruszyć, a może dokładniej – chcę się zawieruszyć, bo choć gorąco, to jednak ona zieloność tak onieśmiela, one rzezania budzą wszelakie pomysły i tworzą we mnie kolejne teorie… jestem w swoim żywiole.
Myślę zbyt wiele.
I więcej…
A właśnie, dopiero teraz wracamy na tyły muzeum, gdzie jest wioska brązowa. Znaczy wioska z epoki brązu. Znaczy skansen, a dokładniej rekonstrukcja, chociaż kurhany podobno prawdziwe. Dwie chaty, miejsce do codziennych zachowań… niskie budynki, ciemność i już zdajesz sobie sprawę z tego, dlaczego tak bardzo garnęło ich ku światłu. Dlaczego je czcili. I potem dalej, miejsca dla zwierząt, no i najkapitalniejsze – coś na kształt miejsca świętego na środku sztucznego jeziorka. Miejsca czczącego nie tylko rogate zwierzę, ale i ekhm… inne rogatości. No wiecie, oni widzieli świat prosto, penis-facet, cycki-baba. Ciekawe, czy jakbym postawiła sobie takich w ogródku, to byłoby larmo? Może nie? W końcu, czyż nie mamy wolności wszelkich wierzeń? I tutaj, na maciupkim pomoście piękna jaszczurka.
Ech… gorąco.
Dalej wszelkiego rodzaju wnyki z dokładnym opisem, sorry, nie na moje nerwy. Może mnie fascynuje epoka brązu aż nazbyt mocno podobnie jak neolit późny, ale jednak nie chciałabym wtedy żyć. Nazbyt bardzo cenię sobie własny kibelek z prostym prysznicem. Zwyczajnym bez udziwnień. Właściwie rurkę z kopułką, z której woda płynie. Człowiek ze mnie prosty, ale śmierdzieć nielubiący. No i mieszkanie w niskiej chatce z dziurą w dachu, ech, to nie dla mnie. No i te skóry, nie no… jakoś nie, nie mogę, jeszcze mi jaszczurka w ucho wejdzie i będzie…
Ale Wy koniecznie zobaczcie muzeum – wjazd jest za friko – oraz wioskę. Nawet jeżeli nie kręcą Was ryty naskalne, to muzeum, choć niewielkie, serio robi fajne wrażenie i niesie sporą dawkę wiedzy. A wiedzy nigdy zbyt mało.
PS. Małe ostrzeżenie z Wyspy. Nie biegajcie po skałach.