Pan Tealight i Gwiazdy…

„Ogólnie mówiąc wiedział, że go szpiegowały od zawsze.

Od tego momentu, gdy się pojawili i on i one.

Widział jak się zmieniały, zdobywały szlify, żył już tak długo, że umiał rozpoznać ich umieranie. Spadały do jego specjalnego ogródka i tam je chował. Bez ceremoniału, choć miał kilka rytuałów, bez zbędnych snów, choć jednak nucił coś pod sobą. Ale ostatnio… Widzicie, ostatnio zaczęło mu to przeszkadzać. Nie żeby miał coś do ukrycia, ale jako Przedwieczny niezbyt tolerował jakikolwiek nadzór. Domagał się szacunku i jakichś przywilejów. Wszelkiej czołobitności, albo chociaż kogoś do rozwijania czerwonego dywanu, gdy chodził… Naprawdę miał dość onej inwigilacji. No i oczywiście to, że Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki częściej kazała mu zmieniać skarpetki, wystarczyło w tym wymiarze.

Miał ją, więc…

Tak naprawdę nigdy nie domyślił się dlaczego to robiły. Był przecież Panem Tealightem, Największym Przedwiecznym, choć postury lichej, mocarzem, magiem i pierun wie czym jeszcze, bo o większości swych mocy już tak dawno zapomniał, Stworzycielem, Wielkim Strażnikiem, Wybudzonym… a jednak miał je nad sobą. Zawsze bezczelnie wglapione w niego, dziwnie grupujące się zawsze tam, gdzie był i on. Właściwie wiedział, że spoglądały na niego też za dnia, bo w końcu czemu nie. Mogły, a jednak… kurcze, czego tak naprawdę chciały?

Co pragnęły ujrzeć?

Dlaczego to robiły?

Czy to tylko perwersja, nuda z okolic psalmów, litanii i wszelakich skrzydlatych w kieckach, co to nie nosili pod nią odpowiedniej bielizny i wszystko, ale to wszystko było im widać, bo przecież podwiewa… A może jednak miały do niego jakiś interes, ale zwlekały do końca? Ale jednak wolały odczekać na odpowiedni moment? Zaczynał się bać czasu, gdy ten moment nadejdzie, naprawdę?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2647 (2)

Z cyklu przeczytane: „Prom” – … nie. Nope. Nie czytajcie tej książki. Nawet jeśli jakoś spodobały się wam poprzednie tomy i przełknęliście to, że zrobiono nas w balona, to nie czytajcie tej powieści. Bo… ona zepsuje wszystko, kompletnie wszystko, a poza tym, kłamie.

Szanowny panie Autorze, proszę zaglądać bardziej i głębiej, w coś poza Wikipedią. I sprawdzać szczegóły. Nie wiem też kiedy ostatnio płynął pan promem przystosowanym do takiego akwenu, ja niestety pływam, bo kiepsko u pana z logistyką. I logicznością. Poza tym, ta książka wygląda jak zlepieniec kilu filmów, między innymi takiego z Brucem W., więc… kiszka. Omijam łukiem szerokim to, że w ogóle nie zna pan Duńczyków, a już za obrazę Mojej Królowej najchętniej poleciałabym panu z plaskacza, no ale… za daleko. A może, na szczęście?

Jednakowoż, jeśli uznacie te powieść za całkowitą fikcję, nawet nie będziecie pamiętać, że w poprzednich dwóch tomach coś się wydarzyło i tak serio gościa wsadzili do ciupy nie wiadomo dlaczego i spraw nie wyjaśniono… Nie, sorry, nie da się uznać tego za totalną fikcję dziejącą się w jakimś tam Danmarku Owczym. Przykro mi. A o Camp Century pisali u nas rzeczywiście sporo i nie do końca tak jak pan… i ekhm, jeżeli przedstawiasz po duńsku panią komisarz, nie musisz dodawać: duńska policja – oni to wiedzą Sherlocku. Pomijam Læsø? Wyłączie Grenlandia i Wyspy Owcze posiadają autonomię pozwalającą tym wyspom na mniejszą zależność od Danii.

Læsø ma sól.

Matko Wyspo! Takiego gniota dawno nie czytałam!!!

