„Zwykle…
… a może zawsze wiał skądś? Może wcale nie był lokalny, rodzony na skałach, kołysanych w konarach wyspowych drzewek? Może zawsze był tylko przelotem, przewiewem, może… W końcu pachniał czasem jak orient. Jak słodycze zbyt słodkie, jak palmy, daktyle i kokosy. Jak orchidee i pomarańcze, które mimo brzydkiego kształtu i marnie pomarańczowego koloru, były najsłodsze i najsmaczniejsze.
Najsłoneczniejsze…
Ten wiatr jednak był wybitnie nie stąd. Nie wiedział co ruszać, czym machać i jak podwiewać. Nie miał pojęcia co robić, może i młody był? Może na stażu? Czy praktykach? Nie rozumiał słów, nie pojmował westchnień, całkowicie nie poznawał dróg, ni drzew, nie radził sobie z falami, rzekami, wydmami, a nawet i ze skałami… duł i duł i duł i wydawało mu się, że one się ruszą, a one jak zwykle. Miały to gdzieś…
Gdy Wiatrz Z Zagranicy tchnął w Chatkę Wiedźmy najpierw się od niej odbił, zaskoczony, że coś aż tak mu się sprzeciwia. Spróbował więc raz jeszcze i jeszcze raz… no i potem Chatka miała zwyczajnie dość, więc mu oddała. Próbował z nią walczyć, pchał i szamotał, dorwał się do dachówek, a nawet próbował walczyć z Pajęczarską Skrzynką Na Dobre Listy… ale przegrał. Jednak Chatka, jako byt ze smaczny serduszkiem, znaczy dobrym, postanowiła z nim zwyczajnie porozmawiać najpierw. I dowiedziała się strasznych rzeczy i poznała koszmary i postanowiła, że dobrze mieć własny Wiatr. Wiecie, taki co podmucha w Niekominie, co poszura, co wyczyści, co liście przepchnie do sąsiadów, Dziwnego Psa przepędzi, no wiecie… każdy potrzebuje pieszczocha. A Chatce Wiatr się spodobał tak jakoś.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Dziewczyna z pociągu” – … mówili, że zła. No serio, co komentarz, to że się nie da czytać, że rozczarowuje. A czegoście się spodziewali po czymś, co kurcze od razu ma być filmem?
Cudów?
Bo ja się nie spodziewałam i… nie było tak źle. Ale i dobrze też nie. Oto opowieść o alkoholiczce. Oczywiście pije z jakiegos powodu, a całe jej życie zamyka się wokół domów przy jednej uliczce, przeszłości i pewnej pary – nieznajomej, którą sama wyidealizowała obserwując ją przez okno pociągu. Gdy kobieta znika, nasza bohaterka oczywiście zaczyna śledztwo… i oczywiście, że pijaczce nikt nie wierzy… I tyle. Dużo pociągów, dziwnych spotkań, wiele… niczego.
Pustki.
Powieść to dokładniej historia 3 kobiet. Tej, która straciła, tej, która wygrała i tej, której przeszłość niszczy przyszłość. Pierwsza, to nasza bohaterka, druga, to ta, która jeszcze nie wie, a trzecia… ta, która ginie. Jak to się skończy? Oj przewidywalnie. No bez jaj no! Toż tutaj można było tak fajnie namotać. I ten język, który wkurza, nie wiem czy to tłumaczenie, czy też nadzwyczajna prostota słownictwa autora? Nie wiem i nie ciekawi mnie to, za to wiem jedno, film z tego może wyjść o wiele ciekawszy niż powieść.
77 miejsce na 98, oczywiście ono Lesø ma mniej… Kopenhaga na 1. Ale to pikuś! Kto by się tam przejmował przestępczością? No kto? Przecież to nic złego, czyż nie? Całkowicie nic złego!!! Szczególnie, gdy w twarz rzucają ci taką wieść. Gdy odbierają ci tytuł najpiękniejszej, gdy złośliwie udają, że im przykro, gdy korona toczy się po schodach, a ty możesz tylko patrzeć… jak inna ją podnosi. Jak głaszcze i wyciera z niej twój własny pot. Jak odziera ją z twojego DNA, na dodatek zmienia kolory kamieni i przeuracza srebro na złoto… Gdy nagle…
Nagle się okazuje, że nie jesteśmy już najcudowniejszym soliskinsoenem!!! Nosz tempora i mores no!!! Jak to nie jesteśmy? Oczywiście, że jesteśmy i Lesø się może zasolić! No bo wiecie, na tamtej wyspie, położonej pomiędzy Danią a Szwecją, ale mocno wyżej od nas, bliżej wszelkiej Północy… Że co, że mieli więcej słońca? No i co z tego kurcze, może mieliśmy problemy z dostawami prądu?
Może…
Bez urazy… widziałam Oną Lesø. Z daleka co prawda, ale ją widziałam. Płaska taka wam powiem, może i intrygujące ma ono położenie, może i solą swa sola nawet nasze karmelki? Może… no przecież każda wyspa ma coś w sobie, ale moja to Wyspa. To cud wszechrzeczy i wszechrzecz cudowności! The best ever!!!
Trzeba to przełknąć i dalej robić swoje. Dmuchać na chmury… wiecie, kurcze dmuchać, powiewać szmatkami, prześcieradłami łopotać. Bo korona musi do nas wrócić. Nawet jesli ta jesień taka dziwna, a spalone, wciąż zielonkawe liście leżą na przygnębionych ścieżkach i tak naprawdę… smutno mi.
Ale wiecie co…
Słonko chyba wraca. Coś się ruszyło w niebie, ona szarość odstąpiła i nie umyłam okien, więc wiecie, nie ma na co zwalić. Może ten miesiąc dziwacznej szarugi, dziwacznej bardzo dla tego miejsca, się w końcu skończy. Bo wiecie, nie żebym kurcze marudziła, bo ja tam lubię szarugę, czuję się wtedy zwolniona z nadmiernej roboty… ale jednak do zdjęć potrzebuję słonka.
Tubylcy w końcu spokojnie wychodzą z domków. Serio… sama to w sobie odkryłam ostatnio, że się chowam w sezonie. Wypadam nad wodę, w miejsca gdzie brak Turyścizny i umykam w las, gdzie ona raczej nie chodzi. Jakoś tak. Człowiek nie chce być oceniany, a Turyścizna kocha to robić i traktować nas jak małpki w zoologu. A już ten sezon udowodnił, że pogorszyło się coś w obyciu pozawyspowego wszechświata. Jak dla mnie pierwsze miejsce w bezmyślności otrzymują Niemcy. Za chamstwo, dziwną wyższość i jeżedżenie bez świateł. I serio… to tyle problemu by załączyć jebany migacz? Serio? Rączki pourywało, czy co?
… cisza i spokój. No dobra, jeszcze sprzątanie przedzimowe, ale jednak trzeba. Zwyczajne rzeczy, codzienne sprawy. Orzechy kupione ze stoiska przy drodze, owce zabierane na noc do domu, ale krówki wciąż na polu… może lubią? W powietrzu czuć jednak coś dziwnego, jak przymrozek. Jakby to była zima, a nie chłodny koniec października, jakby miało być jeszcze zimniej, jakby…