„Ciemność nie tyle była gęsta, co była wszystkim.
Nie można się było jej oprzeć, nie można było pozbawić się jej dziwnego, specyficznego smaku, tego oblepiającego wrażenia, duszącego, wciskającego się wszędzie… a jednak mężczyzna wiedział dokąd idzie. Musiał mieć nie tylko plan, ale i być dobrze obeznanym z tą ścieżką. Może chodził nią codziennie i noc w noc? Może znał każdy kamień, każdy korzeń, pochyloną trawkę, czuł całym sobą każdą zmianę. Nagi, jedynie ze skórzanym pasem i garstką amuletów na szyi… dziwni pierwotny, a jednak mogący się dopasować do wszystkiego…
Ale czy robił to co noc?
Czy stawał w stawie, tuż przy kamieniu oznaczonym krzyżem. Stawał w wilgoci i dziwnej ciszy miejsca, które winno tętnić milionami odgłosów? Pośród już poczerwieniałych liści omdlałych lilii i skrzypów wciąż zielonych. Pośród żab, które milczały, pośród ważek, które śniły… może jego?
Bo stał tam.
Gdy tylko szybkim krokiem podszedł do stawu, wszedł do wody, od razu zwyczajnie pogładził kamień. Jakby to był odruch. Pogładził niczym przyjaciela, a może raczej najcudowniejszą, wybraną sobie niegdyś kochankę? Ofiary nie gładził, choć może powinien był… jeszcze się poruszała, zostawili ją taką, jaką lubił najbardziej, milczącą, ale z wciąż bijącym wnętrzem. Żywą, ale i nie do końca zagłębiającą się w oną definicję. Dla niego tylko… a on był gotowy. Nóż, który wyciągnął z przytroczonej do boku pochewki zalśnił i odbił się w oczach ofiary. Czy się bała, czy chciała krzyknąć, ale głoś uwiązł w jej krtani? Czy chciała się poruszyć, a może wydawało się jej, że to robi… o czym myślała, a może już było jej wszystko jedno.
Zatopił go w trzewiach i coś zalśniło karminem w ciemnościach. Jakby miało swoje własne światło… jakby odbierało życie, jakby… Rozcina skórę, odrzuca jej skrawki, a one cicho toną w wilgotności. Nie zatapia dłoni, raczej niczym pieszczący ostatnimi ruchami swoje dzieło rzeźbiarz… czeka na spełnienia końca. Ale przecież nie pozostanie tak na zawsze, a może tylko nie na długo…
Bazie paluchem w cieczy, obtacza go w karminowości, w końcu zatapia w swoich rozwartych ustach, mlaszcze i rzuca z uśmiechem: truskawkowy!!!
Las rozbrzmiewa stukotem i ciemność ustępuje kilkudziesięciu światłom… Wszyscy krzyczą: Sto Wieków!!!
Te torty dziś robią takie realne!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Żelazna wojna” – … nie jest źle. Choć szybko jest kurcze. Czas miga, mija, rozbija się o osobowości i gubię się. I nagle nie wiem, kto jest głównym bohaterem i nagle kobiety biorą wszystko, a on…
No właśnie.
Oto jest środek. Wiecie, w trylogiach ono specyficzne przeczekanie, dobicie niektórych, rozwinięcie i ścięcie kilku wątków. Ot po prostu życie. Środek niezbyt ciekawy, ale nie do uniknięcia… Tylko, że ten środek jest ciekawy, ale chronologia niszczy całą zabawę, bo przecież czas mija, niektórzy pracują nad masą mięśniową, inni postanowili zostać posiadaczami ziemskimi, a Wiosna… dorasta.
Niby nic, a jednak… W tym tomie inni bohaterowie nas bawią i mamią. Inni bohaterowie sprawiają, że kwiczymy ze śmiechu, lekko nas obrusza plaskanie krwi – bo on tak to pisze, że kurcze czujecie i zapach i metaliczny smak – i przyglądamy się bliżej tym, których w pierwszym tomie zaledwie poznaliśmy z daleka.
I nie ma w tym nic złego, a jednak tęsknię za nim… Za poprzednimi bitwami i pogadankami, chociaż i tutaj coś mnie kręci i mami. I choć zakończenie doprowadziło mnie do łez… strasznych, no po prostu bober ryczący, to przecież świat i Rzymianie pędzą dalej. Świnie!!!
