„… ale no bez przesady, nie żeby go w sidła złapali, sznurami spętali, kajdany nałożyli, czy coś w ten deseń, choć chciał, ale wiecie… zbyt wielką mu to sprawiało przyjemność, Wiedźma Wrona Pożarta puściła niewielkiego pawia, co zmienił się w kurę, więc zwyczajnie zostawili go na schodkach i czekali na wyjaśnienia. Dlaczego wdarł się na ten teren? Dlaczego nie przyszedł jak względnie unormowany byt?
Dlaczego?
Najprawdopodobniej nie był trzeźwy, bo gdy tylko Wilkołaczek trochę go poszarpał, to jakoś tak no nie mógł potem dojść do siebie. Na pytania czarodziej nie chciał odpowiadać domagał się wyłącznie pojmania i ogólnego ubezwłasnowolnienia za grzechy. Ale jakie? A może należało zapytać: za czyje? No serio? Taki zwykły, niski czarodziej, co to nawet nie miał imienia, co to wychudły, skórka i kości, szatka taka nader przykrótka, poplamiona i napis „do wynajęcia” na kapeluszu spiczastym lekko. Wiedźmim nawet. I te buciory rozchodzone, ze sznurówkami związanymi z tylu innych sznurówek, że tworzyły własną, specyficzną nietęczę. Mnogość barw i wszelaka puchatość… No tak, był specyficzny. Niepewny siebie, ale też i dziwnie skupiony na niektórych swoich potrzebach. No dobra, może i był lekko zboczony, wiecie – te kajdany, ale każdy z nas ma coś takiego, co go kręci. Inaczej niż wszystkich innych.
Ale dlaczego chciał być pojmany? Związany, unieruchomiony, wszelako spętany? No dlaczego? Przecież chyba nikt go nie śledził, nikt też na pewno nie odmówiłby zakupy czarodzieja. Któż nie chciałby mieć takiego w swoim domu? No któż? A jednak… chyba nie o to mu chodziło. A jeżeli nie o to, to o co? Dogadać się z nim nie można było, bo milczał poza westchnieniami podczas wiązania, a potem rozwiązywania, ale na karteczce miał jak byk: Chcę być pojmanym, zrób mi dobrze!!! Nie pozwól mi cierpieć! Nie pozwól mi być wolnym.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Sigrid” – … zaskoczenie. Naprawdę. Bałam się, że to kolejna młodzieżówka. No przecież miał to być romans, czyż nie? Ale… jednak nie. Myliłam się. I to myliłam się wielce i ogromnie!!!
Oto pierwszy tom tetralogii, choć na Północy uznawany za czwarty tom cyklu tej autorki. Jednakże w jakiś pokrętny sposób agent autorki do reszty Europy postanowił nie sprowadzać trylogii „Freja”, „Idun”, „Saga”, tylko zacząć od tego. Kolejny tom „Estrid” też już prawie ready! Czyli Saga o Valhalli. Opowieść o Sigridzie, którą tak niedawno przedstawiła nam niesamowita Cherezińska, ale inaczej. Nie tak historycznie, nie tak obciążając faktami, zresztą, pamiętajmy, że pisze to Szwedka, więc opowiada tę historię tak, jak ją uczono. I robi to fantastycznie. Tutaj wolwy i disy to normalność, krew na runach, przepowiednie i wszelkie obrządki. Odyn, Frej i Thor wciąż trzymają się mocno! Bóg chrześcijan, chociaż mocną ma magię, wciąż jeszcze może być pokonany! Wciąż jeszcze może zniknąć…
Wciąż jeszcze…
Naprawdę dobra opowieść.
Saga, rodzinna i mocna. Brutalna miejscami, prawdziwa. Pełna duchów i sprzeczności tamtych czasów. Prawdziwa. Taka, że włazicie w nią z butami i wychodzicie odmienieni. Uświadamiacie sobie, że jednak historia ma wiele twarzy. A kobiety, cóż, te walczące o same siebie, są jednak zawsze takie same!!!
Idiotów nie sieją…
… czyli o wyścigach słów kilka. Wiecie, jak w każdej części świata Wyspa ma problemy z młodzianami, co to podobno kochają motoryzację. Choć ja tam im w oną miłość niezbyt wierzę. Bo widzicie, jeśli to polega wyłącznie na paleniu opon, silnikowych rozgrywkach i zasmradzaniu środowiska, to sorry, ale nie jest to pasja… to tylko smród i hałas. Zresztą, ogólnie całkiem nie rozumiem wyścigów samochodowych, szczególnie w czasach tego całego, ekologicznego zawirowania. Gdy jedni bulą gigantyczne podatki na ekologię, a inni smrodzą i wylewają ropę do morza. Jedni mają normalną cenę na auta, a u nas wsio podwójnie.
