Pan Tealight i Wiedźmorożec…

„No bo… hormony.

Syf na czółku, może jakieś tragedie promieniotwórcze? Któż to mógł wiedzieć? Azaliż wyprysk jeno, czy też działanie sił nieczystych, się niekąpiących, nie dbających ni o ciało ni o ciuchy, a już zeby… no wiecie, rotten hell. A może klątwa? Może i w końcu na nią przyszedł czas? Może się nie osłoniła, a może li odsłoniła nazbytnio? Któż to teraz wyczuje i oceni, opisze…

Kto?

Bynajmniej, wyglądała jak taki Wiedźmorożec. Niski i krępy, bez ogona, z grzywą wzburzoną i oczywiście postrzępioną, no i tymi ciuszkami, znowu czarnymi, ni tchnienia różowatości, czy błękitów i pasteli. No i jeszcze ten wzrok. Dziwnie rozbiegany, dziwnie roztargniony, dziwnie… poplątany. Nie mający w sobie nic ze Skittelsów, czy innych tam memensów. Wiecie, szarość, mroczność i wszelaka pogarda dla barw wiosennych i letnich, pragnienie błotności zimowej, oraz śnieżnej bieli… Ale przecież, czy i pośród jednorożców nie ma onych renegatów?

Innowierców?

Może i ona była pierwszą?

Może?

Nie…

… śmiech nie był na miejscu, ale gdy się pojawiła w Białym Domostwie, jakoś tak nie mogli się nie roześmiać. Nie turlać po podłodze, nie pokładać na powierzchniach płaskich i pochylonych, nie zakrywać twarzy dłońmi, lub tymi, co przed nimi. Ależ nie, wcale nie chcieli sprawić jej przykrości, ależ nigdy, zwyczajnie tak się stało jakoś. No nie miało to może cudownego obglądu, ale jednak… Śmiali się. Do końca. Do najbardziej osłoniętej części siebie, do niehappy endu…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_8459

Z cyklu przeczytane: „Julia i miłosne tarapaty” – … oj. Z tą książką mam wielki problem, bo w Julii się zakochałam. W jej naturalności, w tym jak potrafi opowiedzieć wszystko o życiu przed 15 rokiem życia. O miłości, szkole, rodzinie, niepewności, dojrzewaniu…

Niby to nie pierwsza opowieść spisana w formie pamiętnika, nie pierwsza, zdobiona zabawnymi rysunkami, nie pierwsza, której bohaterką jest silna bohaterka, a jednak… inna. No wiecie, normalna taka, nastoletnia. Popełniająca wpadki, które w tym wieku nie są serio zabawne, a potem próbująca to naprawić… ale co zrobić, jeśli do twojego domu wprowadza się przystojniak, a twój chłopak wybywa do USA i będzie mieszkał z czirliderką?

Tylko oszaleć z nadmiaru teorii spiskowych, czyż nie?

Szczególnie, gdy ma się prawie czternaście lat, a niepewność to mianownik i dopełniacz twojego życia!!!

img_0112

A ja już mam!!!

Egzemplarz recenzencki oczywiście. Książka planowana na 17go stycznia, więc wielbiciele autorki już niecierpliwie zacierają łapki. Do tego epilog jeśli kupicie w przedsprzedaży, więc… nic, ino zaglądać na stronę, a potem do Empiku!!! 

Na stronie można też przeczytać wywiad z Veronicą Roth.

img_4126

Nadmorskość jest skąpana w słoności…

… a podobno nasze morze ma małe zasłonienie. Mało słoni na centymetr kwadratowy, czy sześcienny? Znaczy soli, no co mi z tymi słoniami? A może to jednak słonie? Słone słonie, co to wiecie, się rozpuszczają, albo nie?

Legend o tym dlaczego morze jest słone jest cała masa. O łzach kilka i statkach, które zatonęły i dziwnych pojemnikach. Właściwie, to przecież każdy może sobie stworzyć własną, więc w mojej niech będą słonie, niebieskie oczywiście, wiecie, jak sztormowe morze, ale takie oświetlone światłem od góry, co by to wszystko ładnie się odbijało. I one słonie się buntują, bo im sie rozpuszczanie znudziło.

I co im zrobicie?

No nic?!!