Jak zwykle karta.
Kurcze… ciekawe, która to już? Jedna z najlepszych promocji wydawnicyzch, serio. Problem w tym, że moje są w książkach, a do książek raczej nie dotrę, więc… no przywalone są innymi książkami… więc to wciąż tylko gadżet miły, mocno niewykorzystywany! Ale ukochany!
Hmmm…
No niby biologia, czy raczej fuglologia po naszemu, znaczy ornitologia, ale jednak… sikorki? Serio? No jak tak można? Brata lub siostrę w sikorkowości? Kurcze, a może to zemsta była jakaś, no kurcze, może jednak jakieś mafijne porachunki, a może powrót do atawistyczności… może?
Bo przecież były czasy, gdy wierzyło się w to, iż zjedzenie kawałka serca najdzielniejszego człowieka sprawi, że to my będziemy onym najdzielniejszym. Kiedyś zjedzenie kawałka kogoś sprawiało, że stawaliśmy się nim, zresztą, no bez urazy, ale sami pomyślcie trochę o mszy świętej… i próbujcie protestować.
Ale sikorki to nie ludzie, więc o co chodzi? A może to nieudana trepanacja czaszki, no popatrzcie jak ta większa odgania tamte dwie. Jak pilnuje, jak wbija swój niewielki dziobek… kurcze, czy ona czaszka taka miękka, może to brak wapna, może ino pustość owa kości, a może… Ekhm, no wiecie. Ornitolodzy wyjaśniają to tym, że na Christiansø zwyczajnie z powodu niewielkiej ilości pożywienia dochodzi do brutalnych aktów kanibnalizmu w niewielkiej populacji sikorek.
Zresztą…
… sami sobie obejrzyjcie. Ostrzegam, że serio filmik jest dość brutalny i już nigdy nie spojrzycie na one słodkie ptaszeczki z żółciutkimi klatami inaczej, niż niczym na kogoś, kto wam się dobierze do mózgu… No i treść mózgu małej sikorki ma bardzo wyrazistą barwę, a już wiecie po Halloween!
Cała ta historia ma jeszcze początek. Podobno sikorki napadły grupowo jedną w celu właśnie zamordowania i zjedzenia… co się dzieje z tym światem?
Pogoda dziwna…
Serio, niby jesień, niby okay, że gloomy, ale jednak nie tutaj. Tutaj jesień zawsze była kolorowa i dość fascynująco ciepła, a teraz w powietrzu mróz, a ów specyficzny aromat jesieni zdobyczy być może ino w lesie, blisko gleby liściastej…
Ale… nawet jeżeli wydaje się człowiekowi, że wszystko to jest smutne, to nie jest. Bo to mleczne niebo, ona cudowność chmurzysta i słońce, które tak naprawdę zawsze gdzieś tutaj jest. Zawsze może wyjść zza chmur, zawsze, niezależnie od tego, czy pada, czy nie, czy wieje, czy nie… czy zapowiedzieli sztorm i znowu się mylili, a potem sztorm przychodzi bez zapowiedzi…
Cześć słonko!!!
Oj pewno, że cię widzę. Wyłazisz zza tych chmurek, które zdają się być masywną stalowością, a nie puchatymi barankami, włazisz mi w okno… a kurcze czapa, bo okna umyte!!! Ha ha ha!!! Widzę cię!!! Nie wiem, czemu tak sporadycznie cię widzę, no ale. Może masz jakiś powód? Może już tacy paskudni my ludziowie jesteśmy, może serio wcale niefajnie na nas patrzeć…
Kurcze…
Małe wyjaśnienie. Nie, cukierków i psikusów nie było. U nas raczej odbębnia się to wszystko w okresie ferii październikowych, wiecie dynie i strachy i ten tam labirynt słomiany, a łażenie po domach… no raczej nie. Czasem się zdarza, czasem się trafia, ale jakoś w naszej dzielnicy mogłam sama zezreć moje karmelki. Zresztą pogoda była jaka była, na dodatek to przełączenie światła… no wiecie, zmiana czasu, strasznie wszystkim podziałało na nerwy, więc może i zostali wszyscy we własnych domach wyżerając własne zapasy i tyle?
Kto to tam z Wyspą wie?