„Jak mogli?
Jak mogli nie wiedzieć? Tak po prostu postąpić tak, a nie inaczej i jeszcze najzwyczajniej w świecie czekać na pochwałę? No jak?
Jak mogli przypuszczać, że ona to zrobi, że się zniży, że pozwoli im, że naprawdę będzie z tego wszystkiego zadowolona? Jak mogli zapomnieć o babskim gniewie? No jak?
Profanacja.
Tak, to najbardziej odpowiednie słowo na to, co się wydarzyło. Najbardziej. Bo przecież jak można tak po prostu wejść i wyjść? Tak po prostu wnieść to i zostawić? Tak zwyczajnie nie zapytać o pozwolenie? Tak jakoś nie zainteresować się tym, czy ona będzie na tak? Czy nie będzie zbulwersowana, oburzona, a może i urażona? Jak mogli widząc jej minę stwierdzić tylko: ale myśmy nie wiedzieli!!!
Jak mogli?
… dać nadzieję na to, że w tych pudełeczkach z kokardeczkami, tak cudownie, doskonale, idealnie zapakowanymi, jak mogli dać jej nadzieję na to, że będzie tam to, czego ona pragnie? Bo przecież zawsze tak jest, czyż nie? Przed otwarciem pudełka. Dowolnej wielkości. Możecie sobie wyobrazić, że to coś tam jest. To, na co tak bardzo czekasz, to, czego praniesz i czego oczekujesz, ono spełnione marzenie, ono w końcu udoskonalone istnieje…
Ale nie, oni popełnili grzech. Sprofanowali jej nadzieję, z którą i tak miała problem.
Jak mogli…
Przynieść w darze Wiedźmie Wronie Pożartej garnki i kuchenkę mikrofalową…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Stokrotka w kajdanach” – … Bolton. Ostatnio po prostu nie mogę się oderwać od jej książek, no i teraz kurcze, gdy mam w łapach przedostatnią, to smutno mi. Sprawdzam oczywiście, czy napisała coś jeszcze… No coś tam jeszcze jest, coś mi daje nadzieję na kolejne powieści, ale kurcze KIEDY?!!!
Świat jest okrutny, jak się nagle zafiksujecie na jedną autorkę.
Bardzo okrutny.
„Stokrotka w kajdanach” to nie opowieść z cyklu z Lacy, ale osobna historia. Można czytać spokojnie, nie bacząc na inne powieści tej autorki. Tylko, czy naprawdę spokojnie? Kto spokojnie czyta powieść o młodej prawniczce-pisarce, która wynajduje kruczki prawne w sprawach już załatwionych? O niebieskowłosej kobiecie, do której z prośbą o pomoc, krzykiem: nie jestem mordercą, pisze… ten, który na sumieniu ma co najmniej 3 zycia? Czy ona podejmie się tej sprawy?
A jeżeli tak, to jak to na nią wpłynie, tak kruchą?
Powieść wciąga, jest klimatyczna, z, jak zwykle u Bolton wyraziście wyrysowanymi bohaterami i naprawdę warto się jej dać ponieść. Nie spać, przypalić obiad… kurcze, czytać ciurkiem, bo… ona zaskakuje. I chociaż pewne fakty mogą wam pozwolić zwrócić uwagę na pewne niedopowiedzenia i pewne nieścisłości, to jednak zakończenie może was zaskoczyć. Mocno.
I tyle.
Nie mogę powiedzieć nic więcej, bo zdradzę zbyt wiele i klops będzie, a nie czytanie! A warto, naprawdę warto! By poznać prawdziwość kobiecości i męskości. By przemyśleć ponownie to, czym naprawdę jest człowieczeństwo.
I dlaczego czasem… zabijamy.
Nazywam się…
Czyli problemy wyspowe. Wiecie, u nas wszystko jest ważne, a nacjonalizm wyspowy rozkwita sobie niezależnie od pory roku. I nic w tym złego, by zachowywać nazwy, by pamiętać o przeszłości, nie niszczyć zabytków, nie wycinać lasów, nie zapominać… ale… no właśnie, czasem idzie to troszkę za daleko. O kroczek czy dwa za daleko. I tym razem chyba poszło aż nadto. Otóż sprawa się ma promu. A dokładniej jego nazwy. Wiecie, nowa firma oczywiście wiele zmieniła w wyspowym podróżowaniu, chociaż z tymi tanimi biletami to nadal jest spore niedopowiedzenie, to jednak prom nabyli nowy. I nazwali go, ale… nazwali go tak, jak im się podobało, więc nie pytając o nic gazeta wymyśliła sobie konkurs na nazwę. I wszyscy na Facebooku zaliczyli niezły Gik Amok.