Gdy tak człek człapie sobie po wilgotnych skałach i stara się nie spaść w one odmęty wciąż się telepoczące, choć na chwilę wiatr ustał, to nagle sobie uświadamia, że kurcze, no znowu cisza go obtacza i znowu słyszy siebie. A chociaż człek gadalny i ze sobą lubi konwersować, to jednak jakoś tak, słyszeć się w pełni, no wiecie, lekko niefajnie. Jakoś nagle ma się nadmiar samego siebie i rozumiem, dlaczego tak bardzo pragnęło sie zdzielić onego osobnika, który mi nagle spokój robienia zdjęć zakłócił. Wyobraźcie sobie pięknie morze, kobaltowo-błękitne, na nim młodzieńca łabędziego, co to gotowy jest, by rozpostrzec swe skrzydła, a ty trzęsiesz się na nadbrzeżu, ale wiesz, że fokus jest, zoom odpowiedni, że się uda i nagle… ten skurczybykański Turyściźniec zaczyna do ciebie gadać. Że miś polarny, że wieje… Nosz przecież. Oczywiście, że zdjęcie nie wyszło, łabądź totalnie też zawiedziony, a mnie trzęsie. Bo przecież no durnie tak teraz kogoś zarżnąć, nawet jeśli ciepłota ciała świeżo rozpłatanego mogłaby ogrzać ręce. Nosz kurcze, to by dopiero było sprawa kryminalna na całą Wyspę. Ech… jak nic opisali by mnie we wszystkich gazetach, ale może moje obrazy i zdjęcia w końcu ktoś by kupował, a nie kradł ino?

No sorry, ale gdy wiatr ucicha, wraca człekowi ono ludzkie myślenie. O tym, co do gara włożyć, czy na podatki będzie, czy jednak pozwolą, a może wywalą, czy dadzą podwyżkę, a może w końcu dadzą szansę w lepszej robocie? Wiecie… zwyczajność wzmaga bezwietrzność, ale nie ma boja, kolejny sztorm już za rogiem!!!

Znowu do głosu dojdą baśnie i mityczne stwory!!!

img_8499

Ludzi na ścieżkach spacerowych pełno.

Wiecie, w końcu u nas sporo firm ma wolny cały tydzień, więc ludziska albo wyjedżają gdzieś na narty, albo zwyczajnie spacerują. Bo przecież natura rozpieszcza słonkiem, choć nie śniegiem. Może i ten nasz sławetny stok zaśnieżą, ale jak na razie… czekamy. W końcu kolejny tydzień ma przynieść ona wyczekiwaną mroźność. Ciekawe, czy prognozy się sprawdzą, czy jak zwykle dadzą ciała? Wolałabym mocny i wyrazisty mróz, ale wiecie, wątpliwą jestem.

A może jednak ten wiatr, co to już skrzydła na zewnątrz rozciąga, może przyniesie zimowość? Wiecie, no tak w prezencie!? Mógłby przecież.

Oczywiście Sylwester u nas oznacza idiotów. Idiotów wsadzających fajerwerki i bardziej twardą wybuchalność w skrzynki pocztowe, czy – co gorsza – niszczących defibrylatory. Wiecie i nazywających to zabawą. Są też tumany latające z kremem do golenia. Niby nic, ale wyskrobać to cholerstwo z zamków, czy wyczyścić z drzwi, wcale nie jest zabawne ni łatwe. Tak serio, co to do cholery jest za zabawność? No tak serio? I co? Tak wam zbywa na kremie, cóż, w penym wieku on sie przydaje, ale z tego co pamiętam dzieci inteligencyją przyszłościową nie grzeszą. Zresztą… wiecie, w Danii jest taki fajny obrządek z kremem migdałowym. Joanna Chmielewska kiedyś go opisała w jednej ze swoich książek i się przyznała do pożarcia migdała, ale w końcu krem był migdałowy, to co się miała dziwić… a bajer polega na tym, by wyżerać krem, wyżerać, a jak ktoś migdała znajdzie, to wiecie wygrywa, winien go pokazać i odebrać nagrodę. Potem chyba może go zjeść, ale kto tam wie, może i w tym jest jakiś konik? Mniejsza. Okazuje się, że rodziny przestają się w to bawić, bo dzieci przegrywają i jest to dla nich szokiem wielkim. Psycholodzy trąbią, że dzieci należy uczyć przegrywania, że przecież to zwyczajność losu, ale… kolejna tradycja odchodzi w niepamięć. Straszne to wszystko. Dzieciak już nie wie, że upadek boli, bo przecież ma tyle ochraniaczy, nie wie, że nie zawsze się wygrywa, bo rodzice przewrażliwieni…

Ten świat jest popierdolny. I to niezależnie od tego o jakiej szerokości geograficznej mówimy. Sorry, ale świat jest okrągły, choć Dyskowy bardziej by mnie bawił, no i wszyscy dostają po równo jeśli chodzi o pewne nowości. Jedni wcześniej, inni później. Kiedyś zabrali oceny, teraz zabierają konkursy… co następne? Może na przykład wmówicie wszystkim, że są tacy piękni i mądrzy i nagle idioci zapatrzą się w swoje durności?

Może…

img_8452

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.