Oj pewno!!!
Całe problemy wyścigowe oczywiście skupiły się dookoła Dueodde. Na szczęście jeszcze nie robią tego na plaży, ale wiecie, lepiej im nie podpowiadać tych pomysłów. Serio, lepiej nie. Na razie zwyczajnie, korzystając z tego, że większość domków zamieszkiwana jest wyłącznie w lecie, szaleją i naprawdę niebezpiecznie spacerować w tamtych okolicach. Oczywiście one bidoki, co to chciały się nacieszyć plażą, ciszą, spokojem i wszelakim zapachem szyszek, piaszczystością, wiatrami i hukiem fal, mają przerąbane, ale… kto by się nimi przejmował. Przecież bidulki młodzieżowe muszą się wyszaleć. Wiecie co, nie pamiętam swojego wyszalania się. Byłam zajęta nauką i pracą. Nie miałam na to czasu ani finansów. Zależało mi na przyszłości, więc się uczyłam, ale w dzisiejszych czasach to chyba największy obciach, czyż nie? Książkę się bierze, jeśli okładka pasuje do ogólnego outfitu. I wygląda jak torebka…
Tak serio, już dawno przestałam rozumieć ten świat. Bardzo dawno temu, ale gdy ono całe niezrozumienie wpada na moją Wyspę, to strasznie mnie to wkurza. Sorry, ale nikt was tutaj nie trzyma. Droga wolna. Tylko, że wy chcecie mieć rybkę i zjeść rybkę. A tak się nie da. Nawet jeśli to rybka co umie zmartwychwstawać.
Chowaniec uważa, że ludzie zmęczeni miastem przybywają na Wyspę szukając spokoju i ciszy. I jakoś jest to logiczne. Problem w tym, że niski poziom wyobraźni sprawia, że po chwili im sie odmienia i nagle chcą, by coś się działo. I nagle ci, którzy chcą tylko ciszy, spokoju i zieleni, są tymi, co sprzeciwiają się cywilizacji. A czymże jest ona cywilizacja? A torem motocrossowym. Czym czymś w ten deseń. Oczywiście trza będzie trochę wyciąć drzew, ale na chuja komu drzewa… Wiem, że przeklinam, ale nic innego nie mogę zrobić, więc odpierdolcie się od mojego przeklinania. To jedyna forma rozładowania wściekłości, gdy świat dookoła jest tak głupi. Gdy najważniejsze jest niszczenie, a nie tworzenie. Gdy cisza, spokój, zieloność i czystość są tylko oznaką tego, że nic się nie dzieje w tym miejscu. Ależ oczywiście, że się dzieje.
Cisza się dzieje.
Spokój się dzieje.
Ale ostatnio zieleń, spokój i wszelaka naturalność nie jest w cenie. Te fale takie cudowne, te skały, które tak często miękciejsze się zdają, niż puchate poduchy. Te mchy i trawy, one krzewinki i drzewa. Tak wiem, wychodzi na to, że jestem i stara i głupia i jeszcze powstrzymuję cywilizację. Dlaczego nikt nie widzi cywilizacji w kulcie zieleni, nieszkodzeniu innym, braku niszczącej polityki rolniczej, budowlanej… Na kiego grzyba potrzebne nam szpetne minigolfy? No serio? Na co? Po co? Czy naprawdę dla rozrywki, czy tylko dla pieniędzy?
Wściekam się… a potem idę do lasu i już mi lepiej. Problem w tym, że z lasu wyleźć trzeba i wrócić do roboty, a robota, choć w sporej większości nie wymaga ludzkiego kontaktu, to jednak czasem… czasem trzeba, a przez internet ludzie tak bardzo kochają kąsać. A tych, może i nadwrażliwych, pali to jebanym jadem. Boleśnie. Wcale nie wirtualnie. No dobra, może poza tym polskim księdzem, który to stwierdził podobno, że wszyscy duńscy rolnicy sypiają ze swoimi świniami. Ten mnie tylko rozśmieszył. Bo wiecie co, he he he, niektórzy dotykają świnek tak pieszczotliwie. I nazywa sie to inseminacją… a dotyk. No wiecie, wspomaga zapłodnienie. I cóż w tym złego, że ktoś świnkę po brzuszku pogłaska i się śwince lepiej zrobi?
No co?
Nikt nie nazwie tego techniką, czy nauką… oj nie, od razu grzech i pomroka. A kij wam w oko, lubię pomrokę, a te wasze grzechy… nom nom nom, Pożeraczka Grzechów skonsumuje.