Wiecie, ile ludzi tyle propozycji, ile propozycji, tyle szaleństw. A tak naprawdę, to jakie to ma znaczenie? Żadnego. Bilety nadal nie są tańsze, więc sorry, ale wyczuwam tutaj lekka manipulację. Tanie bilety wykupione są do maja – wiecie, jeśli kupujecie z wielkim wyprzedzeniem możecie dostać je taniej, ale w magiczny sposób NIGDY nie ma takich, za miesiąc, czy kilka tygodni, oj nie – hmm? Jakoś wiecie tego nie widzę, ale dowodów brak, więc póki sobie sama Poula Ankera nie wyczarteruję, muszę być zależna od Mols-Linien i ich pojazdów pływowych.
Ale…
… samozwańczy wielce gazetowy komitet powstał, no i wiecie nie do końca jednomyślnie, ale wybrał imię i co teraz? Czy wielcy się ugną przed maluczkimi, czy znowu wszyscy wszystkich będą mieli gdzieś? Na co stawiacie? Bo ja na podwyżki. Wiecie, no i na to, że katamarany kurde nie nadają się na nasze fale. Te fale, które tak poszalały w tym roku. Sorry, ale lepiej na tym morzu sprawdza się ciężka jednostka… Jakoś serio nie dowierzam tym katamaranom. jakoś tak nie wiem.
No serio, za bardzo są antypodowe. LOL
A, bo zapomniałam, oczywiście nazwali go KB LOL Jak dla mnie fajnie. Słodko i zabawnie. Ale podobno to nazbyt silly name.
Ech! Podobno ino w środę, podobno, ale 10 stopni, serio? Tak naprawdę, gdy obchodzicie Wyspę dookoła, to są takie paski, mroźne-ciepłe-mroźne-ciepłe… w słonku aż się pocisz w szaliku, ale między skałami, gdzie cienie odpoczywają i noc przesypia dzień, siedzi sobie mrozek i się mrozi. I skały dookoła. Gdzie niegdzie jeszcze pochowane fajne sopele, czapy nibyśniegowe. Cudowności wszelakiej białości i błękitów… a potem słonko i te kwiatki. No wyłażą. Jakby kurcze im się serio spieszyło.
I to bardzo spieszyło.
Fajnie się tak oddycha zmiennością powietrzowości. Jakoś tak niesymetrycznie i mocno wyraziście. Raz przetrze płucka, raz znowu człowiekowi przygrzeje. Stoisz przy Hestestenernach i myślisz o onych szczątkach końskich złożonych morskościom w błaganiach i ku podziękowaniom, ale… to wszystko w oddali jest takie błękitne, niebieściutkie i zamglone, że naprawdę… wierzysz. Tak naprawdę nie potrzebujesz spisanej religii, bo tutaj ona jest namacalna. W skałach, trawach, pniach i liściach, drzewach i zaroślach. Nawet jak chowasz pupsko za drzewem, żeby po prostu się wysikać, czujesz ją. Moc Wyspy. No, chyba że umieściłeś dupsko w tych kłujących, to poczujesz więcej. Ale tylko jak jesteś dziewczynką… taka niedogodność! Religijność, kurcze, tutaj wierzysz po prostu. Tylko problem w tym, że wierzysz w całą Wyspę.
Jakoś tak.
A!
Co do Turyścizny, to jest jej trochę, ale w dopuszczalnym nadmiarze. Spokojnie. Tylko pod myjnia czekasz kurcze prawie godzinę. No ale… dobra, wkurzasz się, bo nagle nikt nie wie jaki guzik wdusić i co tak w ogóle robi i czy to wszystko się dobrze skończy, ale słonko od kilku dni sprawia chyba, że serio nobody cares. A może u nas po prostu często nobody cares? Oj pewno, że czasem się pobiją, albo coś w ten deseń, ale zwykle jakoś tak wszystko w końcu zwalnia. Spowalnia i ogólnie mówiąc ma to gdzieś.
W końcu jeżeli u nas jest miejsce i na nocne cienie i na dzienne, to co nas ruszy?