„Nie dało się nie zauważyć Ojeblika w Białym Domostwie. Odbywała swój coroczny rytuał gniazdowania, zmuszała wszystkich do sprzątania, zajmowała się ogródkami, w których rosło wszystko od krzaczków łyżeczkowych po drzewka pigmentowe i ogólnie mówiąc, wszelako wzbudzała kurz, miażdżyła senną ciszę i oznajmiała światu, że wiosna nadeszła i trzeba coś z tym zrobić, jak na zimę liczyć już nie można. Królewny zagoniła do układania malowniczego skalniaka, Jednorożce do spulchniania ziemi, Mikołajów do wszelkiego plewienia i odgruzowywania lasu, a Wiedźmy z Pieca wyłącznie do robienia zupy i serka ze świeżutkim czosnkiem niedźwiedzim…
A co, jeść trzeba było.
Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki oczywiście uczestniczyła we wszystkim. Jakoś tak było to na tyle normalne i zwyczajowe, że można się było rozluźnić i nie myśleć o pierdołach. Poza prymulkami, nowymi pąkami szałwii i mięty oraz wiecie, rozsadzeniem krzaku lubczyka, na który było zapotrzebowanie od kiedy Księżniczki zaczęły prowadzić Pijalnię pod Zdechłym Wróblem. Pan Tealight tylko patrzył na to wszystko i nie miał żadnych wątpliwości, że jego wciąż coraz bardziej sucha Choinka na poddaszu w końcu winna być złożona w ziemi. Miłość należy oddać miejscu, z którego przyszła, ale nie potrafił. Bo chociaż już z nim nie rozmawiała, choć wiedział, że odeszła, że nic z tego już nie będzie, a Pani Zima jest zazdrosna… nie umiał tego zrobić. Na szczęście zapędy Ojeblika mijały na razie Poddasze po tym, jak Smok z Komina zaczęła tam własne starania o zmianę posiadłości na lepsze…
Świat zaczął się zielenić, a Ojeblik, która naprawdę miała ciężką zimę, jakoś należało nagrodzić za to wszystko. No i cóż można mieć przeciwko kolejnym grządkom z ziołami, drzewkom, czy innym tam, może i pełzającym roślinom. Może i to wszystko, co wzrastało pod jej dziwnym spojrzeniem nie do końca było dokładnie tym, co obiecywała torebka nasion, ale przecież… tutaj, w tym miejscu, urojenia były zwyczajną codziennością. Nawet i nudną lekko…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Jeden za drugim” – … tom 5. Ile można wytrzymać? Tak czasem się zastanawiam jak oni to znoszą. Prawdziwi specjaliści. Jak wracają do domów, do rodzin i dzieci? Jak mogą tak po prostu być ludźmi?
Tym razem Robert Hunter otrzymuje dziwną przesyłkę. Adres strony internetowej, na której ktoś… morduje człowieka. Co ma zrobić? Czy w ogóle może zrobić cokolwiek? A co jeśli będą kolejni? I dlaczego to właśnie on jest adresatem? Czy tylko przez swoją sławę, czy jednak może ten sprawca jest z nim jakoś związany?
Współczesny sposób na morderstwo.
Zabijasz w jednym miejscu, a widzą to wszyscy. I oczywiście każdy wciśnie lajka… bo przecież jedni nie uwierzą, a inni, mają to gdzieś. W końcu to tylko rozrywka. W końcu to nie ich mordują!!! Bo tym razem ta historia dotyczy nas wszystkich. Tak naprawdę nie on – sprawca – był w tej powieści najważniejszy, ale my. Odbiorcy. Użytkownicy wszelako pojętych social mediów. Klikający we wszystko. Dziwnie oderwani od rzeczywistości. Pozbawieni empatii…
Książka ważna, jak zwykle wstrząsająca, jak zwykle pełna krwawych, brutalnych opisów, ni dla każdego.
I ciepło i dziwnie parno.
