„Jasno…
Wyspa kąpała się w swojej jasności dziennej i nocnej, wiadomo, jak co roku… a jednak jakoś w tym Wiedźmie Wronie Pożartej bardziej owa jasność grała na nerwach. No nie potrafiła jej znieść. Zasłaniała się, buntowała, sprzeczała z całą owa naturowością, doskonale wiedząc… że i tak przecież przegra. Na dodatek była jeszcze susza. Brak wiatrów, sztormów i deszczy serio nie pomagał…
Jak tu być sobą, gdy natura serio nie pomaga, gdy nie sprzyja? No jak? Sami pomyślcie, jak może się zwolennik zamrażarki trumiennej może odnaleźć w wiekuistym wrzątku? No jak? Przecież to jest zwyczajnie straszne…
Gdzie wichury, grzmoty i ulewy? No gdzie? Gdzie lubczyk wysoki jak trzy Wiedźmy i oczywiście róże buzujące i ogólnie mówiąc brak potliwości, bo przecież to tak bardzo jest niegodne, by ona z taka pozycją, miała tak przeciekać!!!? Przecież to serio nie uchodzi się czerwienić tak przeraźliwi na ryjku, gdy wszyscy inni cudnie się karmelizują, złocą i brązowieją?
Jasno jest…
Nie dziwota, że trochę się jej we łbie pomieszało, że przestała z domu wychodzić, że nagle zaczęły ją przerażać i ukochane kamienie i drzewa i po prostu tuptanie noga za nogą, łapa za łapą, jakoś tak nagle… zniknęła. Zapodziała się, wyblakła może, wypociła samą siebie, a nawet i wymazała z codzienności. Tylko, czy to jest możliwe? Może wyłącznie zagubiła się w tych wszelkich i dziwnych pomiędzyświatach mało równoległych, bo wiecie, one nie miały linijki… a dokładniej, to w nią nie wierzyli. Jakoś tak. Wiecie, inni nie wierzą w płaską ziemię i potęgę makaronu, więc…
Można i nie wierzyć w to!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Dziewczyna z sąsiedztwa” – … brutalna. Prawdziwa. Przerażająca. Dla ludzi o mocnych nerwach. Odzierająca mit o niewinności dziecka do cna. Już nie spojrzycie na wczesnego nastolatka jak na… niewinne dziecko.
Narrator to młody nastolatek. Dopiero wkroczył w ten czas, w którym wydaje się, że można wszystko, a rodzice to jedyne przeszkody w osiągnięciu wszystkiego… poznaje dziewczynę i wszystko się zmienia. Traci niewinność, ale nie tą, o której myślicie. Raczej wiarę w bezpieczeństwo, w to, że niektórzy dorośli naprawdę potrafią być dobrzy, być rodzicami. Obserwuje jak jego najbliżsi znajomi zmieniają się w nastoletnich, wyzbytych wszystkich zasad, człowieczeństwa… złoczyńców. Czy sam się nim nie stanie?
Wstrząsająca, potworna książka, co gorsza, na podstawie autentycznych wydarzeń. Brutalna. Naprawdę musiałam w pewnym momencie przerwać lekturę i pooglądać różowe księżniczki i lukrowane cukierki…
Oczywiście, jeżeli oglądaliście film o tym samym tytule, nic Was nie zaskoczy. Gdzieś w głowie mi się kołacze, że poza tym filmem był jeszcze jeden, ale nie mogę sobie przypomnieć tytułu… coś o rodzicach, którzy zostawiają dwie dziewczynki pod opieka kobiety z kilkorgiem własnych dzieci. Zakończenie było podobne. Po takich lekturach i filmach, jakoś… nikomu już nie można zaufać.
Susza…
Według badań to był najgorętszy maj od trzydziestu paru lat. I jak na razie widoków na deszcz nie ma… a przecież połowa czerwca biegnie k nam jak szalona. Jakby jej płacili, jakby coś miała dostać na mecie…
Wszystko szaleje.
Z jednej strony lasy oczywiście zielone, ale solsorty doprowadzają w nich mnie do zawału… wielokrotnego. Nosz kurcze, żeby takie małe ptaszki robiły tyle hałasu grzebiąc sobie w ściółce, albo szukając czegoś na drodze, tudzież ścieżce, czy w kupie zaprzeszłych listków… Dolna warstwa bez deszczu nie wzrasta, podobnie zresztą z różami. Urosły do połowy i ani hu hu dalej. Nic z tego… Albo dzikie gołębie. Wiecie, gniazdują sobie, no i okej, ale dlaczego to one dostają zawału, gdy przechodzę pod drzewem i mnie, ich niewidzącą, doprowadzają do współczulnego odczuwania?
Ogólnie mówiąc w ogródkach susza, w lesie susza, w suszy susza i cichosza sobie owa susza suszy. Człowiek się budzi i wie, że susza, nie ma już nadziei na to, że popada… nawet jak trafi mu się lekko chłodniejszy dzień, to i tak… nie pada. Nie wieje też mocniej, nie czyści się przybrzeżność, ogólnie mówiąc… jakby kurcze wszystko przez tę suszę tak jakoś… zamarło, wymarło i w proch się odmieniło.
I wiecie co? No ilość robali się koszmarnie zwiększyła!!!
Namiotnik czeremszaczek się na przykład pojawił…
Znacie te koszmarności, coś jak poplątanie jedwabnika z gigantycznym pająkiem, no i oczywiście wizja odcinka Z Archiwum X, kiedy to Mulder i Scully wylądowali w lesie i znaleźli tam ten wielki KOKON? No właśnie… dodajcie to do siebie w jednej misce, zmieszajcie, ale nie rozbijajcie, koniecznie drewnianą kopyścią!!! Po wymieszaniu uformujcie równe kuleczki, takie wielkości pięści, no i ponasuwajcie je na krzaki i króciutką, wyschnięta trawę pod nimi…
Oto macie to, co spotkać można w Rønne. Poza rodziną łabędzi pokonującą rondo, oczywiście niezbyt zgodnie z prawami ruchu drogowego, ale… gdzieś musieli przejść, czyż nie? Oczywiście, że zatrzymali ruch i ogólnie nagle uświadomili ludziom, że przecież kurde nie ma się gdzie spieszyć – nie, nie było żadnych karetek – poza tym… takie były kurcze urocze!!! A jeśli chodzi o pajęczynowate cuda… czy raczej przerażające wersje cukrowej waty, już wiecie, na patyczkach, coś jak to, co Fiona Shrekowi zrobiła na tych patyczkach, pamiętacie może?
Wyobraźcie sobie cały szpaler krzaków obwieszony tym cudactwem. I oczywiście trawkę pod krzaczkami. Nosz kurde, niczym szron. Już ma człek nadzieję na to, że może jednak zima wróciła, ale nie… to ino robale, czy też dokładniej cos takiego białego – ćmowatego… i jeszcze małe robaczki!!! Jak najbardziej kripi!!!
Czy robali będzie więcej? Może nas w końcu zjedzą i tyle… kurcze, będzie tego, susza, robale, plagi Egipskie, tudzież może raczej plagi Kopenhaskie? No bo sorry, ale spora część Europy tonie, a my? Nosz, czyż nie można się podzielić wodą z potrzebującymi? Na przykład moimi różami i sadzonkami choineczek?