IMG_2946

Morze, to dla mnie wciąż gigantyczna fascynacja. Posadźcie mnie między kamieniami, dajcie się bawić w śmieciach wywalonych przez fale i będę zadowolona. Serio. Mogę spędzić godziny czekając na molo na ten jedyny, odpowiedni splash do zdjęcia. Na ten moment, gdy wielkie krople wody formują idealne kule i utrzymują się w powietrzu, a od dołu i góry muska je błękit. Mogę… tego jakoś nie da się tak po prostu odpuścić. I ludzie dookoła, ci którzy żyją tutaj od zawsze, dla których widok morza to zwyczajność, robią to samo.

Widok ich wgapionych w ona moc ogromności wodnej… jest dla mnie normalnością. Ale… wiecie, wciąż nie kumam tych wszelakich urządzeń do łowienia ryb. No dobra, pewno, że wędkę, sieci czy podbierak pamiętam nawet z dzieciństwa, mój wujek miał fioła na punkcie ryb… ech te tłuste węgorze, brrrr, bleee!!! Te ości! Kiedyś jedna karpiowa siedziała we mnie dwa dni! to był koszmar, a ulga, gdy w końcu wylazła – na szczęście górną stroną – była przeogromna. Ryby to tam ryby, no wiecie, pływają i są ślicze, albo przerażające. Ich łuski, pozostałości srebrzystości na łodziach jest jak perłowe łzy. Jak zagubione cekiny z morskich sukieneczek. Ech, po prostu piękne. No i ten zapach. Tak, mieszkając już prawie 10 lat tak blisko morza, że się je czuje, słyszy i widzi, sprawia że wpadam w popłoch, gdy wyjeżdżam na środek Wyspy i nagle GO nie widzę…

Mniejsza.

Dziś znowu oglądałam te wszelakie dziwne rzeczy rybackie. Rozumiem łódź. Rozumiem wiosła, bez urazy, rozumiem te różne tam takie, ale dostaję oczopląsu od kolorów tych czadowych skrzyneczek na ryby. Są po prostu przecudne! I te boje, czy coś i te dłuższe boje? Albo może boje na patyczkach i odbojniki i jeszcze te różne takie sznury, jakby się spodziewali marlina, czy czegoś tam i… te ich kapitalne stroje. Wiecie, niektórzy chodzą w nich dzień w dzień, inni przebierają się w szopkach, zaraz przy malutkich portach są takie i wiszą tam, gdy nienoszone, one wiecie stroje… od góry do dołu. Jakby odrzucone skóry innych, morskich ludzi.

Morze jest niesamowite.

IMG_2832

Dziś za to byliśmy w Arnager. Nie wiem dlaczego, ale trochę mnie przeraża to miejsce. Nie dość, że jadąc człek mija poligon, to jeszcze kurcze samoloty. Nisko latające, bo lotnisko o rzut kamieniem. Nie wiem, czy mogłabym tak zwyczajnie tam żyć, a przecież wybrzeże jest piękne. I to molo… ja piernicze. Kawał drogi, a potem dziura i łodzie, maciupki porcik, kolorowe łódki, kamienie obrośnięte – szczególnie tą porą, oną sałatą fluorescencyjnie właściwie zieloną. Wszystko to sprawia, no i piasek, że woda ma wszelkie odcienie turkusów, szmaragdów i błękitów.

W ogóle z tym molem, zbudowanym po raz pierwszy w 1886 roku, to był cały cyrk. Bo wiecie, bidulek wymaga remontu, pierwszy większy sztorm go majtnie i porwie, reszta jest kamienna, więc… tak naprawdę, by popływac, no nie da się bez mola i jakiegoś zejścia do wody głębszej i mniej wirującej, dlatego założono crowdfunding i co? I się udało. Zebrali prawie 400%!!! I super! Bo zobaczyć to miejsce, stanąć tak na środku wody, czujecie się wtedy niesamowicie. Po prostu dech zapiera, a jeszcze… dziś wiało, więc sorry, ale gdy kurcze nie wieje, jest cieplej, wskoczyć w tą cudowną szmaragdowość. Oj oczywiście, że miałam ochotę!!! Ale mi nie pozwolili!

Gdy będziecie na Wyspie przyjdźcie na molo.

Popatrzcie na oną masę wody i to wybrzeże i te malutkie domki i łódki czekające na swoich wodnych ludzików i te syreny łypiące spod kamieni i oną sałatę na głazach… wiecie, że jest jadalna. Brunatnice podobno tez da się przyrządzić, więc… smacznego? Te małe cosie krewetkowe też są super, a pewno z niedźwiedzim czosnkiem mniam!!! A wiecie, tego u nas ponad pod dostatkiem!!!

Za friko.

IMG_2844

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.