Pogoda przypomina rozgrzany piekarnik, ale z dziwnym zimnym nawiewem. Niby zdaje się, że nie ma czym oddychać, zwyczajowa przebieżka pod górkę, która przynosiła radochę, nagle staje się koszmarem dusznika. Po Gudhjem nagle drepta zbyt wiele ludzi, i choć zdaje się to być kwietniowym żartem, to jednak wiecie, wszyscy ciamkają lody. Od 1 kwietnia rzeczywiście je otworzyli i chociaż były problemy z płatnością kartą, to jakoś się udało. W Danii ostatnio najpopularniejszy jest mobilepay, który ułatwi wam nie tylko zakupy w zwykłych sklepach, ale też i knajpkach, czy w przydziałkowym/przydomowych budkach, które znowu powstają z zimowego snu. Powoli wszystko się zieleni, kwiaty na owocowych drzewkach już wybuchają…
Wiosna, cie choroba!!!
Wszędzie żonkile. Wyłażą jak szalone, jakby im płacono. Wiecie, jakby ktoś łaził nocą i sadził te kwiatki po rowach, pod płotami, między drzewami, gdzieś w krzaczkach, gdzieś, gdzie byś się nie spodziewał nawet, że tam mogą przetrwać. No więc po prostu poddaję się tej presji i nabywam sobie maciupką koneweczkę z påskeliljerami. I jeszcze słoik, w którym cebulki moczą się w mikrej ilości wody i kwitną… jakby kurcze wszystko i wszyscy chcieli czegoś mocniej zielonego dookoła. Mocniej kolorowego. Zioła, które sprowadzili nam do sklepu zniknęły w mgnieniu oka. Nosz kurcze. Jakby każdy nagle potrzebował tymianku i rozmarynu. Ja potrzebowałam… bez urazy.
Mój jest najśliczniejszy i już kwitnie!!!
Jedni ludzie odchodzą, inni się rodzą, jeszcze inni przeprowadzają.
Wiecie, Wyspa to też to ono koło życia.
Odchodzą starzy artyści, a młodzi, młodzi mimo wszelkich pragnień i umiejętności, jednak nagle uświadamiają sobie, że coś się zmieniło. Że nagle i tutaj już nie będzie okay. Że wszystko jest pod górę, więc można zrobić tylko jedno. Zejść do portu z trzema kulkami lodów: burbon w wanili, truskawka i coś co zwą koktajl czereśniowy. Do tego ogromna paćka, głowa raczej z bitej śmietany. Bo przecież ten jeden raz, ten pierwszy raz w tym roku można sobie pozwolić. Złażę więc do portu, a potem jeszcze głębiej, nogi dyndają mi nad szmaragdowo-niebieską wodą i wiecie co, śliczne to wszystko. Pewno, że ludzi nadmiar, ale co tam, na to się nic nie poradzi przecież. Ta Wyspa potrzebuje Turyścizny, a my jakoś to wytrzymamy. Ale te zjazdy starszych panów na swych wielkich, gigantycznych, smrodzących i głośnych motorach… sprawia, że barbiturany są w użyciu. Przykro mi, ale sami pomyślcie. Mieszkacie w ciszy, ptaszki ćwierkają, już pochowaliście starego wróbla pod drzewkiem, ale też młode już mają przyszykowane mieszkanka nad moją łazienką… wszystko kwitnie, słuchacie jak soki buzują w gałęziach, fale uderzają o brzeg, słychać jak piasek opowiada opowieści o bursztynach i muszlach… i to jest twoja codzienność. A potem nagle oni. Czuję się jak rąbany Indianin w Paryżu. Nagły hałas, otępienie, chcę walić głową w ścianę, chcę to wymazać, chcę powrotu do ciszy…
Do cholery, ale co wam dają te motory?
Dlaczego was nie obowiązują żadne normy głośności? Tutaj motorynką nazbyt pierdzącą wyjechać nie można, ale wam, smrodliwie bogatym knypkiem z brzuchami wolno wszystko? Czyż nie? I co to za smród? Olej z Netto?
Do świąt tylko 10 dni. Bleee… nie lubię ich. Nigdy nie rozumiałam onego zmartwychwstawania, onych obrządków i nienawidzę bazi. Wiecie co, nie, ja nie nie lubię tych świąt, ja ich nienawidzę. Jak Dnia Matki i Sylwestra. Yyyyyyy!!!
Prochów!!!